- Przedsiębiorcy nie do końca zdają sobie sprawę z korzyści wynikających z umów handlowych podpisywanych przez UE - mówi w rozmowie z DGP Henryka Bochniarz, szefowa Lewiatana.
Dużo mówi się o widmie protekcjonizmu na świecie i w Europie. Czy zagraża ono również Polsce?
Na protekcjonistycznym podejściu do światowego handlu Donalda Trumpa tracą głównie Stany Zjednoczone. I to zarówno w relacjach z Chinami, jak i Unią Europejską. Polska, chociaż nie jest bezpośrednio stroną tego sporu, może dostać rykoszetem. Mówi się o tym, że nałożenie przez Trumpa ceł na europejskie auta dotknie przede wszystkim niemiecki przemysł motoryzacyjny. Ale to przecież silnie uderzy także w nasze firmy. Ograniczenie importu samochodów z Europy do USA, czym Trump grozi w co piątym tweecie, to dla nas ogromne zagrożenie. Co jeśli nagle w Niemczech rozpęta się dyskusja, dlaczego producenci samochodów sprowadzają części z Polski, a nie produkują ich na miejscu? Nasze firmy w tej chwili coraz odważniej wychodzą na zewnątrz i szukają swojego miejsca w światowym porządku. Odchodzenie od wolnego handlu może być dla nich zabójcze. Nie tylko zresztą dla nich.
Unia Europejska w obliczu takiego scenariusza próbuje otwierać kolejne rynki, podpisując umowy handlowe. Teraz kończą się negocjacje porozumienia z Mercosurem, unią krajów południowoamerykańskich. Polska na tym skorzysta?
Nasi przedsiębiorcy nie do końca zdają sobie sprawę z potencjalnych korzyści wynikających z tych umów. Po prostu brakuje im wiedzy, jak z nich korzystać. Po podpisaniu porozumienia z Japonią w zeszłym roku organizowaliśmy z japońską ambasadą seminaria dla firm, ale takie oddolne działania nie wystarczą. Potrzebne jest podejście systemowe.
O jakich działaniach pani myśli?
Podczas wizyt zagranicznych premier czy prezydent mogliby więcej robić dla naszej gospodarki. Z całym szacunkiem dla zespołów ludowych, które są pokazywane za granicą, Polska powinna być prezentowana przede wszystkim jako innowacyjny kraj pełen firm gotowych do inwestowania. To się nie stanie, jeśli nie będzie odpowiedniego wsparcia, jeśli władza nie będzie się chwalić tym, co ma najlepsze. Ten Japończyk czy Arab muszą wiedzieć, że Polska ma w swojej ofercie naprawdę wysokiej jakości produkty.
Teraz nie wie?
Nie do końca. Polska Agencja Inwestycji i Handlu otworzyła nową sieć zagranicznych placówek, które mają reprezentować polski handel. Musimy jednak poczekać na rezultaty, a to może potrwać nawet kilka lat. Tyle czasu buduje się relacje z partnerami biznesowymi. Szkoda, że nie zachowano pewnej ciągłości między trade office – jak nazywa to PAIH – a dawnymi wydziałami ekonomiczno-handlowymi. Dodatkowo osoby z obecnych biur handlowych pozbawione zostały statusu dyplomaty, co z pewnością nie ułatwia im pracy.
Polski prezydent zabierał ze sobą na pokład przedstawicieli innowacyjnych firm.
To dobry kierunek, ale jedna wizyta sprawy nie załatwi. Prezydent był w Meksyku, gdzie otworzył placówkę handlową. Niby wszystko świetnie, umowy podpisane, ale gdy rozmawiałam pod koniec ubiegłego roku podczas mojej wizyty w Ameryce Środkowej z przedsiębiorcami meksykańskimi, to okazało się, że niewiele się dzieje w dwustronnych relacjach handlowych.
Mam wrażenie, że polskie władze, jeśli już chwalą polskie firmy, to państwowe, nie prywatne. W przypadku tych drugich zawsze w grę wchodzi podejrzenie lobbingu. Tymczasem gdy prezydent Stanów Zjednoczonych przyjeżdża, to nikt się nie dziwi, że nakłania do kupowania amerykańskich samolotów, a produkują je przecież prywatne firmy. Przywódca USA czy sekretarz handlu bardzo często odwiedza jakiś kraj z listą pełną konkretnych interesów do załatwienia. Nikomu do głowy nie przyjdzie, by go oskarżać o lobbing czy widzieć w tym coś złego.
Skąd zatem bierze się w Polsce niewielkie zainteresowanie inwestycjami zagranicznymi?
To naturalne, że firmy najpierw zajmują się rynkiem krajowym. Potem próbują na rynkach sąsiednich krajów, a w dalszej kolejności idą poza granice Europy. Pamiętajmy, że to szansa, ale też duże ryzyko. Przedsiębiorcy amerykańscy, jadąc za granicę, mogą liczyć na pomoc swoich izb handlowych. Amerykanin zawsze swoje pierwsze kroki kieruje do wydziału ekonomicznego ambasady. Tam są ludzie, którzy mają mu pomóc. Gdyby pani zapytała polskich przedsiębiorców, co w takiej sytuacji robią, to jestem przekonana, że bardzo niewielki procent powie, że robi tak samo. Nie jestem nawet pewna, czy wiedzą, jak się nazywają biura handlowe i jak do nich trafić. Relacje między agendami rządowymi a sektorem prywatnym są wciąż nieułożone.
Nie zapominajmy też, że jesteśmy ciągle na początku drogi. Często narzekamy, że nie ma na świecie produktów sprzedawanych pod polską marką, że wciąż to, co jest u nas wyprodukowane, występuje na świecie jako „made in Germany” czy „made in EU”. Niestety budowanie wizerunku producenta wysokiej jakości towarów zabiera lata. W ciągu ostatnich 30 lat udało się to niewielu. Jednym z przykładów jest polski przemysł kosmetyczny, który nie musi już się obawiać wysyłania produktów za granicę pod polskim szyldem. I to się dzieje w czasach, gdy rynek praktycznie w całości przejęły wielkie koncerny. Kosmetyki z polskiego sklepu Inglota może pani kupić na Times Square w Nowym Jorku. Podobnie perspektywiczne są branże meblarska czy odzieżowa, nie wspominając już o polskich producentach gier komputerowych, którzy zaliczają najpokaźniejsze wzrosty w tej branży na całym świecie.