Głośny amerykański film ”Spotlight„ rozpoczyna krótka scena na komisariacie w Bostonie. Młody policjant ze zdumieniem obserwuje, jak sprawa molestowania dzieci przez katolickiego księdza zostaje wyciszona już na posterunku. Jest rok 1976.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Dla nas pierwsze skojarzenia z tą datą są fundamentalnie odmienne. To wielka polityka: czerwiec, rok protestów robotniczych w Radomiu, Ursusie i Płocku i ich brutalne pacyfikacje, ścieżki zdrowia i propagandowe kłamstwa. Wówczas powstaje Komitet Obrony Robotników, do którego dołączą katoliccy duchowni. Do dziś dla wielu wierzących i niewierzących Kościół w Polsce zajmuje szczególną pozycję z racji zasług historycznych.
Dzisiaj wielu rodaków może odnieść wrażenie, iż Kościół pogrąża się w moralnym kryzysie – i to o wymiarze globalnym. Wiadomości o skandalach obyczajowych z udziałem duchownych docierają do nas ze wszystkich stron świata. Pedofilia wśród księży w Bostonie ujawniona przez ”The Boston Globe„, za co w 2003 r. dziennikarze gazety otrzymali nagrodę Pulitzera (ich artykuły stały się podstawą scenariusza filmu ”Spotlight„), była szokiem. W Chile skala problemu była tak duża, że po ujawnieniu skandali pedofilskich wszyscy tamtejsi biskupi oddali się w 2018 r. do dyspozycji papieża. Cały czas napływają kolejne doniesienia – australijski kardynał George Pell, bliski współpracownik papieża Franciszka, został w grudniu 2018 r. przez ławę przysięgłych uznany za winnego seksualnego wykorzystania dwóch chłopców.
Z całą pewnością mamy do czynienia z problemem powszechnym, jak sam Kościół katolicki. Nic o tym lepiej nie świadczy niż niedawne trzydniowe spotkanie w Watykanie w sprawie pedofilii.

Polski filtr

Warto jednak zastanowić się, jaka jest polska specyfika – przez jaki lokalny filtr przechodzą zjawiska globalne? Dlaczego próby wyjaśniania spraw kryminalnych traktowane są nie tylko jako ataki na Kościół katolicki, ale wręcz na polskość? Co ma jedno do drugiego? Doskonale widać było to na przykładzie sprawy obalonego pomnika księdza Henryka Jankowskiego. Z jednej strony znakomity historyk czasów Solidarności Andrzej Friszke przypomniał, że obyczajowa (oraz agenturalna) przeszłość duchownego nie była tajemnicą. Z drugiej strony Piotr Duda, lider dzisiejszej Solidarności, składał kwiaty przed cokołem obalonego postumentu. Obrońcy pomnika Jankowskiego sugerowali, że mamy do czynienia z próbami osłabienia pozycji Kościoła w Polsce i że jest to działanie nieodpowiedzialne.
Od czasu rozbiorów upowszechniało się i utrwalało wyobrażenie Polaka katolika, rzecz w ciągu stuleci trwania I Rzeczypospolitej daleka od oczywistości. Jednak już w XIX w. przeciwstawianie się choćby prawosławnym Rosjanom, by przetrwała zbiorowość bez państwa, miało swoją racjonalność. Wielokrotne zrywanie ciągłości państwa czy upadanie instytucji świeckich dawało nawet niewierzącym Polakom do myślenia.
W czasach budowania zrębów Polski Ludowej i kilku lat stalinizacji w zasadzie tylko Kościół ostał się jako instytucja niezależna. Zaczęto postrzegać go zatem jako swoiste państwo zastępcze, tam przechowywano prawdziwą polskość, tam poszukiwano wolności. Prymas Stefan Wyszyński dla niektórych rodaków mógł uchodzić wręcz za interrexa – w oczekiwaniu na prawdziwą głowę państwa po odzyskaniu niepodległości. Niektórzy w ten sposób traktowali także prymasa Józefa Glempa. Nie przypadkiem zatem pierwsza Solidarność, przesycona duchem stopniowego wybijania się na niepodległość, tak mocno była związana z Kościołem. Nie kto inny, tylko ksiądz Jankowski 17 sierpnia 1980 r. odprawił mszę dla strajkujących robotników w Stoczni Gdańskiej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego nawet osoby niewierzące uczestniczyły w rozmaitych wydarzeniach, które odbywały się w kościołach. Wieczory autorskie, seminaria, koncerty, spektakle teatralne – które choćby w niedawno wydanych ”Dziennikach„ z lat 1983–1987 opisał Wiktor Woroszylski – traktowano jako pojawiające się na obszarze wolnym od opresji i cenzury. To właśnie była Polska.
Ten rozdział jest już za nami. A jednak tu dotykamy sedna lokalnego, polskiego problemu z ułożeniem relacji państwo – Kościół po 1989 r. Który jest aktualny do dziś.

Sezonowe państwo

Wielu Polakom państwo w zestawieniu z Kościołem wydaje się partnerem słabszym, wręcz kruchym. O III RP powtarza się za Arturem Wołkiem, że to ”państwo słabe„, za Bartłomiejem Sienkiewiczem, że to ”państwo teoretyczne„ czy ostatnio, za Janem Fiedorczukiem, publicystą ”Do Rzeczy„, że to ”państwo teoretyczne plus„. Paradoksalnie, stwierdzenia te tyleż nawołują do zmiany, ile podtrzymują wśród obywateli przekonanie o chronicznej, nieuniknionej wręcz słabości czy sezonowości historycznej naszego państwa.
Lęk przed kolejnym upadkiem RP podzielają nawet duchowni. Kilka dni temu biskup Andrzej Czaja, ordynariusz diecezji opolskiej, nie tylko wyraził zaniepokojenie sporami politycznymi w III RP i odniósł się do skandali na tle obyczajowym, ale en passant sformułował ostrzeżenie przed kolejnym upadkiem państwa. ”Nie chciałbym porównywać tego do czasu, kiedy straciliśmy wolność w minionych wiekach, ale siłą rzeczy tych podobieństw jest wiele. Nie dostrzegamy dobra wspólnego. Tak było w XVIII w. i tak jest dziś„ – mówił Katolickiej Agencji Informacyjnej.
Czy zatem powinno się w jakikolwiek sposób osłabiać ziemski autorytet Kościoła w Polsce? Bo, jeśli w ogóle dopuszczamy myśl, że nasze państwo znów mogłoby upaść, to komuś – na tle naszych doświadczeń historycznych – wzmacnianie Kościoła może się wydawać właśnie wręcz racjonalne.

Co dalej

Nasz stosunek do Kościoła będzie problematyczny, jeśli nie zmienimy stosunku do państwa. Jeśli mogę cokolwiek zalecać, to należałoby zdecydowanie przestać myśleć w kategoriach ”państwa słabego„ czy ”państwa teoretycznego„, ale działać z założeniem, że Polska nie upadnie i że trzeba mozolnie, ewolucyjnie wzmacniać jej instytucje. Tylko wówczas będziemy mogli naprawdę pomyśleć o urzeczywistnieniu myśli o rozdziale Kościoła od państwa (nawet w tej ”przyjaznej„ wersji Tadeusza Mazowieckiego, co do której de facto zgodzono się po 1989 r.).
W przeciwnym razie nasz stosunek do Kościoła, tego zapasowego państwa – już w warunkach niepodległości – pozostanie głęboko neurotyczny. Dalej będziemy narzekać na nierozwiązane problemy. Dalej będziemy na forach internetowych narzekać na przewiny duchownych, zamiast podejmować adekwatne do nich działania. Dalej będziemy pielęgnować w sobie poczucie, że w relacjach państwo – Kościół ten ostatni jest silniejszym partnerem.
Warto zrozumieć, że od czasu upadku I Rzeczypospolitej mamy do czynienia z zagadnieniem głębszym niż tylko spór klerykałów z antyklerykałami. I nie przypadkiem możemy w nowy sposób spojrzeć na nasz stosunek do Kościoła w trzeciej dekadzie III RP. Przecież nigdy od czasu rozbiorów nasza suwerenna państwowość nie trwała tak długo. Dopiero teraz mamy czas na nabranie dystansu. Dopiero teraz możemy zauważyć, że nie powinno się już utożsamiać uzasadnionej krytyki Kościoła z atakiem na zagrożoną polskość. W końcu wyzwaniem nie są dla nas tylko skandale na tle seksualnym z udziałem duchownych, ale wyznaczenie granic finansowania Kościoła czy postępowanie wobec jego przedstawicieli uchybiających nie tylko godności kapłana, ale obywatela.
Tylko skądinąd śmiałe założenie (ale nie pewność), iż Rzeczpospolita będzie trwała i że pozostawimy ją następnym pokoleniom, pozwoli nam spojrzeć na duchownych z perspektywy obywateli polskiego państwa. Tym bardziej że we własnym państwie wyrosło całe pokolenie Polaków, dla których zasługi Kościoła z czasów PRL są odległą historią. Jednocześnie zaś oddziałują na nie media społecznościowe. Jak nigdy przedtem jesteśmy wrażliwi na głosy ofiar, ponieważ każda z nich może się wypowiedzieć – i mówić otwarcie, bez niczyjego pozwolenia.
Pokolenia wychowane w niepodległym państwie swoje relacje z duchownymi w sprawach wiary zapewne będą układać nieco inaczej. I być może zechcą, aby państwo polskie wstało z kolan nie tylko w relacji do sąsiednich krajów, lecz także Kościoła katolickiego.
Autor jest doktorem nauk prawnych, historykiem państwa i prawa, analitykiem polityki. Niedawno ukazała się jego książka ”Koniec pokoleń podległości„