Współpraca z FPÖ daje Sebastianowi Kurzowi największą szansę na stabilną władzę. Ale problemem może być ich odmienny stosunek do UE.
Prawicowo-populistyczna Wolnościowa Partia Austrii (FPÖ) najprawdopodobniej powróci do rządu. Sebastian Kurz, który poprowadził Austriacką Partię Ludową (ÖVP) do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych 15 października, oficjalnie zaprosił wczoraj wolnościowców do rozmów koalicyjnych. – Cel jest jasny: sformować stabilny rząd z solidną większością w parlamencie. Zdecydowałem się zaprosić dzisiaj Heinza-Christiana Strache i FPÖ do udziału w rozmowach koalicyjnych – oświadczył 31-letni Kurz, który przez kilka ostatnich dni spotkał się ze wszystkimi partiami, które znalazły się w austriackim parlamencie. Ma jednak ograniczone pole manewru – ÖVP wprawdzie w wyborach poprawiła stan posiadania, zdobywając 62 spośród 183 mandatów, ale i tak dużo jej brakuje do bezwzględnej większości. Tę może uzyskać albo odtwarzając dotychczasową koalicję z Socjaldemokratyczną Partią Austrii (SPÖ), albo wchodząc w układ z FPÖ. Pierwsza opcja nie budzi jednak entuzjazmu po żadnej ze stron – wybory odbyły się prawie rok przed terminem, bo współpraca między dwiema największymi partiami w kraju nie układała się dobrze, nie ma więc woli, by ją utrzymywać.
Druga wersja też nie jest idealna, bo na FPÖ nadal ciąży odium partii ksenofobicznej, na dodatek utrzymuje ona niejasne kontakty z Rosją. Ale przynajmniej w kilku kluczowych sprawach programy ludowców i wolnościowców są zbieżne – chodzi zwłaszcza o ograniczenie imigracji, która była dominującym tematem w kampanii wyborczej. ÖVP wygrała wybory, gdyż pod przywództwem Kurza praktycznie przejęła antyimigracyjny program FPÖ, podając go jedynie w nieco bardziej akceptowalnej dla centrowego wyborcy formie. Obie partie zgadzają się też w kwestii obniżenia podatków.
Tym, co je różni, jest natomiast stosunek do Europy. – Austria będzie silna nie tylko wtedy, gdy będziemy członkami Unii Europejskiej, ale jeśli będziemy ją aktywnie wzmacniać – mówił Kurz, zapewniając, że proeuropejski kierunek jest podstawowym warunkiem rozmów koalicyjnych. To z pewnością będzie trudne do przełknięcia dla FPÖ, która wprawdzie nie postuluje już wyjścia Austrii z Unii Europejskiej, ale nadal pozostaje mocno eurosceptyczna. Kurz zastrzegł wczoraj, że na wypadek fiaska rozmów ma plan B, którym jest rząd mniejszościowy, choć i tak bez wsparcia FPÖ byłoby mu trudno funkcjonować.
Nie tylko z powodu różnicy w polityce europejskiej współpraca nowej koalicji może być trudna. FPÖ osiągnęła sukces, pozycjonując się jako partia antysystemowa, więc jeśli jej wyborcy nie zobaczą, że jej postulaty faktycznie są realizowane przez rząd, na obecności w nim będzie tracić.
W przeszłości FPÖ już trzykrotnie wchodziła do koalicji rządowej i ani razu te gabinety nie przetrwały pełnej kadencji. Było to po wyborach w 1983 r., gdy rządziła z socjaldemokratami, oraz w 1999 i 2002 r., gdy była mniejszym partnerem koalicji z ludowcami. Szczególnie koalicja z 1999 r. budziła ogromne kontrowersje w Europie – był to pierwszy po zimnej wojnie przypadek, by w Europie Zachodniej prawicowo-populistyczne ugrupowanie weszło do rządu. Pozostałe państwa UE zdecydowały się wówczas nałożyć na Wiedeń sankcje, z których jednak po pewnym czasie się dyskretnie wycofano. Teraz niczego podobnego na pewno nie będzie, gdyż ugrupowania podobne do FPÖ współrządziły lub współrządzą także w innych państwach unijnych (np. do niedawna w Finlandii, a teraz w Bułgarii). Ale to, że zapewne będzie ona współtworzyła austriacki rząd w czasie, gdy kraj ten obejmie w drugiej połowie przyszłego roku przewodnictwo w UE, może być dla niektórych unijnych polityków trudne do zniesienia.