Jednym ze skutków II wojny światowej była seria mniejszych konfliktów, które tliły się przez wiele lat po 1945 r. Antykomunistyczne partyzantki stawiały czoła narzucanym przez Moskwę porządkom od państw bałtyckich przez Polskę po Ukrainę. W Grecji wybuchły starcia między komunistami a demokratami. Ale jeden z najmniej znanych dramatów rozegrał się w sowieckich łagrach. Była to sucza wojna.



„Iwany” kontra „wory”
Aby o niej opowiedzieć, najpierw należy zaznajomić się z historią sowieckiego systemu więziennego. Po rewolucji październikowej w powstających jak grzyby po deszczu obozach pracy panował chaos, co zaowocowało powstaniem w nich specyficznej złodziejskiej subkultury.
Największym autorytetem cieszyli się „iwany”, przestępcy, którzy trafiali do więzień jeszcze przed rewolucją. Na początku lat 30. kasta „iwanów” zrosła się z „worami”, złodziejami. Wspólnie stanowili ok. 7 proc. wszystkich więźniów. W radzieckim światku kryminalnym wykształciły się surowe zasady postępowania, którymi musieli kierować się najważniejsi w hierarchii bandyci, jeśli chcieli zachować status i cieszyć się przywilejami z tym związanymi. Jednym z nich był zakaz brania do rąk broni, służenia w armii, a początkowo nawet stosowania przemocy podczas dokonywania kradzieży. Skazani za przestępstwa z użyciem przemocy byli nazywani „frajjerami” i znajdowali się w hierarchii o dwa szczeble niżej „worów”. „Wor” nie mógł się skalać pracą ani działalnością publiczną. Nie mógł należeć do partii, być pionierem czy komsomolcem. Nie wolno mu było też pełnić formalnych funkcji w łagrze ani utrzymywać jakichkolwiek relacji z administracją obozu, włącznie z wnioskowaniem o przedterminowe zwolnienie. Porozumiewał się „fienią”, czyli rozbudowaną grypserą z ogromną liczbą wulgaryzmów.
Jedynym źródłem utrzymania na wolności mogło być dla niego złodziejstwo. „Złodziej kradnie, inni służą lub harują” – głosiło więzienne powiedzenie. Przedwojenny „wor” nie mógł założyć rodziny, nie wolno mu było wchodzić w konflikty na tle narodowościowym ani chuliganić. Na wolności musiał prowadzić włóczęgowski tryb życia (stąd powiedzenie o matce Odessie i ojcu Rostowie). Nie wolno było oszukiwać innych „worów”. „Złodziej nie ma prawa w więzieniu odbierać przemocą ani kraść – sami mają mu przynosić. Może wygrać w karty i oszukać, zrobić w konia. Jednocześnie jednak winien wspierać swego współbrata w tarapatach, okazywać szczodrość i wielkoduszność” – pisze były dysydent Władimir Bukowski w autobiografii „I powraca wiatr...”.
W latach 30. „wory” sprawowali autonomiczną władzę nad innymi więźniami, de facto uznawaną przez administrację łagrów. „Mużyki (chłopy), największa część więziennej społeczności, mieli im służyć i płacić haracz, za to przewyższali w hierarchii «frajjerów». Administracja zakładów karnych aprobowała także znęcanie się «złodziei» nad «politycznymi», z których większość stanowili zwykli robotnicy i chłopi” – pisze prof. Katarzyna Laskowska z Uniwersytetu w Białymstoku w piśmnie „Miscellanea historico-iuridica”. Z błogosławieństwem władz znęcano się m.in. nad trockistami. A „mużyków” można było na przykład oszukać w grze w karty albo przejąć część przesyłanych im paczek.
„Najbardziej doświadczeni złodzieje organizowali «schodki», zjazdy, podczas których formułowano nowe i oceniano stare zasady postępowania «prawdziwych więźniów»” – pisze w książce „Rossija w zierkale ugołownych tradicyj tiurmy” (Rosja w zwierciadle kryminalnych tradycji więziennych) Walerij Anisimkow, który w łagrach przepracował 13 lat, by skończyć karierę jako naczelnik jednej z kolonii poprawczych na północnym Uralu. Bez wyroku „prawiłki” (złodziejskiego sądu, od słowa „prawilnyj”, poprawny) „wor” nie mógł przedstawiać pretensji innym „worom”. Jeśli ktoś złamał złodziejski kodeks, społeczność surowo go karała. Pierwszym typem kary, za drobne przewinienia, było pobicie. Drugim – „bicie po uszach”, czyli wykluczenie z kasty „worów”. Trzecim – śmierć.
„Wor” mógł też pozwać innego „wora”. „Spór prawie nigdy nie kończy się rozejmem – jedna ze stron okazuje się winna i wtedy ta druga osobiście żąda satysfakcji (może to być wszystko – od zabójstwa czy gwałtu po zwykłe pobicie czy rekompensatę materialną). Dopiero gdy przegrany odmówi podporządkowania się werdyktowi, sędzia na mocy swej władzy osobiście wykonuje wyrok. Do tego momentu nikt nie ma prawa się wtrącać” – pisze Bukowski. Wyroki były wykonywane bezzwłocznie. Wzięcie na siebie zabójstwa nakazywano wytypowanemu „mużykowi”. „Taka sytuacja przetrwała aż do 1941 roku” – dodaje Anisimkow.
Całowanie noża
Gdy Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki, Kreml zdecydował się zasilić armię kryminalistami. Armia Czerwnona była w opłakanym stanie, poniosła ogromne straty i wymagała szybkich uzupełnień. Tylko w ciągu pięciu miesięcy operacji „Barbarossa” zginęło bądź dostało się do niewoli 5,5 mln radzieckich żołnierzy. Dwa dekrety prezydium Rady Najwyższej ZSRR z czerwca oraz listopada 1941 r. przedterminowo uwolniły co czwartego więźnia. Później ta liczba sięgnęła jednej trzeciej. Chętnie kryminalistów brał do siebie marszałek Konstantin Rokossowski.
Wśród nich znaleźli się też „wory”, choć według ich własnych reguł nie wolno im było służyć w armii. Część „worów”, którzy pozostali w „łagrach”, musiała zaś przestać uciekać przed pracą przymusową. Za uporczywe uchylanie się od niej po wybuchu wojny groziła już nie izolatka, ale śmierć.
Przed wojną ktoś, kto w ten sposób złamał złodziejski kodeks był pogardliwie nazywany „suką”. Administracja łagrów starała się oddzielać „zdrajców” od reszty „worów”. Jednak zakończenie wojny doprowadziło do lawinowego wzrostu liczby „suk”. Byli więźniowie, teraz zdemobilizowani żołnierze, w większości brali się do tego, czym zajmowali się przed wojną – i trafiali z powrotem do łagrów. „Wojna raczej umocniła w nich brutalność, nieludzkość, niż nauczyła czegokolwiek dobrego. Na zabójstwo zaczęli patrzeć jeszcze lżej, jeszcze prościej, niż przed wojną” – pisze Warłam Szałamow w zbiorze opowiadań „Oczerki priestupnogo mira” (Szkice świata przestępczego).
Do tego doszedł rosnący od 1939 r. kontyngent przestępców z ziem dotychczas należących do Polski, państw bałtyckich, Finlandii czy Rumunii, które włączono do ZSRR. Ci również mieli swoje zasady, ale były one najczęściej luźniejsze niż kodeks sowieckich złodziei. Tę grupę nazwano pogardliwie „polskimi worami”. Z kolei państwo radzieckie w 1947 r. przyjęło dwa dekrety, które podwyższały kary za drobną kradzież z miesięcy do 20 lat, co zapewniło łagrom ogromną liczbę nowych penitencjariuszy.
Liczebność „suk” i „worów” praktycznie się wyrównała. W 1946 r. obie grupy rozpoczęły regularną wojnę. „Suki” chcieli, by „wory” uznawali ich za równych sobie i pozwalali uczestniczyć w „schodkach” i „prawiłkach”. „Wory”, którzy dotrzymali rygorystycznych zasad nawet w czasach wojny, nie chcieli o tym słyszeć. „Suki”, wśród których było wielu dawnych przestępczych bossów, stworzyli więc własny, mniej rygorystyczny kodeks postępowania. Badacz łagrów Jacek Rossi, na którego powołuje się Anisimkow, twierdził, że nowy kodeks powstał pod koniec II wojny światowej. Szałamow pisze o 1948 r.
Nowy kodeks pozwalał na założenie rodziny, obejmowanie funkcji w więziennym samorządzie albo w brygadach roboczych czy służbę w armii. Ale model postępowania był podobny. „Suki” organizowali własne „schodki” i zbierali od „mużyków” pieniądze w „obszczak”, czyli do wspólnej kasy. Konflikt z „worami” przybierał na sile. „Suki” mieli przewagę – ich kodeks pozwalał im na szersze stosowanie przemocy. Grozili więc śmiercią „worom”, którzy nie zgodzą się na przejście do ich społeczności. Rytuał „ssuczenia” przewidywał pocałowanie noża.
Armia bandytów
Liczba ofiar szła w tysiące. Używano noży, toporów, łopat, siekier, gwoździ – każdej dostępnej rzeczy. „Kto odmawiał pocałowania noża, ginął. Każdej nocy pod zabarykadowane od środka drzwi baraków podrzucano nowe trupy. Ci ludzie nie byli po prostu mordowani. Na wszystkich trupach «podpisywali się» nożami wszyscy ich byli towarzysze, którzy pocałowali nóż” – pisze Szałamow. „Wory” bronili się, próbując zawrzeć sojusz z „frajjerami”, podwyższając kwotę ściąganego od „mużyków” haraczu, mordując byłych kolegów, którzy dali się „ssuczyć”.
Poziom przemocy wzrósł tak bardzo, że pojawiła się kolejna kategoria więźniów, którzy nie uznawali ani starego, ani nowego kodeksu postępowania. Dla „biespriedielszczików” nie było żadnych zasad, kierowali się wyłącznie zemstą. Brutalnie polowali zarówno na „worów”, jak i „suki”. Termin „biespriedieł” wyszedł z więzień i dziś oznacza w potocznym rosyjskim działanie niezgodną z ogólnie przyjętymi zasadami – w biznesie, polityce, życiu codziennym. „Biespriedielszcziki” bezlitośnie grabili, zabijali wszystkich bez różnicy. Na przełomie lat 40. i 50. najczęstszą przyczyną śmierci sowieckiego więźnia było morderstwo dokonane przez współosadzonego. W efekcie powstały w obozach oddziały samoobrony. W więzieniach dochodziło do pogromów i buntów, niekiedy tłumionych przez regularną armię.
W niektórych łagrach starano się izolować poszczególne grupy więźniów. W innych więzienna administracja przymykała oko na „suczą wojnę” albo stawała po stronie „suk”, którzy godzili się przecież na pewne formy współpracy z nią. „Naczelnicy (...) uważali, że rozłam, wzajemna wrogość dwóch złodziejskich grup, przyniesie tylko dobro i wygodę dla pozostałych, zwykłych ludzi. Minus i minus daje plus – przypominali” – pisze Warłam Szałamow. „Złodziej i «suka» nie byli w stanie żyć w tej samej celi czy obozie – jeden musiał zabić drugiego. Naczalstwo zaś siłą zaganiało do suczego obozu złodziei, a do złodziejskiego «suki» – i zaczęła się najprawdziwsza rzeź” – dodaje Władimir Bukowski.
W 1951 r. w łagrze pod Krasnoarmiejskim na dalekowschodniej Czukotce z inicjatywy niejakiego ppłk. Warszawczika utworzono brygadę 21, do której trafiali chorzy na kiłę. Jeśli „wor” odmówił przejścia na stronę „suk”, trafiał właśnie do niej.
Wojna w więzieniach wygasła dopiero w 1956 r., bo niedobitki „worów”, by przeżyć, zdecydowały się złagodzić własny kodeks. Pozwolili swoim ludziom na pracę w charakterze łagiernego brygadzisty lub fryzjera. Fryzjer miał dostęp do nożyczek i brzytew, które mogły służyć za broń. Ostatecznie nowy i stary kodeks zbliżyły się na tyle, że konflikt wygasł śmiercią naturalną. Doszło do kompromisu między obiema grupami. Do dziś nie wiadomo, ile ofiar śmiertelnych pochłonęła tzw. sucza wojna. Ich liczba może być nawet pięciocyfrowa.