Dotychczasowe rozwiązanie prawne przyjęte wobec okupowanych terytoriów na Donbasie było związane z nadzorowaną przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy operacją antyterrorystyczną (ATO). 16 stycznia została przegłosowana ustawa o reintegracji Donbasu, która weszła w życie 20 lutego. W jej ramach nadzór nad obroną przed rosyjską agresją, a także odbudową integralności terytorialnej przeszedł do sztabu generalnego sił zbrojnych Ukrainy.
Dr Adam Lelonek, prezes Centrum Analiz Propagandy i Dezinformacji, analityk CyberDefence24.pl / Dziennik Gazeta Prawna
Chodziło o wyjście z legislacyjnej szarej strefy i danie prawnych możliwości wykorzystywania sił zbrojnych na tych obszarach bez faktycznego wypowiedzenia wojny. Szczegółową analizę na ten temat przygotował m.in. Ośrodek Studiów Wschodnich. Innymi słowy Kijów nie uznał wydarzeń na Donbasie za stan wojny, lecz po raz kolejny potwierdził stan faktyczny: Ukraina jest obiektem rosyjskiej agresji militarnej. Głównym rozwiązaniem konfliktu mają być porozumienia mińskie. To jednak nie spodobało się na Kremlu.
Ustami ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa, zaraz po formalnym wejściu w życie ustawy, Moskwa wprowadziła na poziom oficjalny narrację o ukraińskiej partii wojny, czyli parciu do eskalacji konfliktu przez obóz rządzący w Kijowie. Zostało to podchwycone nie tylko przez media w Rosji, ale i przez Blok Opozycyjny na Ukrainie, czyli prorosyjską partię skupiającą oligarchów, byłych członków Partii Regionów. Obok nich ten sam przekaz został uruchomiony w środowiskach prorosyjskich oraz mediach kontrolowanych przez Wiktora Medwedczuka, prokremlowskiego oligarchę ukrywającego swoje biznesy w rajach podatkowych.
„ Pragnąca pokoju Rosja i agresywni ukraińscy politycy, którzy tak naprawdę nie chcą żadnych reform, lecz wykorzystują wojnę do tego, aby utrzymywać obecny status quo i usprawiedliwiać porażki” – taki przekaz jest kierowany do różnych grup odbiorców na świecie. Problem polega na tym, że to Kreml wciąż jest czynną stroną przemian nad Dnieprem. Wśród środków aktywnych wykorzystuje cały korpus dyplomatyczny (atakowanie wizerunku, zakłócanie procesów negocjacyjnych z państwami czy organizacjami międzynarodowymi), armię i służby (eskalacja działań zbrojnych, prowokacje, cyberataki na infrastrukturę krytyczną) oraz działania z obszaru wojny informacyjnej i psychologicznej (kampanie dezinformacyjne, prowokacje, generowanie napięć z sąsiadami, propaganda).
Co więcej, jedynie 5–6 proc. Ukraińców opowiada się za użyciem siły dla wykorzystania konfliktu na Donbasie. Politycy, którzy myślą o reelekcji, muszą uwzględniać to w postulatach i bieżących decyzjach. Ukraińskie media szeroko opisują niebezpieczeństwo prowokacji w oddziaływaniu informacyjnym. Regularnie pojawiają się ostrzeżenia służb i instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo co do możliwości straszenia wojną czy innego rodzaju fałszywych informacji. W Polsce takie mechanizmy nie funkcjonują.
Większy rezonans mają już dywagacje o tym, że Kreml, aby odwrócić uwagę od porażek w Syrii oraz ukarać Waszyngton, wzmocni intensywność konfliktu na Donbasie. Ukraińskie społeczeństwo, żyjące w stanie faktycznej wojny, inaczej podchodzi do tego typu doniesień. W Polsce padają one na bardziej podatny grunt. Powoli trafia nad Wisłę spekulacyjny przekaz o tym, że Rosja może zechcieć wykorzystać okres przed wyborami prezydenckimi, które są zaplanowane na 18 marca, lub skorzystać z czerwcowych mistrzostw świata w piłce nożnej. Choć eksperci uważają ją za absurd, narracja o widmie nowej wojny jest dobrym narzędziem dla różnych środowisk politycznych i daje ogromne pole do manipulacji.
Od końca stycznia polskojęzyczna wersja reżimowego Sputnika pisze, że Ukraina zechce „przypomnieć o sobie światu” i doprowadzić do eskalacji konfliktu. Na Ukrainie taki przekaz jest regularnie odświeżany przez media republik ludowych. Podobne teorie pojawiają się nieśmiało w środowiskach polskich mediów i think tanków, ale już jako oczyszczone, nieskażone rzekomo rosyjskimi wpływami informacje z instytucji państwowych z Polski czy źródeł zachodnich. Przez kontakty dziennikarzy i ekspertów z przedstawicielami środowisk radykalnych z Ukrainy przedostają się i na polską prawicę, która odejmuje od tego obecny wśród ukraińskiej opozycyjnej prawicy kontekst narracji antyrządowej, a bezrefleksyjnie implementuje je do swoich analiz jako fakty. To bardzo niebezpieczne precedensy, na które na razie nikt zdaje się nie zwracać uwagi.
Niedawna sytuacja z fałszywą informacją na Twitterze o rzekomej śmierci papieża Benedykta XVI pokazała skalę podatności polskiej przestrzeni informacyjnej i duży potencjał do jej destabilizacji, nawet bez wykorzystania wielkich środków finansowych. W ocenie wielu ekspertów z Polski i Ukrainy rozprzestrzenianie się przekazów o potencjalnym odmrożeniu wojny na Donbasie przez Kijów lub Moskwę nie oznacza automatycznie realizacji działań z obszaru wojny informacyjnej lub psychologicznej. Znacznie niebezpieczniejsze bowiem mogą być krótkowzroczność, brak kompetencji i odchodzenie od analizy faktów na rzecz emocji, myślenia życzeniowego czy interesów politycznych.