Brazylijski Najwyższy Trybunał Wyborczy, który zebrał się w czwartek, ma rozstrzygnąć, czy prezydent Michel Temer pozostanie na stanowisku i będzie kontynuował radykalną liberalizację reguł gry w gospodarce, czy też straci stanowisko wskutek zarzutów korupcyjnych.

Obrońca Temera, adwokat Gustavo Guedes wystąpił z wnioskiem o nierozpatrywanie zeznań dyrektorów wielkiego brazylijskiego koncernu budowlanego Odebrecht dotyczących wysokich kwot przekazanych przez nich w formie łapówek na kampanię wyborczą Temera w 2014 roku.

Obrońca motywuje wniosek tym, że szefowie firmy Odebrecht złożyli zeznania "zbyt późno", już po rozpoczęciu procesu przeciwko prezydentowi przed Trybunałem.

Sam prezydent oświadczył w czwartek: "Nie mam powodu do niepokoju; sądzę, że będę kierował rządem do 31 grudnia 2018 roku", tj. do następnych wyborów prezydenckich.

Według doniesień części czwartkowych mediów brazylijskich, Temer, który objął władzę w połowie ub. roku po zdymisjonowaniu przez komisję parlamentarną centrolewicowej prezydent Dilmy Rousseff pod zarzutem dokonywania samowolnych przesunięć w wydatkach budżetowych, może liczyć na przychylność czterech spośród siedmiu członków Trybunału Wyborczego.

Podczas gdy Brazylia oczekuje w napięciu na decyzję tego ciała, w wielu miastach kraju odbywają się demonstracje przeciwko prezydentowi, który stara się ograniczyć wpływy związków zawodowych, kwestionując m.in. ich prawo do ściągania składek członkowskich od związkowców.