Francuski prezydent będzie próbował przekonać USA do zmiany stanowiska w kwestii Iranu i polityki handlowej
Nawet jeżeli Emmanuel Macron i Donald Trump podczas najbliższych dwóch dni nie osiągną porozumienia w sprawach, na które mają odmienne punkty widzenia, nie zachwieje to ich polityczną przyjaźnią. Bo chociaż prezydenci Francji i Stanów Zjednoczonych wywodzą się z przeciwnych politycznie światów, sojusz jest korzystny dla obu.
Macron rozpoczął wczoraj trzydniową wizytę państwową w USA. To pierwsza głowa państwa, która została uhonorowana w ten sposób od początku prezydentury Trumpa. Kulminacją wizyty będzie środowe przemówienie francuskiego prezydenta przed połączonymi izbami Kongresu, na dodatek w rocznicę mowy wygłoszonej w tym samym miejscu przez Charles’a de Gaulle’a.
To, że Macron i Trump znaleźli wspólny język, jest zaskakujące nie tylko ze względu na francuski sceptycyzm wobec wszystkiego, co amerykańskie. Obu dzieli różnica pokoleniowa (Macron ma 40 lat, a Trump – 71), poglądy polityczne (pierwszy jest liberałem i zwolennikiem globalizacji, drugi – populistą i izolacjonistą), a także sposób bycia i zachowanie w sytuacjach publicznych. Na dodatek ich pierwsze spotkanie – w zeszłym roku w Brukseli – zostało zapamiętane głównie z powodu niezręcznego, przydługiego uścisku dłoni.
Polityków łączy wprawdzie to, że obaj wstrząsnęli politycznymi układami w swoich krajach, bo choć nie piastowali wcześniej wybieralnych stanowisk i nie byli faworytami, to wygrali wybory prezydenckie. To trochę mało do politycznej przyjaźni, zwłaszcza że są jeszcze różnice w bieżącej polityce, np. w kwestii handlu międzynarodowego, porozumienia nuklearnego z Iranem, amerykańskiej obecności na Bliskim Wschodzie czy walki ze zmianami klimatycznymi. A jednak jej istnienie jest faktem. – Nie jest tajemnicą, że prezydentów Trumpa i Macrona łączy dobra relacja robocza, można powiedzieć nawet, że dobra relacja osobista – mówił przed przylotem Macrona jeden z urzędników amerykańskiej administracji. Według relacji z Białego Domu i Pałacu Elizejskiego obaj często rozmawiają przez telefon.
Ta relacja zaczęła się pragmatycznie. Podczas gdy większość zachodnich przywódców albo postanowiła się demonstracyjnie dystansować od Trumpa, albo – jak brytyjska premier Theresa May – była zaabsorbowana innymi sprawami, Macron uznał, że więcej osiągnie, jeśli spróbuje znaleźć z amerykańskim prezydentem wspólny język niż go izolować. Takie podejście nie odnosiło się zresztą tylko do Trumpa – pierwszym przywódcą, którego Francuz przyjął po objęciu władzy, nie była Angela Merkel, lecz Władimir Putin.
Niezależnie, jak bardzo proeuropejski jest Macron, to jego celem jest, by Paryż znów był postrzegany jako mocarstwo globalne. Silna relacja z Trumpem jest do tego środkiem. Trump też korzysta, bo przełamuje nieufność, z jaką jest traktowany przez pozostałych najważniejszych przywódców.
Przed przyjazdem do Waszyngtonu Macron zapowiedział, że postara się przekonać Trumpa do zmiany stanowiska w niektórych kwestiach. Chodzi zwłaszcza o porozumienie nuklearne z Iranem (Trump deklaruje, że jeśli do 12 maja nie zostanie ono poprawione, USA je wypowiedzą) oraz o zwolnienie Unii Europejskiej z ceł importowych na stal i aluminium, które mają zmniejszyć amerykański deficyt handlowy. Mimo politycznego zbliżenia USA i Francji oraz personalnej sympatii obu przywódców nie jest jednak powiedziane, że cokolwiek osiągną, a to siłą rzeczy może spowodować pojawienie się kłopotliwych pytań.
– Trump nie jest popularny po żadnej stronie Atlantyku i ludzie będą pytać Macrona, po co spędza czas z amerykańskim prezydentem, jeśli nie dostaje w zamian niczego – zwraca uwagę Charles Kupchan z Council of Foreign Relations. Oczywiście Macron wolałby uzyskać jakieś konkrety, ale wątpliwe jest, by nawet w przypadku ich braku obraził się na Trumpa. USA nadal są najważniejszym światowym mocarstwem, a Francja, przejmując rolę ich najważniejszego sojusznika w Europie, nadal w ogólnym rozrachunku zyskuje.