Dotychczasowy prezydent Hondurasu Juan Orlando Hernandez ogłosił zwycięstwo w niedzielnych wyborach prezydenckich jeszcze przed ogłoszeniem oficjalnych wyników. Nieco później kandydat opozycji uczynił to samo.
49-letni Hernandez, przywódca centroprawicowej Partii Narodowej (PN), powołał się na wyniki kilku exit polls.
Według jednego z nich, opublikowanego przez stację Televicentro, Hernandez uzyskał 43,93 proc. głosów a kandydat Opozycyjnego Sojuszu przeciwko Dyktaturze, Salvador Nasralla - 34,70 proc.
Trzeci kandydat Luis Zelaya z Partii Liberalnej (PL) znajduje się daleko z tyłu.
"Tendencje są bardziej niż oczywiste i wskazują, że to my zwyciężyliśmy w wyborach" - powiedział Hernandez w niedzielę późnym wieczorem swym zwolennikom zgromadzonym w jednym z hoteli w stolicy Hondurasu - Tegucigalpie. Na sali wybuchł entuzjazm.
Natomiast Nasralla, do niedawna dziennikarz telewizyjny i nowicjusz w polityce, utrzymuje, że częściowe wyniki dają jemu prowadzenie chociaż nie wykluczył, że tendencję mogą się odwrócić. Dodał, że zaakceptuje jedynie wyniki fizycznie policzonych kart do głosowania.
Wybory przebiegały w napiętej atmosferze bowiem opozycja kwestionowała decyzję Sądu Najwyższego z 2015 r. dopuszczającą kandydaturę Hernandeza mimo, że konstytucja zabrania reelekcji prezydenta.
Hernandezowi wypomina się, że jeszcze jako deputowany do parlamentu, poparł u zamach stanu, który obalił poprzedniego prezydenta po tym tak zaproponował on referendum na temat reelekcji.
Hernandez zyskał sobie jednak popularność bowiem za jego rządów spadł niezwykle wysoki wskaźnik przestępczości, gospodarka rozwijała się szybciej i spadł deficyt budżetowy.
Zarówno Nasralla jak i Zelaya zapowiedzieli, że nie uznają wyboru Hernandeza. (PAP)