Otoczenie prezydenta Macrona gorączkowo szuka sposobu na uspokojenie nastrojów społecznych po sobotnich protestach, a partie od lewa do prawa próbują zdobyć sympatię uczestników masowych demonstracji
Ponad 100 tys. osób protestowało w sobotę w całej Francji, a ok. 8 tys. – mniej niż się spodziewano – w Paryżu przeciwko polityce rządu i prezydenta Emmanuela Macrona. W stolicy demonstranci, ubrani w żółte odblaskowe kamizelki, od rana gromadzili się w okolicach Pól Elizejskich. Około południa niewielka część uczestników rozpoczęła regularne walki z oddziałami policji. Atakowano funkcjonariuszy kostką brukową i wznoszono prowizoryczne barykady, które wkrótce stanęły w płomieniach. Policja odpowiadała armatkami wodnymi i gazem łzawiącym. – Przez cały dzień trwała zabawa w kotką i myszkę pomiędzy demonstrującymi a policją, która usuwała kolejne barykady – relacjonuje dla DGP Piotr Czarzasty, niezależny dziennikarz, który na żywo obserwował wydarzenia w stolicy Francji. W starciach w Paryżu ucierpiały 24 osoby, a 100 osób zostało aresztowanych.
Brutalne sceny z centrum Paryża przysłoniły ogólnokrajowy zasięg akcji Żółtych Kamizelek. Z informacji francuskiego MSW wynika, że w całej Francji zorganizowano w sobotę ok. 1,5 tys. protestów, w których udział wzięło ponad 106 tys. osób. Poza Paryżem demonstracje miały raczej spokojny przebieg, choć nie obyło się bez incydentów. W Tuluzie demonstrujący werbalnie atakowali dziennikarzy prywatnej stacji telewizyjnej BFM TV, wyzywając ich od „kolaborantów” obecnej władzy.

Wrzenie z sieci

Genezy ruchu Żółtych Kamizelek należy szukać w mediach społecznościowych. Jeszcze w maju br. 33-letnia Priscillia Ludosky, na co dzień zajmująca się sprzedażą kosmetyków, stworzyła online petycję przeciwko rosnącym cenom paliwa. Apel do dziś podpisał już niemal milion Francuzów. Temat zaistniał w mediach, ale dopiero wideo wrzucone na Facebooka przez nikomu nieznaną Jacline Mouraud napędziło ruch do działania. Nagranie, w którym kobieta przez 4 min i 38 s z pasją atakuje prezydenta Macrona i obwinia go o rosnące ceny paliwa, natychmiast stało się przebojem z wielomilionową liczbą wyświetleń.
W efekcie tysiące dotychczas niezaangażowanych politycznie Francuzów zaczęło umawiać się w mediach społecznościowych do wyjścia na ulice. Pierwsza akcja, w sobotę 17 listopada, zgromadziła na terenie całej Francji niemal 300 tys. osób. Protestujący założyli żółte odblaskowe kamizelki i zaczęli blokować drogi, wyjazdy ze stacji benzynowych i supermarketów. Domagali się zniesienia nowego podatku, którego główną konsekwencją będzie wzrost cen oleju napędowego, który jest podstawowym paliwem na francuskiej prowincji.
Doktor Łukasz Jurczyszyn, ekspert ds. Francji z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), uważa, że wzrost akcyzy paliwowej był głównym, ale nie jedynym czynnikiem, który wyprowadził ludzi na ulice. – Doszło do połączenia wielu kropek. Rząd np. zniósł częściowo podatek dla najbogatszych. To, co miało im ulżyć, żeby utrzymać ich we Francji, wielu ludzi odczytało jako niesprawiedliwość – przekonuje ekspert.

16 mln niezadowolonych

W zeszłą sobotę na ulicach Paryża mniej było słychać konkretnych postulatów dotyczących zniesienia akcyzy. – Ludzie wyszli protestować przeciwko ogromnym podatkom, pogarszającym się warunkom bytowym i coraz mniejszej sile nabywczej ich zarobków – tak Piotr Czarzasty opisuje nastrój panujący wśród demonstrujących. Za problemy obwinia się prezydenta Emmanuela Macrona. „Macron do dymisji” – było najczęściej wykrzykiwanym hasłem, głośniej wybrzmiewała tylko Marsylianka. Trudno jednak określić konkretny zbiór postulatów Żółtych Kamizelek. Sobotnie protesty po raz kolejny nie zostały zgłoszone jako oficjalne zgromadzenie. Nie było programu, przemówień ani sceny z występami polityków.
– To, że protesty nie mają żadnej afiliacji politycznej, jest jednym z powodów ich masowości – przekonuje Łukasz Jurczyszyn. – Należy je odczytywać nie tylko jako antyrządowe, ale również jako sprzeciw wobec całej klasy politycznej – mówi analityk.
Apolityczność Żółtych Kamizelek nie zmienia tego, że wszystkie partie polityczne gorączkowo poszukują właściwej formy reakcji na spontaniczny ruch. Wywodzący się z obozu prezydenckiego szef MSW Christophe Castaner o sobotnie zamieszki oskarżył skrajnie prawicowych bojówkarzy i powiązał je z Marine Le Pen. Atak na liderkę prawicowej, antyimigranckiej partii Zgromadzenie Narodowego (wcześniej Front Narodowy), nie jest zaskoczeniem. Le Pen od wielu tygodni mocno zabiega o sympatię Żółtych Kamizelek. – Le Pen rozumie, że to w dużej mierze są jej wyborcy – mówi Jurczyszyn. Ekspert wskazuje, że wśród Żółtych Kamizelek może być dużo osób, które nie głosowały w poprzednich wyborach, albo oddały głos nieważny. – Takich ludzi, którzy zupełnie nie odnajdują się w obecnym spektrum politycznym Francji, jest ok. 16 mln – szacuje ekspert i dodaje, że nie tylko skala protestów, ale i poparcie społeczne dla ruchu jest bardzo duże. – Aż 73–75 proc. Francuzów popiera protesty Żółtych Kamizelek – ocenia. Skala ruchu jest na tyle duża, że o sympatię protestujących zabiegają równocześnie tak różne ugrupowania, jak skrajnie lewicowa Niepokorna Francja i konserwatywni Republikanie.

Ruch bez liderów

Trudno przewidzieć, jakie będą kolejne kroki protestujących. – To jeden z tych nowych ruchów społecznych, które organizują się horyzontalnie, gdzie nie ma charyzmatycznych liderów, a struktura przywództwa jest bardzo rozproszona – twierdzi Łukasz Jurczyszyn. Ekspert porównuje strukturę organizacyjną Żółtych Kamizelek do protestów przeciwko ACTA, które odbywały się w Polsce w 2012 r. Wiele zależy od tego, jak zareaguje władza.
Emmanuel Macron po sobotnich protestach dziękował na Twitterze służbom bezpieczeństwa i w ostrych słowach potępił agresję wobec funkcjonariuszy policji oraz dziennikarzy. Jutro oczekiwane jest jego wystąpienie, w którym zwróci się do całego narodu. Według dziennika „Le Parisien” głowa państwa zaproponuje program mający przeciwdziałać konfliktowi społecznemu, który narasta między mieszkańcami prowincji a dużych miast. Macron dzięki konsultacjom chce się zbliżyć do problemów zwykłych ludzi. Jak przekonuje „Le Parisien”, doradcy prezydenta mają wciąż z Żółtymi Kamizelkami nie lada problem, bo nieformalna struktura ruchu, zupełnie pozbawiona liderów, utrudnia prezydentowi nawiązanie jakiegokolwiek dialogu. Stawka gry jest wysoka. W ostatnich miesiącach społeczne poparcie dla Macrona dramatycznie spadło. Według ostatnich sondaży popiera go tylko 25 proc. Francuzów.