Kiedy kilka tygodni temu znaleźliśmy w Katowicach firmę Doncoaltrade, której nazwa wskazywała na import węgla z Zagłębia Donieckiego, wiedzieliśmy, że szykuje się ciekawy temat. Nie wiedzieliśmy jednak, że to wierzchołek góry lodowej. Albo raczej góry antracytowej. Antracyt, czyli najbardziej energetyczny węgiel kamienny, stał się słowem kluczem naszej pracy. W ostatnich dniach pokazaliśmy, jak do Polski trafia ten cenny surowiec z separatystycznych republik Donbasu. Przyjeżdża do nas bowiem i z samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL), i z Donieckiej Republiki Ludowej (DRL).
Problem z antracytem nie polega na tym, by ktokolwiek po polskiej stronie miał łamać prawo samym jego sprowadzaniem. Jeszcze rok temu nie miała z tym problemu nawet Ukraina. Jednak ostatecznie wprowadziła blokadę handlu z separatystami w marcu 2017 r.
Zresztą naszym zdaniem finalni odbiorcy produktów wykonanych z donbaskiego antracytu zapewne nie mają pojęcia, że pośrednio mogą wspierać separatystów z Ługańska i Doniecka. Tyle że pieniądze z handlu nielegalnym węglem ostatecznie trafiają do kieszeni miejscowych watażków, którzy są objęci na Zachodzie wszelkimi możliwymi sankcjami.
Opisany przez nas Ołeksandr Melnyczuk, szef Doncoaltrade, jest związany z Ihorem Płotnyckim, przywódcą ŁRL, który według ukraińskich mediów na każdej tonie zarabia równowartość 70 zł. Z kolei Andrij Bohdanow, którego niedziałający już najpewniej Uglesort opisywaliśmy wczoraj, ma na głowie śledztwo ukraińskiej policji za wspieranie terroryzmu, ponieważ zyski z handlu opodatkował w DRL.
Gdy w Brukseli trwały dyskusje, czy objąć zakazem handlu separatystów z Zagłębia Donieckiego, jednym z argumentów „przeciw” było to, że i tak żaden eksport nie idzie stamtąd do Europy. Udowodniliśmy, że to nieprawda. Być może pora wzmocnić lobbing na rzecz poszerzenia przez UE embarga na handel z Krymem również na DRL i ŁRL. To mogłoby pomóc zamknąć Płotnyckiemu i spółce drzwi na europejskie rynki.
Po naszej pierwszej publikacji o Doncoaltrade szef resortu energii Krzysztof Tchórzewski bagatelizował sprawę. Podkreślił, co zresztą sami akcentowaliśmy w artykule, że Polska nie łamie w ten sposób embarga, a „jakieś 11 tys. ton” antracytu to przecież niewiele, a poza tym mamy wolność gospodarczą.
Dziś już wiemy, że nie chodzi o 11 tys. ton, co zresztą było ilością surowca obliczoną wyłącznie dla III kw. 2016 r., mówimy o setkach tysięcy ton surowca sprowadzonego od wybuchu wojny w 2014 r. Po naszych publikacjach ukraiński portal Liga.net, powołując się na swoje źródła w Rosji, podał, że tylko w okresie styczeń – wrzesień 2017 r. do Polski wjechało 93 tys. ton antracytu pochodzącego z kopalń i biedaszybów Donbasu.
Rynkowa wartość takiej ilości surowca to ok. 13 mln dol., czyli ok. 52 mln zł. Tymczasem – jak można oszacować na podstawie dokumentów i doniesień medialnych – towar został sprzedany za jakieś 8 mln dol., czyli 32 mln zł (cena tony w donbaskich kopalniach to ok. 22 dol., cena rynkowa to 140 dol.). To pokazuje, o jaką stawkę toczy się tu gra. Paradoksalnie wszystko odbywa się legalnie, a przynajmniej do pewnego stopnia. W dużej mierze bowiem węgiel z donbaskich kopalń po przejechaniu granicy jest wyposażany w rosyjskie papiery. To wbrew rosyjskiemu prawu, ale wspierająca separatystów Moskwa się tym nie przejmuje. Jednak odbiorców węgla powinna chociaż zastanowić cena (ok. 90 dol. za tonę), bo kto jak kto, ale Rosjanie z promocji, zwłaszcza jeśli chodzi o ceny surowców, nie słyną.
Gdy przeglądamy dokumenty spółek powiązanych z donbaskim antracytem, co chwilę otwieramy nowe szuflady. To, co z nich wypada, prowadzi nas także do rajów podatkowych. Dwie spółki związane z Melnyczukiem są zarejestrowane w karaibskim państwie Saint Kitts i Nevis, które swoją chwilę sławy miało, gdy szef naszej dyplomacji Witold Waszczykowski określił je mianem San Escobar. Inne prowadzą do Zagłębia Donieckiego.
Z każdej tony sprzedanego węgla swoją dolę wyciąga Ihor Płotnycki. Ukraiński minister energii Ihor Nasałyk porównał w rozmowie z DGP kupowanie donbaskiego węgla do kupowania ropy od samozwańczego Państwa Islamskiego. To oczywiście przesada, bo donieccy i ługańscy separatyści nie stosują metod tak brutalnych, jak Da’isz na pograniczu Iraku i Syrii. Ale raporty organizacji obrony praw człowieka i zeznania byłych jeńców wojennych mówią o przypadkach tortur, znęcania się i rozstrzeliwania bez wyroku. ŁRL to struktura quasi-mafijna. Jedyną wątpliwość w tym ostatnim zdaniu może budzić konieczność użycia przedrostka „quasi-”. Odpowiada za to także Płotnycki.
W ukraińskiej telewizji minister Nasałyk powiedział, że otrzymał zapewnienie od swojego odpowiednika w Polsce, że Warszawa zablokuje dostawy węgla z Donbasu (tego w wywiadzie dla DGP jednak nie powiedział). Krzysztof Tchórzewski odrzekł natomiast w poniedziałkowej rozmowie z nami, że nic takiego nie mówił, bo Nasałyk w ogóle tego tematu nie poruszył. Trudno nam rozstrzygnąć, który z naszych rozmówców mija się z prawdą. To jednak kolejny przykład na słabą ostatnio koordynację relacji polsko-ukraińskich.
Czy embargo na donbaski węgiel jest w ogóle możliwe? Węgiel z Donbasu, według Ukraińców, jest pod tym względem nie do pomylenia z jakimkolwiek innym. Nasze wschodnie źródła twierdzą, że to możliwe. – Zasiarczenie węgla z Donbasu to 0,8–2 proc., a węgla rosyjskiego – do 0,6 proc. Jeśli ktoś twierdzi, że wysokosiarkowy antracyt jedzie z Rosji, to kłamie. Poza tym koszt wydobycia rosyjskiego węgla sięga 150 dol., nikt więc nie sprzedałby go taniej – słyszymy.
Tyle że by mieć pewność, iż blokada jest skuteczna, celnicy musieliby sprawdzać tysiące wagonów (jeden mieści 60 ton). A to wydaje się niewykonalne z technicznego punktu widzenia, zważywszy na ilości przewożonego do Polski surowca.