Zwolennikom powszechnego dostępu do broni zaczyna brakować argumentów. Więc teraz twierdzą, że największym problemem są leki antydepresyjne zażywane przez sprawców masowych strzelanin.
Tragedia wydarzyła się 14 lutego. Do liceum Marjory Stoneman Douglas w mieście Parkland na Florydzie wtargnął 19-letni Nikolas Cruz, były uczeń tej szkoły. Uzbrojony w karabin półautomatyczny zamordował 17 osób, ranił kolejne 15. Od początku roku była to 34. masowa strzelanina – czyli taka, w której zginęły co najmniej cztery osoby – w Stanach Zjednoczonych. Od czasu masakry w szkole podstawowej w Sandy Hook w Connecticut w 2012 r. (nastoletni snajper zastrzelił wówczas 20 dzieci i sześciu nauczycieli) miało zaś miejsce ponad 1,6 tys. podobnych zdarzeń. Bilans jest przerażający: 1829 ofiar, 6,5 tys. rannych. Najbardziej krwawa strzelanina rozegrała się zaledwie kilka miesięcy temu: w październiku 2017 r. w Las Vegas ukryty w hotelu zamachowiec zastrzelił 58 osób.
Amerykanie opłakują zmarłych i rozpaczliwie poszukują odpowiedzi na pytanie, co jest przyczyną kolejnych tragedii. Sprawa jest skomplikowana, bo w przeciwieństwie do reszty cywilizowanego świata odrzucają postulat, iż istnieje związek między strzelaninami a łatwym dostępem do broni, w tym automatycznej. Druga poprawka do konstytucji w powszechnym rozumieniu – a od 2008 r. także w interpretacji Sądu Najwyższego – przyznaje każdemu obywatelowi USA prawo do bycia uzbrojonym. Zaś debatę na temat broni od dawna monopolizuje majętne i wpływowe lobby NRA (National Rifle Association), które prawu do posiadania broni nadaje wymiar patriotyczny, budując przekonanie, że im lepiej uzbrojeni obywatele, tym większe bezpieczeństwo publiczne. Jako hojny sponsor kampanii politycznych NRA skutecznie blokuje wysiłki zmierzające do zaostrzenia obowiązujących przepisów. Legislacyjny impas najlepiej opisują słowa ojca jednego z dzieci zamordowanych w Sandy Hook: „Jeżeli ten dramat nie zmienił naszych przepisów o broni, to nic nie jest w stanie tego zrobić”.
Podwójne życie leczonego szaleńca
Niemal po każdej strzelaninie pojawia się argument, że ich sprawcami są ludzi chorzy umysłowo. Zwolennicy NRA dowodzą, że problemem nie jest dostęp do broni, lecz psychiczne zaburzenia sprawców. Zmieniają się co najwyżej epitety, jakimi obrońcy drugiej poprawki obdarzają snajperów, stają się one coraz bardziej wyszukane i szokujące. Po masakrze w Parkland rzecznik NRA Dana Loesch nazwała Nikolasa Cruza „opętanym indywiduum” i „niepoczytalnym monstrum”.
Ale ten argument coraz rzadziej trafia na podatny grunt. Skoro mordują nas wariaci – mówią Amerykanie – nie możemy dopuszczać do sytuacji, w której dostają oni narzędzie zbrodni do ręki. Rośnie więc społeczne poparcie dla konkretnych zmian w ustawodawstwie, przeciwko czemu protestują NRA i sprzedawcy broni. Po strzelaninie w Las Vegas liczba zwolenników obostrzenia przepisów niemal z dnia na dzień podskoczyła z 50 do 60 proc. Badania CNN przeprowadzone kilkanaście dni temu wykazują, że obecnie wynosi już 70 proc. W takiej sytuacji entuzjaści broni wprowadzają do debaty leki psychotropowe.
Tymczasem „wina” psychotropów pozostaje w sprzeczności z tym, co miłośnicy broni głosili do tej pory. Twierdzili przecież, że to ludzie nieleczeni dopuszczają się masowych mordów. Oskarżali system opieki psychiatrycznej, rzekomo niewydolny i niezdolny dotrzeć z pomocą do tych, którzy jej naprawdę potrzebują. Argumentacja ta przybrała wymiar niemal dogmatyczny po masakrze w Sandy Hook, gdy szeroko komentowano fakt, iż Adam Lanza spełniał wszystkie kryteria osoby chorej psychicznie – rodzice zabrali go nawet na kilka wizyt u specjalistów – a jednak nie był leczony ani psychoterapią, ani farmakologicznie.
Lecz nowa dyskusja – niezależnie, czy zgodnie z prawdą diagnozuje przyczyny kolejnych masakr – może otworzyć Amerykanom oczy na niebezpieczeństwa związane z lekomanią. Stany Zjednoczone są największym konsumentem psychotropów na świecie, ale o związkach między lekami a przemocą mało się tutaj do tej pory mówiło.
Wgląd w statystyki i akta dotychczasowych sprawców masowych strzelanin rzeczywiście prezentuje intrygujący obraz. Aż 90 proc. morderców w chwili popełnienia zbrodni było pod wpływem psychotropów lub w trakcie leczenia. Nikolas Cruz leczył się na ADHD i depresję. Stephen Paddock, snajper z Las Vegas, miał przepisany diazepam, wysoce uzależniający środek antylękowy i usypiający, choć nie wiadomo, czy zażywał leki. Obecność antydepresantów wykryto natomiast we krwi zastrzelonego przez policję Devina Kelleya, mordercy 27 parafian z kościoła baptystów w Teksasie w listopadzie 2017 r. Kendrex White, który w kwietniu 2017 r. zaatakował maczetą cztery osoby na kampusie Uniwersytetu Teksasu, leczył się antydepresantem zoloftem, a 12-letni Jose Reyes, sprawca strzelaniny w gimnazjum w Newadzie w 2013 r. – prozakiem, podobnie jak Cho Seung-Hui, morderca 32 osób na kampusie politechniki Virginia Tech w 2007 r. Antydepresanty przyjmowali także Jeff Weise – w 2016 r. zastrzelił dziewięć osób w rezerwacie Indian w Minnesocie – oraz Eric Harris i Dylan Klebold, nastoletni sprawcy strzelaniny w liceum Columbine w Kolorado w 1999 r.
Masowe strzelaniny to plaga ostatniego ćwierćwiecza. W tym samym okresie nastąpił gwałtowny wzrost spożycia psychotropów – według danych Centrum ds. Kontroli i Prewencji Chorób od 1988 do 2011 r. sprzedaż takich leków wzrosła o 400 proc. Dziś przyjmuje je co szósty Amerykanin powyżej 12. roku życia. Bardzo więc prawdopodobne, że zażywają je również ci, którym farmakologia nie jest potrzebna.
– Od połowy ubiegłego wieku, od chwili, gdy psychotropy pojawiły się w powszechnej sprzedaży, międzynarodowe agencje ds. regulacji leków wystosowały prawie 30 ostrzeżeń, iż u części pacjentów mogą wystąpić reakcje i zachowania odwrotne do pożądanych, a więc pogłębienie depresji, tendencje samobójcze oraz agresja – wyjaśnia w rozmowie z DGP doktor David Healy, psychiatra, były sekretarz Brytyjskiego Stowarzyszenia Farmakologicznego i autor bestselleru pt. „Pharmageddon”. – Ale organizacje powołane do tego, by bronić interesów przemysłu farmaceutycznego, dla którego psychotropy to kura znosząca złote jajka, odniosły ogromny sukces w kampanii wybiórczego informowania pacjenta o tym, czym się go leczy. Były w tym lepsze nawet od NRA. Może teraz to się skończy – dodaje.
Pytania, które nie padły
Czy w świetle powyższych informacji prawdziwe jest więc twierdzenie, że to właśnie wysokie spożycie psychotropów jest przyczyną epidemii strzelanin w USA? Ameryka jest liderem pod względem spożycia antydepresantów (przyjmuje je 12 proc. społeczeństwa), ale Islandia, Australia i Kanada nie pozostają daleko w tyle (odpowiednio: 10 proc., 8,9 proc. i 8,6 proc., według danych OECD z 2014 r.). A jednak w żadnym z tych krajów masowe strzelaniny nie są problemem. A to dlatego, że posiadanie karabinów maszynowych przez osoby prywatne jest w każdym z nich nielegalne, zaś przepisy o dostępie do broni – restrykcyjne.
– Zrzucanie winy na negatywny wpływ psychotropów to po prostu kolejna próba ucieczki od pytań, które naprawdę powinny padać. Dlaczego w Ameryce tak łatwo dostać broń? Dlaczego cywil może być tak samo uzbrojony jak zawodowy żołnierz? A przede wszystkim dlaczego czujemy, że w ogóle potrzebujemy w naszym codziennym życiu broni? – mówi Jonathan Metzl, psychiatra i socjolog z Uniwersytetu Vanderbilt w Tennessee, autor wielu książek na temat związków między zdrowiem psychicznym a przemocą z użyciem broni. Dyskusja, która się w Ameryce nie odbywa, powinna jego zdaniem dotyczyć społecznego kontekstu strzelanin, bo w dzisiejszych czasach jest on ważniejszy niż kiedykolwiek.
– Jeżeli wychodzi na jaw, że sprawca tragedii cierpiał na zaburzenia umysłowe, traktujemy go jak więźnia własnego umysłu. Pojawia się diagnoza: „oszalał” i już jesteśmy zadowoleni, że wiemy, co się wydarzyło. Informacje, że morderca miał złe relacje ze światem zewnętrznym, a jego agresję karmił przekaz kulturowy i medialny, spychamy do roli ciekawostek. Za nic nie chcemy się przyznać, że to świat, który współtworzymy, jest odpowiedzialny za spadające na nas tragedie – twierdzi profesor Metzl.
Nasilające się poczucie niepewności ekonomicznej i braku perspektyw, erozja więzi międzypokoleniowych, wreszcie renesans – zawsze silnej w Stanach Zjednoczonych – kultury narcyzmu spowodowały głębokie zmiany społeczne. Osoby o narcystycznej osobowości przedkładają swoje potrzeby i zachcianki nad dobro ogółu, charakteryzują się też niskim poziomem empatii. Nikolas Cruz był pasjonatem mediów społecznościowych, choć jednocześnie czuł się społecznym wyrzutkiem, co podkreślał w swoich postach, dodając, że „nienawidzi społeczeństwa”, które zasługuje na to, by mu „odpłacić”. „Zaburzenia psychiczne i poczucie alienacji osiągają wśród młodych Amerykanów epidemiologiczne rozmiary. Wszystko zaś wskazuje na to, że to współczesna technologia zamiast nas łączyć szufladkuje nas i od siebie oddziela” – ogłosili w ubiegłorocznym raporcie na temat zdrowia psychicznego amerykańskiej młodzieży lekarze z Akademii Medycznej w Pittsburghu.
Zmiany wyjdą od młodych
Choć niepożądane skutki zażywania psychotropów znalazły swoje miejsce w debacie na temat strzelanin w USA, wygląda na to, że arsenał argumentów obliczonych na odciągnięcie uwagi od roli samej broni oraz regulujących ją przepisów kurczy się w oczach. Trudno tylko powiedzieć, jak odległe w czasie są zmiany, bo zarówno NRA, jak i amerykańscy producenci broni wciąż rosną w siłę. Im więcej strzelanin, tym większy ruch w biznesie. Chcąc zapewnić bezpieczeństwo sobie i bliskim Amerykanie zbroją się na potęgę. Według związku The Firearms Trade Industry obrót bronią i amunicją sięgnął w 2016 r. rekordowych 51,3 mld dol.
Wgląd w statystyki i akta dotychczasowych sprawców masowych strzelanin rzeczywiście prezentuje intrygujący obraz. / Dziennik Gazeta Prawna
Jonathan Metzl czuje się jednak podbudowany postawą amerykańskich nastolatków. Po strzelaninie na Florydzie młodzież po raz pierwszy bez oglądania się na dorosłych wzięła sprawy w swoje ręce. Licealiści z Parkland i innych szkół na Wschodnim Wybrzeżu zasypują biura kongresmanów żądaniami rozmów na temat zmian w przepisach o dostępie do broni, zaś szkoły w pozostałych częściach kraju przyłączają się do ogólnonarodowej akcji „walkout” – zorganizowanych wagarów, podczas których odbywają się marsze protestacyjne pod hasłem: „To my jesteśmy ofiarami i domagamy się zmian”.
– Mam nadzieję, że ci młodzi ludzie za jakiś czas przekują swój dzisiejszy gniew na konkretne wyniki wyborów, oczyszczą przestrzeń publiczną z ludzi i środowisk, przez których nie da rady dzisiaj nic zrobić. Będzie to oczywiście proces, ale wierzmy, że właśnie się zaczyna – konkluduje Metzl.
Od 1988 do 2011 r. sprzedaż leków antydepresyjnych wzrosła o 400 proc. Przyjmuje je już co szósty Amerykanin powyżej 12. roku życia. Zażywają je również ci, którym farmakologia nie jest potrzebna