Jutro premier Izraela Binjamin Netanjahu spotka się z Władimirem Putinem. Z tego faktu można by wyciągnąć wniosek, że władze w Jerozolimie chcą zrównoważyć relacjami z Rosją straty wywołane kryzysem z Polską i zastąpieniem szczytu V4+Izrael serią bilateralnych spotkań bez naszego udziału. To byłby błąd, bo relacje izraelsko-rosyjskie mają szerszy kontekst.
Mogłoby się wydawać, że oba kraje dzieli zbyt wiele, by mogły utrzymywać choćby poprawne stosunki. Izrael to sojusznik Stanów Zjednoczonych i zaprzysięgły wróg Iranu, po cichu współpracujący z sunnickimi monarchiami Półwyspu Arabskiego. Rosja wspiera Iran, utrzymuje kontakty z Hamasem i Hezbollahem, które Izrael uznaje za terrorystów, a Syrię zwasalizowała do tego stopnia, że jej prezydent Baszar al-Asad musiał nawet uznać niepodległość Abchazji i Osetii Płd.
A jednak bywają okresy, gdy Netanjahu częściej odwiedza Moskwę niż Waszyngton. Obaj przywódcy należą też do najczęściej rozmawiających ze sobą przez telefon. Zanim zaś do władzy w USA doszedł przyjazny liderowi Likudu Donald Trump, lepsza chemia łączyła Netanjahu z Putinem niż nierozumiejącym izraelskiej wrażliwości Barackiem Obamą.