Władze katalońskie nie zamierzają rezygnować z referendum niepodległościowego, choć presja rządu centralnego przynosi pewne efekty. Władze Katalonii są coraz bardziej zdeterminowane, by przeprowadzić referendum w sprawie jej niepodległości – nie zważając na sprzeciw rządu centralnego. Madryt zaś zapowiada, że użyje wszelkich sposobów, by powstrzymać secesję najbogatszego regionu Hiszpanii.
W czerwcu autonomiczny rząd Katalonii ogłosił, że wiążące referendum niepodległościowe odbędzie się 1 października. Jego przeprowadzenie to spełnienie wyborczej obietnicy, którą złożyła rządząca od początku zeszłego roku czteropartyjna koalicja Junts pel Sí (Razem na Tak). Problem w tym, że hiszpańska konstytucja nie przewiduje możliwości, by regiony mogły głosować nad secesją, zatem według rządu w Madrycie będzie to działanie nielegalne.
To nie powstrzymuje katalońskich separatystów. Szef autonomicznego rządu Carles Puigdemont oświadczył, że w razie zwycięstwa zwolenników oderwania się niepodległość zostanie ogłoszona w ciągu 48 godzin. Zapewniają też, że nie dojdzie do sytuacji, w której Katalonii nikt nie uzna albo że z dnia na dzień znajdzie się poza Unią Europejską.
Jednak rząd kataloński na razie nie uzyskał na świecie żadnej, nawet warunkowej deklaracji poparcia, a państwa UE mówią, że jest to wewnętrzna sprawa Hiszpanii. Konserwatywny premier Mariano Rajoy tymczasem wzmacnia presję na Barcelonę. Hiszpański trybunał konstytucyjny ostrzegł katalońskich polityków, że jeśli będą prowadzili działania zmierzające do przeprowadzenia referendum, muszą się liczyć z prawnymi konsekwencjami. Taki precedens już był – Artur Mas, poprzedni szef katalońskiego rządu, otrzymał dwuletni zakaz pełnienia funkcji publicznych za organizację poprzedniego referendum, w 2014 r.
W Madrycie rozważana jest też opcja cięższego kalibru. W art. 155 hiszpańskiej konstytucji znajduje się zapis, który mówi, że jeśli którykolwiek z 17 regionów „nie wypełnia obowiązków, które nakłada na niego konstytucja lub inne prawa, bądź w inny sposób działa na szkodę ogólnego interesu Hiszpanii, rząd (centralny) może podjąć niezbędne działania do tego, by wypełniał te obowiązki, bądź aby zapewnić ochronę wspomnianego ogólnego interesu”. Rajoy i członkowie jego rządu w zawoalowany sposób sugerują w ostatnim czasie, że mogą się do tego odwołać, co oznaczałoby czasowe odebranie Katalonii wszystkich kompetencji, które na przestrzeni lat przejęła z rąk rządu centralnego.
Z art. 155 są jednak dwa problemy – nigdy w prawie 40-letniej historii hiszpańskiej konstytucji nie został użyty, więc byłoby to wypłynięciem kraju na zupełnie nieznane wody. Oraz taki, że daje on bardzo szerokie pole do interpretacji, czyli teoretycznie też umożliwia wprowadzenie do jakiegoś regionu wojska lub policji. W praktyce sprowadziłoby się to pewnie do mniej wybuchowej opcji, czyli np. przejęcia kontroli nad szkołami, gdzie zwykle zlokalizowana jest większość punktów do głosowania. Ale i tak tego typu działania mogą spowodować, że poparcie dla niepodległości wzrośnie.
Niemniej presja, którą wywiera Madryt, przynosi pewne efekty. Na początku lipca Puigdemont zdymisjonował ministra ds. biznesu i przedsiębiorczości Jordiego Baigeta, który wyraził wątpliwości, czy wobec problemów prawnych i siły Madrytu referendum dojdzie do skutku. W zeszłym tygodniu zastępca Puigdemonta, Oriol Junqueras, odmówił wzięcia na siebie odpowiedzialności za organizację referendum (za co mógłby być skazany jak Mas), wyjaśniając, że powinno to spoczywać na całym gabinecie. W efekcie jeszcze trzech ministrów odeszło z rządu. Wreszcie w poniedziałek rezygnację złożył szef katalońskiej policji Albert Batlle, który próbował zachować neutralność. Powodów dymisji nie podał, ale jedna z małych katalońskich partii mocno go w ostatnich dniach krytykowała, że nie angażuje się wystarczająco na rzecz niepodległości.
Przypadek Batllego jest zresztą charakterystyczny dla dylematów, przed jakimi stają urzędnicy państwowi w Katalonii w kwestii przygotowań do referendum – jeśli nie będą posłuszni wobec władz autonomicznych w Barcelonie, narażą się na konsekwencje dyscyplinarne ze strony przełożonych; jeśli będą wykonywać ich polecenia, grożą im konsekwencje za złamanie hiszpańskiego prawa, co może się skończyć utratą pracy.
Zdecydowana większość, 70–80 proc. Katalończyków uważa, że hiszpański rząd powinien się zgodzić na referendum, które na dobre rozstrzygnęłoby przyszłość regionu. Ale w kwestii samej niepodległości są już mocno podzieleni. W żadnym z kilku sondaży, które zostały przeprowadzone już po ogłoszeniu daty plebiscytu, ani jej zwolennicy, ani przeciwnicy nie uzyskali większej przewagi niż 5 pkt proc., przy sporej grupie osób niezdecydowanych. Ale też tylko 54 proc. deklaruje, że weźmie w nim udział, jeśli będzie on przeprowadzony bez aprobaty ze strony Madrytu, a zaledwie 12 proc. uważa, że takie jednostronne referendum faktycznie doprowadzi do niepodległości.