Nadchodzi zima!” – brzmi rodowe zawołanie Starków. Czytelnicy sagi „Pieśń lodu i ognia” George’a R.R. Martina oraz miłośnicy serialu „Gra o tron” dobrze wiedzą, o co chodzi. Gdzieś za starożytnym murem czai się zło i gdy nadejdzie zima, wychynie z ciemności, by zniszczyć świat ludzi. A zima zbliża się nieuchronnie. Jednak groza wisząca nad światem Westeros, zawarta w rodowym zawołaniu Starków, to bułeczka z masłem wobec okrzyku „Nadchodzi jesień!”. Dla ścisłości – polska jesień. Niby zostało do niej jeszcze trochę czasu, lecz powszechne przerażenie aż iskrzy w powietrzu, i to od skrajnego prawa do skrajnego lewa. Dość sięgnąć po publicystykę lub posłuchać komentatorów, aby poczuć ten pulsujący strach. Co ciekawsze, każdy boi się czegoś innego.
Andrzej Krajewski / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Wychodzi na to, że temu powszechnemu stanowi palpitacji serca winien jest Andrzej Duda. Prezydent, który wyszedł z roli, w jakiej widziała go opozycja oraz rządzący – bo zawetował. Huk, z jakim wówczas w Polsce opadły wszystkim szczęki, słyszany był aż za Atlantykiem. Chwilę potem równie głośno zabrzmiało wycie, które podniosło się na prawicy. Dla tej najbardziej na prawo wszystko stało się boleśnie jasne za sprawą obserwacji dr. Jerzego Targalskiego. Oto kanclerz Angela Merkel za pomocą agentów WSI osaczyła prezydenta, zaś kontrolę nad jego umysłem przejęła przy użyciu Roberta Górskiego i „Ucha Prezesa”. Teorię tę potwierdził sam Górski odcinkiem czternastym, wrzuconym do sieci pod koniec kwietnia. Kto oglądał, ten wie, że w jego trakcie prezydent najpierw usiłował przeniknąć do gabinetu Prezesa w przebraniu Ambrożego Kleksa. Czytelnicy książki Jana Brzechwy dobrze pamiętają, że Ambroży Kleks wielkim czarnoksiężnikiem był. Potem prezydent wygłasza porywającą mowę do tłumu, wprawiając w osłupienie nawet ministra Błaszczaka, zwanego w serialu Mariuszem. Na koniec zaś staje przed otwartymi drzwiami opustoszałego gabinetu Prezesa. Szykując się do przekroczenia progu.
Bardziej oczywistej symboliki nie potrzeba, żeby dostrzec, że scenariusz tego, co wydarzy się w Polsce jesienią, już został w Berlinie napisany. O czym dokładnie w TV Republika opowiada dr Targalski wraz z rudym kotem (kto ogląda, ten wie, jakiż to prześliczny futrzak). Przy czym kot wyraźnie skłania się ku tezie, że za Merkel musi stać ktoś jeszcze bardziej tajemniczy i mroczny. Z rudym kotem, który być może steruje dr. Targalskim, zdaje się też zgadzać red. Tomasz Sakiewicz. Acz gdy spojrzy się na okładki mutacji „Gazety Polskiej”, to prędzej od prezydenckiego przewrotu jesienią spodziewa się on wizyty dywizji pancernych Bundeswehry. Ta wprawdzie ma na stanie obecnie dwa razy mniej czołgów na chodzie od polskiej armii, lecz być może to jedynie sprytny kamuflaż. W końcu jeśli ma się 5 bln dol. reparacji do zapłacenia, można być zdolnym do wszystkiego, byle wymigać się od zobowiązania.
W czym niezwykle pomocny jest prezydent Duda chcący rozbić obóz prawicowy. Lęk, że już jesienią Kukiz wraz z PSL, ludźmi Gowina oraz jakąś grupą pisowskich renegatów utworzą stronnictwo prezydenckie, stał się wręcz dojmujący. Najbardziej widać go w mediach, którymi kierują bracia Karnowscy. Apelują one stale o jedność prawicy, przeplatając to wróżbami, że wkrótce nastąpi pęknięcie w poprzek politycznego obozu. Potem zaś władza zostanie podana na tacy liberalnej lewicy. Tej dyszącej żądzą zemsty za dobrą zmianę chęcią sprowadzenia uchodźców z całego Trzeciego Świata połączoną z aborcją na żądanie. Podekscytowani bracia sprawiają wrażenie dwuosobowej Kasandry, której ostrzeżeń nikt nie chce słuchać. Co pogłębia u wieszczki strach przed podziałami prowadzący w stronę rozdwojenia osobowości. Pokazem krańcowych efektów tego stanu nerwicowego stał się program publicystyczny w uruchamianej właśnie telewizji internetowej wPolsce.pl. W studiu o polityce dyskutowali obaj bliźniacy, przy czym część widzów podejrzewała, że Jacek Karnowski zaprosił do studia lustro i z nim się spierał. Dla uniknięcia takich nieporozumień ponoć następnym razem dyskusję bliźniaków ma moderować kot dr. Targalskiego.
Kiedy prawica wyła z rozpaczy, w obozie umownie nazywanym obozem III RP lub, jak wolą miłośnicy rudych kotów, obozem zdrady narodowej na początku zapanowała konsternacja. Z weta tak pogardzanego prezydenta Dudy nie wypadało się cieszyć, choć niosło ono iskierkę nadziei na jesień. Szybko zdmuchnął ją sondaż zamówiony przez portal OKO.press. Po wielkich protestach obywateli w obronie niezawisłości sądów notowania wyborcze Prawa i Sprawiedliwości podskoczyły do 40 proc. Chwilę po jego opublikowaniu za Atlantykiem pytano: „Czemu w Polsce znów tak wyją?”. Tym razem wyła z rozpaczy liberalna lewica. Zaszokowana Magdalena Środa powtarzała, że „od tego kraju to się chyba i Bóg, i rozum odwrócili”. Wtórował jej na blogu Jan Hartman, pisząc: „Jakże nisko upadliśmy, skoro musimy modlić się o katastrofę gospodarczą, by ratować się z katastrofy politycznej i moralnej narodu”.
Jeśli zadeklarowani ateiści, których największym marzeniem jest, żeby Bóg istniał, bo wtedy mogliby mu okazywać swą nieskończoną pogardę, zaczynają się modlić, to w powietrzu musi wisieć coś strasznego. „Krytyka Polityczna” odpowiada, że wisi faszyzm, który spadnie na nieszczęsny kraj być może już tej jesieni. „Żaden polski Macron was z tego nie wyciągnie, bo tu nie jest Francja, tu są peryferia i już iks razy nikt się tu nie p...ł z takimi bzdetami jak demokracja i prawa obywatelskie” – prorokuje na Facebooku, niczym Kasandra, publicysta tegoż miesięcznika Przemysław Witkowski. Tymczasem dla Jacka Żakowskiego najwyraźniej faszyzm już tu jest, skoro na antenie Tok FM umawiał się z Tomaszem Lisem na rozmowy z celi. Przy czym, nie wiedzieć czemu, pisowski reżim miałby aresztować tylko redaktora naczelnego „Newsweeka”, a pozostawić na wolności pozostałych gości piątkowych poranków we wspomnianym radiu. To mogłoby rodzić podejrzenie, że po cichu z nim kolaborują.
Notabene kto regularnie słucha tych audycji, ten wie, że obecnie wprost zionie z nich czarną rozpaczą. Tak dojmującą, że słuchacze nie zaczęli się jeszcze masowo wieszać na sznurach od radioodbiorników jedynie dzięki tyradom Tomasza Wołka. Chcąc wyrazić jakąś myśl, każdy rzeczownik stara się on przyozdobić minimum siedemnastoma przymiotnikami. Wyjątek czyni dla słowa na K, a konkretnie „Kaczyński”. Wówczas przymiotników jest dwa razy więcej i rzadko który jest cenzuralny. Próbujący zarzucić radiowy sznur na hak od lampy słuchacze zastygają wówczas w niemym stuporze, próbując zgadnąć, co redaktor Wołek ma na myśli. A że nikomu się to nie udaje, żywi doczekują do końca audycji. Ci z mocniejszymi organizmami, by się dobić, sięgają wówczas po „Gazetę Wyborczą”. Z niej się dowiadują, że Polska zmierza w stronę polexitu. Nadejdzie on jesienią, wraz z wyrżnięciem ostatniego drzewa w Puszczy Białowieskiej. Lista kasandrycznych przepowiedni jest zresztą dużo dłuższa. Łączy je ze sobą to, że należy się spodziewać zagłady, jak tylko liście zaczną opadać z drzew, nawet jeśli wcześniej zetnie je minister Szyszko.
"Nadchodzi jesień!: – krzyczą więc piórami swoich intelektualnych zapleczy oba obozy polityczne. Co jest prawdziwym ewenementem. Do tej pory takiego nasilenia lęków po obu stronach politycznej barykady po prostu się nie spotykało. Na zmianę bali się jedni lub drudzy. Czerpiąc przy tym sporą radość z trwóg przeciwników. Ale tak jak teraz – wspólnie, wręcz solidarnie... Takiego stanu rzeczy nie pamiętają najstarsi górale. Przy tym liczba komentatorów chcących zawłaszczyć dla siebie rolę Kasandry poraża. Gdzieś w zaświatach ta trojańska wieszczka musi się czuć nieustannie molestowana przez Polaków.
A przecież, choć rządząca ekipa nie ustaje w staraniach, by zawłaszczyć lub zdelegitymizować kolejne elementy państwa, to do tej pory nic jeszcze przełomowego się nie wydarzyło. Bundeswehra nie wychyla nosa z koszar, być może ze strachu przed pobiciem przez polskich gastarbeiterów. Nie doszło do rozpadu PiS. Marsze ONR musi ochraniać policja, by młodych narodowców nie spotkała krzywda. Bruksela drugi rok grozi Polsce rozpoczęciem procedury, która doprowadzi do wszczęcia postępowania zmierzającego ku rozważaniom na temat sankcji, które sprowadzą się do rezolucji opatrzonej preambułą. O wyrzucaniu Rzeczypospolitej z Unii nikt na poważnie nie myśli. Nawet rudy kot nadal nie ogłosił, że się wyprowadza od dr. Targalskiego. Aż strach sobie wyobrazić, co by się w takim razie działo w mediach, gdyby któryś z wyżej wymienionych lęków nagle zaczął okazywać się realny. Skoro tylko teoretyzowanie wzbudza aż takie emocje wśród autorów.
Być może odpowiedź na zagadkę, co tak naprawdę się dzieje, zawiera jedno niemieckie słowo – Zeitgeist. Wybuch powszechnego rozedrgania intelektualnych elit przywodzi na myśl zetknięcie się z duchem nowych czasów. Przy czym wszyscy czują, że nadchodzi jakaś głęboka zmiana, lecz tak naprawdę nikt nie umie jeszcze uchwycić jej kształtu, opisać, jaka będzie i dokąd nas zaprowadzi. Zamiast tego nastąpił powszechny wysyp własnych, osobistych lęków. To, co najbardziej przeraża autora, jest przez niego najmocniej eksponowane. Co owocuje wspaniałą różnorodnością. Wreszcie można sobie dokładnie przestudiować, czego najbardziej boją się prawicowcy, a czego liberałowie lub lewicowcy. A jeśli ma się sadystyczne inklinacje, potem ich tym straszyć.
Jednak tak powszechnego poczucia końca epoki nie można lekceważyć. To nie rząd PiS jest tym nowym. On jedynie uruchomił procesy ku „nowemu” wiodące. „Nadchodzi jesień!”, która dla wszystkich jednako jest tajemnicą. Acz najbardziej przerażające może być to, że nie przyniesie niczego nowego. Bo takiej opcji już nawet rudy kot dr. Targalskiego się nie spodziewa.
Kto regularnie słucha audycji w Tok FM, ten wie, że zionie z nich czarną rozpaczą. Tak dojmującą, że słuchacze nie zaczęli się jeszcze masowo wieszać na sznurach od radioodbiorników jedynie dzięki tyradom Tomasza Wołka. Chcąc wyrazić jakąś myśl, każdy rzeczownik stara się on przyozdobić minimum siedemnastoma przymiotnikami. Wyjątek czyni dla słowa na K, a konkretnie „Kaczyński”. Wówczas przymiotników jest dwa razy więcej i rzadko który jest cenzuralny