Kolejne rządy USA nie miały pojęcia, jak zakończyć wojnę w tym kraju, a strategia Waszyngtonu przypominała miotanie się od ściany do ściany.
„Nie rozumieliśmy, czym jest Afganistan. Nie mieliśmy bladego pojęcia, do czego się zabieramy. A co gorsza, nie wiedzieliśmy też, co chcemy tam osiągnąć” – ocenił w lutym 2015 r. Douglas Lute, trzygwiazdkowy generał, który doradzał w sprawie afgańskiej wojny George’owi Bushowi i Barackowi Obamie. „Gdyby Amerykanie zrozumieli skalę naszych błędów… 2,4 tys. straconych istnień – kto powie, że to wszystko na marne?” – ciągnął wojskowy.
„Czy ta wojna była warta biliona dolarów, jaki na nią wydaliśmy? Osama bin Laden pewnie zaśmiewa się do rozpuku ze swojego morskiego grobu, biorąc pod uwagę, ile wydaliśmy na Afganistan” – mówił Jeffrey Eggers, żołnierz sił specjalnych marynarki wojennej USA, który po przejściu na emeryturę pracował w Białym Domu za Busha i Obamy.
Powyższe wypowiedzi to fragmenty dwóch z 600 wywiadów, jakie przeprowadzili pracownicy niewielkiej agencji federalnej zwanej Biurem Inspektora Generalnego ds. Odbudowy Afganistanu (SIGAR) w ramach projektu „Wyciągnięte wnioski”. Miało to być swoiste podsumowanie dotychczasowych wysiłków w trwającej 18 lat wojnie. „Washington Post” przez trzy lata walczył o ich upublicznienie. Udało się to dopiero teraz. W wywiadach SIGAR amerykańscy politycy, wojskowi, dyplomaci i urzędnicy otwarcie mówią o tym, że USA poniosły w Afganistanie klęskę.
Ameryka szła na wojnę w Afganistanie, aby odsunąć od władzy rządzących krajem talibów, którzy udzielili schronienia terrorystom z Al-Kaidy odpowiedzialnej za ataki z 11 września. Cel osiągnięto stosunkowo szybko, ale w Waszyngtonie nie za bardzo był pomysł, co dalej. Co gorsza, Biały Dom był zaprzątnięty przygotowaniami do nadchodzącej inwazji na Irak.
„Po pierwsze, nie najeżdżaj na dwa kraje na raz. To tylko doprowadzi do przeładowania systemu” – oceniał amerykański grzech pierworodny James Dobbins, specjalny wysłannik Busha i Obamy do Afganistanu. Amerykanie w kraju jednak zostali i zaczęli budować tam nowe struktury władzy. „Ta polityka była jednak idiotyczna, bo Afganistan nie ma takich doświadczeń. Silna władza centralna powstaje 100 lat, a my nie mieliśmy takiego czasu” – mówił w 2015 r. jeden z amerykańskich dyplomatów.
Wkrótce siłom USA zaczęli coraz bardziej dawać się we znaki talibowie. Do kraju posłano więcej żołnierzy. Nikt jednak nie chciał przyznać otwarcie, że wojna idzie w złym kierunku. „Żaden dowódca po wyjeździe z Afganistanu nie powie przecież, że nie wypełnił postawionej przed nimi misji” – mówił gen. Michael Flynn, późniejszy doradca prezydenta Trumpa, który pożegnał się ze stanowiskiem w atmosferze skandalu.
Rozgrzebany konflikt odziedziczył Barack Obama, który postanowił znacząco zwiększyć liczbę wojsk w Afganistanie; za nimi popłynęła także pomoc rozwojowa dla kraju. Problem polegał na tym, że prezydent dał Pentagonowi na polepszenie sytuacji w kraju 18 miesięcy – cel, o którym generałowie od początku wiedzieli, że jest nieosiągalny. „Byłem na ceremonii oddania do użytku nowego posterunku policji. Fasada budynku była ze szkła, w środku atrium. Komendant nie był w stanie nawet otworzyć drzwi: nigdy nie widział takiej klamki. Dla mnie to doświadczenie Afganistanu w pigułce” – mówił Lute. „Budowaliśmy drogi donikąd… biorąc pod uwagę, ile zostawiliśmy tam pieniędzy, to miejsce powinno wyglądać jak Niemcy w 1955 r.” – podsumował anonimowy urzędnik. Ostatecznie USA wydały na odbudowę Afganistanu więcej niż na dźwignięcie Europy z ruin II wojny światowej.
Problematyczne okazało się też stworzenie afgańskich sił bezpieczeństwa. „Zapytałem starszyznę, dlaczego 500 funkcjonariuszy nie może sobie poradzić z 30 talibami” – mówił w 2017 r. SIGAR-owi doradca afgańskiego MSW. „Powiedzieli mi, że to dlatego, że rekruci nie są tam, by walczyć, ale żeby zarabiać” – stwierdził. Szef SIGAR John Sopko przyznał, że w sprawie Afganistanu władze od lat okłamywały Amerykanów.