Czwartek był kolejnym dniem procesu Piotra T. Były doradca polityków jest oskarżony o posiadanie "w celu udostępniania" pornografii z udziałem dzieci. Sąd przesłuchał biegłego informatyka, który zeznał, że ktoś mógł wgrać takie pliki albo ściągnąć je zdalnie na komputer oskarżonego.
Czwartkowa rozprawa Piotra T. miała rozpocząć się o godz. 9 w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Pragi-Północ. Oskarżonego jednak nie dowieziono. Sędzia Magdalena Garstka-Gliwa tłumaczyła po konsultacji z aresztem śledczym na Białołęce, że nie dotarł tam oryginał nakazu doprowadzenia. Kiedy go zaś w końcu wysłano, T. nie miał kto konwojować, bo wszystkie policyjne siły miały być zadysponowane pod Sejm, by pilnować protestujących w sprawie sądów.
Rzecznik Komendy Stołecznej Policji kom. Sylwester Marczak na pytanie PAP stwierdził, że konwój do sądu nie ma nic wspólnego z zabezpieczaniem manifestacji. "Informacja ta jest nieprawdziwa. Właściwy nakaz doprowadzenia trafił dopiero w czwartek i zostało ono zrealizowane w trybie nadzwyczajnym" - poinformował.
T. przywieziono do sądu po godz. 13. Wtedy dopiero można było rozpocząć przesłuchania biegłych informatyków, bo oskarżony chciał być przy tym obecny.
"Zasadniczym celem mojej opinii było stwierdzenie, czy na zabezpieczonych dyskach w postaci laptopów znajdują się filmy pornograficzne z dziećmi oraz ślady aktywności dotyczące udostępniania tych treści. Wyselekcjonowałem te pliki, które - moim zdaniem - zawierały takie treści, i zgrałem na inny nośnik, zabezpieczony przed ingerencją. Przekazałem to do dalszej analizy w Komendzie Stołecznej Policji" – powiedział biegły Witold Kornacki.
W laptopie i pendrive'ach T. nie było pornografii. Biegły musiał odzyskać dane skasowane z nośników, by dotrzeć do tych treści. Stwierdził także, że zwykły użytkownik mógł nie mieć świadomości, że treści pornograficzne tam kiedykolwiek były. "Ich nazwy nie wskazywały na to, że jest to pornografia dziecięca. Część była nieczytelna, bo były to pliki tymczasowe z programu aMule, których proces ściągania nie dobiegł końca (..) one były, ale się nie odtwarzały" – poinformował biegły.
Ekspert największy ruch zaobserwował 25 czerwca 2015 roku, gdy od północy do godz. 8 na laptop T. pobrano w sumie około 53 GB plików z pornografią. Policja wkroczyła do domu oskarżonego dosłownie kilka minut później. Według prokuratury, oskarżony umieścił pedofilskie filmy w folderze "kosz" po tym, jak zobaczył funkcjonariuszy przed domem.
Kornacki poinformował jednak sąd, że program aMule mógł ściągać pliki z internetu do dowolnego folderu, nawet bezpośrednio do kosza, choć nie jest to standardem. Powiedział również, że ktoś mógł do badanego przez niego komputera wgrać pedofilskie treści, a nawet wgrać efekty działania programu aMule bez jego instalowania.
Obrońca Piotr T. zapytał, czy wgranie takiej zawartości mogłoby sprawiać wrażenie, że na tym komputerze taką treść pobierano. "Moim zdaniem mogłoby" – powiedział biegły.
Ekspert ocenił także, że można zdalnie zarządzać ściąganiem przez program aMule, np. z innego komputera. Ktoś, kto by to robił, musiałby jednak wcześniej choć raz fizycznie korzystać z komputera T. Nie da się natomiast na odległość niczego przemieszczać między folderami ani usuwać.
Biegły odniósł się również do najcięższego zarzutu, który ciąży na oskarżonym. Chodzi o posiadanie pornografii z udziałem dzieci w celu jej rozpowszechniania, co jest zagrożone karą od 2 do 12 lat więzienia.
"Udostępnianie plików innym osobom wynika z zasady działania programu aMule. To, co jest pobierane, jest od razu udostępniane. Nie wiem, czy ten program zawsze informuje o tym użytkownika" – powiedział i dodał, że sprzęt, który badał, nie był zabezpieczony tzw. sumą kontrolną, chroniącą przed modyfikowaniem treści. Dostał go w opieczętowanych i opisanych kopertach.
"Czy jest pan pewien, że te nośniki nie zostały w żaden sposób zmodyfikowane od czasu zabezpieczenia do czasu przekazania ich panu?" - pytał obrońca. "Nie mogę mieć takiej pewności. Spreparowanie zawartości tych nośników byłoby możliwe, ale wymagałoby specjalistycznej wiedzy" – odpowiedział ekspert.
Informatyk nie był w stanie stwierdzić, czy nośniki, które okazał mu sąd, są tymi samymi, które badał, bo nie miały numerów seryjnych. "Wyglądały tak samo" – zeznał.
Na pytanie adwokata, czy można ustalić, kto w dniu nagrywania plików używał pendrive'ów, odparł: "Ja nie jestem w stanie tego stwierdzić. Nie znalazłem na tych pendrive'ach śladów osoby, która mogła ich używać."
Oskarżony zapytał biegłego, czy spotkał się z przypadkiem gromadzenia pornografii w formie skasowanej. "Nie. Na ogół użytkownicy mają takie pliki zgromadzone w wyodrębnionych folderach" - powiedział Kornacki. Drugi biegły Mariusz Sokolski opisał, jakie nośniki zbadał i powiedział, że w telefonie i pendrive'ach zabezpieczonych u T. znalazł pliki, które określił jako "młode, roznegliżowane kobiety".
Z uwagi na późną godzinę i zmęczenie stron sędzia Magdalena Garstka-Gliwa przerwała procedowanie. Biegły Sokolski będzie jeszcze przesłuchiwany w październiku.
Piotr T. został zatrzymany pod koniec października 2017 roku. Od tamtej pory przebywa w areszcie. Przyjechał wówczas z Kambodży, by w hotelu na warszawskim Okęciu prowadzić szkolenie dla pracowników firmy ubezpieczeniowej. Zarzuty, które mu przedstawiono, były konsekwencją prowadzonego od 2015 roku śledztwa. Podczas międzynarodowej policyjnej akcji antypedofilskiej o kryptonimie RINA w domu Piotra T. zabezpieczono komputery i nośniki pamięci, z których biegli informatycy odzyskali ponad 3,5 tys. plików z pornografią z udziałem dzieci.
Obrona T. chce udowodnić, że pedofilskie treści ktoś mógł mu podrzucić.