Europoseł PiS Ryszard Czarnecki ocenił w środę w Strasburgu, że odwołanie go ze stanowiska wiceszefa PE to konsekwentne działanie przeciw Polsce. Zaznaczył, że niczego nie żałuje i nadal będzie krytyczny wobec "biegających z donosami do obcych mediów".

Czarnecki mówił dziennikarzom po głosowaniu, w wyniku którego stracił funkcję, że za działaniami wymierzonymi w niego stały te same środowiska polityczne, które zainicjowały osiem debat na temat Polski w europarlamencie.

"Te same środowiska, które przeforsowały antypolską rezolucję, opowiadającą się za uruchomieniem procesu sankcji wobec państwa polskiego w połowie listopada zeszłego roku, teraz odwołały mnie z funkcji polskiego wiceprzewodniczącego PE. To konsekwentne działanie przeciwko naszemu krajowi" - zaznaczył eurodeputowany.

Czarnecki poinformował, że zarówno oficjalnie, jak i nieoficjalnie otrzymywał szereg sygnałów i sugestii, żeby się pokajał i przeprosił eurodeputowaną PO Różę Thun (za porównanie jej do szmalcownika). Jeśli by to zrobił, wniosku o odwołanie by nie było.

"Mając do wyboru zaprzeczanie wartościom, w które wierzę, zaprzeczanie własnym poglądom i taką walkę za wszelką cenę o zachowanie stanowiska, a z drugiej strony lojalność wobec własnego kraju i wierność swoim przekonaniom, wybrałem to drugie. Nie jest to żadne bohaterstwo, bo jestem przekonany, że olbrzymia większość Polaków wychowanych w patriotycznych domach zrobiłaby to samo" - oświadczył eurodeputowany PiS.

Zadeklarował, że dalej będzie pracował dla Polski jako europarlamentarzysta. Dziękował Polakom, którzy trzymali za niego kciuki, modlili się czy wspierali w inny sposób. "To poczucie solidarności narodowej i międzyludzkiej, które miałem okazję poczuć, było dla mnie czymś bardzo ważnym" - podkreślił.

Cytując dewizę byłych żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK: "Nic nam nie zabrano, skoro mamy Ojczyznę", Czarnecki przekonywał, że z uśmiechem rozpoczyna nowy okres w swoim życiu politycznym.

Odnosząc się do kontrowersji związanych z nieuwzględnieniem głosów wstrzymujących się w czasie obliczania większości potrzebnej do jego odwołania, powiedział, że jeden z profesorów prawa międzynarodowego radził mu złożyć odwołanie do Trybunału Sprawiedliwości UE. "Będę to rozważał" - wskazał.

Czarnecki uważa, że niekorzystna dla niego interpretacja regulaminu była konsekwencją jego akcji ulotkowej. We wtorek wieczorem polityk PiS przekonywał za ich pomocą innych europosłów, że głos wstrzymujący się może mu pomóc. Głosy wstrzymujące były liczone do kworum, ale nie były doliczane do 2/3 potrzebnych do odwołania wiceprzewodniczącego PE ze stanowiska.

"Rzeczywiście, gdyby te głosy wstrzymujące policzyć, to bym o parę głosów wygrał. Przeciwnicy Polski, moi przeciwnicy nie osiągnęliby progu 2/3" - zaznaczył Czarnecki. Jego zdaniem za tym, że głosowanie było tajne, stoją politycy PO i PSL w Europejskiej Partii Ludowej, bo nie chcieli, aby ich wyborcy wiedzieli, że głosowali przeciwko polskiemu wiceprzewodniczącemu PE.

W ocenie europosła PiS nie jest wcale oczywiste, że na to stanowisko będzie wybrany pod koniec lutego Polak. "Wiemy, że we frakcji Zielonych i liberałów są przymiarki, żeby zgłosić kandydatów własnych, a tam jak wiadomo Polaków nie ma" - przypomniał Czarnecki.

Liderzy największych frakcji deklarowali wcześniej, że w zamian za niego poprą europosła PiS wskazanego przez grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów.