Na Białorusi każda kolonia karna działa jak oddzielne państwo, gdzie prawo nie funkcjonuje. Jeśli zechcą tam oszukać waszych biznesmenów, to ich oszukają tak, że żaden sąd im nie pomoże.
Iwacewicze to 23-tysięczne miasteczko w obwodzie brzeskim. Przy ul. Dzierżyńskiego 1 mieści się kolonia karna nr 5. Zajmujący 15 ha łagier, w którym 2600 więźniów odbywa karę i zarabia na swoje utrzymanie.
Dwa razy dziennie zupa
Skazani pracują głównie w więziennym zakładzie IU nr 5, produkującym m.in. meble. Praca jest przymusowa i nisko płatna; nie obowiązują tam regulacje kodeksu pracy dotyczące płacy minimalnej. Dyrektor IU nr 5 był członkiem delegacji, która w połowie czerwca przyjechała do Polski szukać partnerów do współpracy. Poza nim nad Wisłą gościł dyrektor podobnego zakładu z kolonii nr 11 w Wołkowysku i nadzorujący ich Aleh Łaszczynouski, który w Departamencie Wykonywania Wyroków MSW odpowiada za – jak to ujmuje białoruska nowomowa – „robocze wykorzystanie kontyngentu specjalnego”.
„Kontyngent specjalny” w Iwacewiczach dwa razy dziennie dostaje do jedzenia zupę rybną. Tak twierdzi Mikoła Autuchowicz, były więzień polityczny, który spędził w „piątce” część swoich wyroków (siedział w latach 2006–2009 i 2010–2014). – To samo dawali do jedzenia świniom. Znajomi, którzy pozostali w kolonii nr 5, opowiadają, że od moich czasów zaczęli dawać mniejsze porcje, a i jakość jedzenia jeszcze się pogorszyła – mówi nasz rozmówca.
Większość więźniów sześć razy w tygodniu karnie maszeruje do pracy. Kto odmówi, grozi mu izolatka albo nowy wyrok. Do izolatki za odmowę pracy trafił też Autuchowicz.
Zasady producenta
Białorusini przyjechali do Polski, nie informując naszych władz. „MSZ nie posiada wiedzy na temat wizyt delegacji Departamentu Wykonywania Wyroków MSW Białorusi, których celem byłoby nawiązanie kontaktów biznesowych w Polsce” – czytamy w odpowiedzi resortu. To samo napisało nam polskie MSW. Naczelnik Łaszczynouski tłumaczy, że jego ludzie byli w Polsce w interesach, więc nie widzieli potrzeby nawiązywania relacji z naszymi władzami. – Nieważne, że reprezentujemy MSW. Kierujemy się zasadami producenta, a nie urzędnika – mówi.
Trzech urzędników i ich tłumacz odwiedzili cztery firmy. Z przedstawicielami Lecha z Kostrzyna rozmawiali o kupnie tkanin obiciowych, które potem służyłyby do produkcji mebli. W podpoznańskim Utalu interesowały ich surowce do wyrobu tablic rejestracyjnych. Nieprzypadkowo; nasi białoruscy rozmówcy mówią, że cechy produkujące w łagrach tablice rejestracyjne i meble należą do najlepiej funkcjonujących. Poza tym białoruskie MSW chciałoby wspólnie z Zakładami Mechanicznymi Hamech produkować komory suszarni, a w Streamledzie – jak wynika z informacji umieszczonej na stronach resortu – mieli rozmawiać o handlu drewnem.
– Zadeklarowali zainteresowanie naszymi materiałami, ale ich proces decyzyjny jest bardzo wydłużony – mówi Hubert Świątek, dyrektor ds. rozwoju w Lechu. – Przez najbliższe kilka miesięcy nie spodziewam się pierwszego zamówienia z wysyłką, o ile w ogóle do niego dojdzie. Sytuacja jest specyficzna, bo po tamtej stronie w sprawę są zaangażowane struktury państwowe. Nasi handlowcy raczej nie szukają tego typu kontrahentów. To tamci wyszli z inicjatywą – dodaje. ZM Hamech mają próbnie dostarczyć na Białoruś jedną komorę suszarni. Z firmą Streamled nie udało nam się skontaktować.
Oddzielne państwo
Naczelnik Łaszczynouski nie ukrywa, że przede wszystkim chodzi o nowoczesne technologie. – Bez nich niczego nie zrobisz – dowodzi. Członkowie delegacji nieoficjalnie przyznawali, że otrzymali sugestię, by ze względu na niepewne stosunki z Rosją rozwijać kontakty na Zachodzie. Zwłaszcza, odkąd do przyłagiernych fabryk przestały trafiać zamówienia państwowe. A służba penitencjarna musi przynosić państwu dochód. Pokrywa się to z głównym zadaniem białoruskiej dyplomacji, którym od kilku lat jest promocja współpracy gospodarczej.
Naszym polskim przedsiębiorcom nie bardzo przeszkadza specyfika ich białoruskich rozmówców. – To, że tablice są produkowane w więzieniach, jest typowe w niektórych krajach. Państwo zawsze jest zainteresowane, by więźniowie nie siedzieli bezczynnie. Poza tym w więzieniach jest lepsza kontrola. Nie ma ryzyka, że towar ścisłego zarachowania, jakim jest tablica rejestracyjna, zostanie wyniesiony z zakładu i użyty nielegalnie do zmylenia policji – mówi nam jeden z menedżerów Utalu.
Autuchowicz przestrzega jednak, że to tylko pozory. – Na Białorusi każda kolonia działa jak oddzielne państwo. Tam prawo nie funkcjonuje. Jeśli ktoś zechce oszukać waszych biznesmenów, to ich oszuka tak, że żaden sąd im nie pomoże. Zresztą sami więźniowie kradną. Choćby po to, by mieć czym korumpować oficerów – przekonuje nas Autuchowicz.
Wyroki w białoruskich koloniach karnych odsiaduje 28 tys. osób. 60 proc. z nich pracuje w 14 przedsiębiorstwach podlegających MSW. W każdym pracują więźniowie innej kolonii karnej. – Specjalizujemy się w przemyśle metalowym, drzewnym i szwalniczym – zachwala Łaszczynouski.
ROZMOWA

Pawieł Sapiełka: To nie są partnerzy dla porządnych ludzi

Czy białoruski więzień musi pracować?
Tak. Skazany na karę pozbawienia wolności ma obowiązek pracy. Uchylanie się od niej podpada pod odpowiedzialność karną. Można otrzymać kolejny wyrok pozbawienia wolności.
I rzeczywiście wszyscy więźniowie pracują?
Nie. Według statystyk MSW ok. 60 proc. Nie dla każdego jest miejsce, nie wszyscy są też w wieku produkcyjnym. Przy czym więzień nie może sobie wybrać zajęcia, które byłoby zgodne z jego kwalifikacjami czy wykształceniem. Ludzie dostają skierowania do konkretnego cechu. Nawet dobrze wykształceni mogą zostać skierowani do prostych prac, których nigdy wcześniej nie wykonywali.
Jak długo się pracuje?
Najczęściej sześć dni w tygodniu. Przy czym formalnie pracodawcą nie jest kolonia karna, ale zakład pracy, który się znajduje na jej terenie. Takie zakłady należą do departamentu wykonywania wyroków Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
Pracują w nich wyłącznie więźniowie?
Na kierowniczych stanowiskach mogą pracować wolni ludzie. Ale zasadnicza część załogi, pracująca na produkcji, to więźniowie. Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie wszystkie normy prawa pracy mają do nich zastosowanie. Przysługuje im znacznie krótszy urlop, nie dotyczy ich też wysokość płacy minimalnej. Zgodnie z białoruskim prawem mogą dostawać mniej.
Czyli ile?
Te liczby nie są jawne, ale są bardzo niskie. Z tych pieniędzy kolonia karna potrąca więźniom opłatę za wyżywienie, odzież roboczą i usługi komunalne, np. ogrzewanie i światło. W efekcie więzień otrzymuje na swoje potrzeby symboliczną kwotę. Wyjątkiem mogą być nieliczni wysoko wykwalifikowani specjaliści, którzy wykonują plan. Jak wynika z informacji samych więźniów, mogą oni liczyć na równowartość 100 euro miesięcznie.
A jeśli ktoś nie pracuje, bo nie ma dla niego miejsca? Państwo te koszty pokrywa?
Jeśli w danym miesiącu skazany nie zarobi wystarczających środków, jego dług przechodzi na kolejny miesiąc. Bywa, że pozwy o zwrot tych środków zastają tych ludzi już na wolności.
Czy pracujący skazani mogą liczyć na przywileje w porównaniu z tymi, którzy nie pracują?
Pracujący więźniowie otrzymują nieco więcej jedzenia.
Jakie są warunki pracy?
Ogromnym problemem jest przedpotopowy, niesprawny sprzęt i bardzo niski poziom bezpieczeństwa. Część narzędzi jest naprawiana na miejscu, byle jak. Więźniom narzuca się przesadne normy. Nikt nie zwraca też uwagi na przepisy bhp. To wszystko prowadzi do znacznej liczby wypadków przy pracy.
Jak pan ocenia pomysły robienia biznesu z przedsiębiorstwami korzystającymi z pracy więźniów?
To nawet więcej niż bezpłatna praca. To praca przymusowa, niemal niewolnicza. W praktyce światowej istnieje model, w którym zatrudnieni więźniowie otrzymują niskie pensje, ale przynajmniej nie każe im się płacić za swój pobyt w miejscu pozbawienia wolności ani nie narzuca planów produkcyjnych. Porządnym ludziom powinno być wstyd robić interesy z takimi partnerami biznesowymi. Porządni ludzie powinni się też wstydzić kupować produkty wykonane przez więźniów, którzy w zamian praktycznie niczego nie dostali.