Według obserwatorów wynik odbywającej się w niedzielę pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji jest najbardziej ze wszystkich dotychczasowych wyborów nieprzewidywalny. Na atmosferę wpływają też obawy przed zamachami terrorystycznymi.

Niedzielny poranek na paryskiej ulicy nie różnił się specjalnie od innych weekendowych dni w stolicy Francji. Na handlowej avenue Secretan kilka osób stało w kolejce do piekarni, niewielu klientów zatrzymało się przy stoisku z owocami i warzywami, a w sklepie mięsnym nie było nikogo. W ogródku narożnego bistra mężczyzna z początkami siwizny dopijał kawę, gawędząc z kelnerką. Różniło ten poranek od innych to, że wszystkie rozmowy krążyły wokół jednego tematu – na kogo głosować. Albo czy w ogóle iść do urny.

Rzeźnik Maxime Debordeaux (35 lat) uważa, że nie ma po co: „Sprawa w ogóle mnie nie interesuje, lewica, prawica czy ekstrema, to nie oni płacą moje komorne, nie oni zafundują mi urlop. To nie mój, to ich i tylko ich interes”.

Kierownik supermarketu, pochodzący z Algierii pięćdziesięciolatek Abdel Besbas pójdzie głosować, ale jest przekonany, że tylko jego kandydat, bardzo nisko notowany w sondażach François Asselineau „ma program i mówi prawdę”. „Nawet jeśli ma otrzymać tylko 1 proc. głosów, nie zmienia to faktu, że tylko on zna historię i dlatego wie, jak budować przyszłość. I wiadomo o nim, że się nie wykolei. A inni są zdalnie kierowani” - twierdzi.

Inny wyborca pochodzenia arabskiego, Ahmed, nie chce powiedzieć, na kogo głosuje. "To moja słodka tajemnica” - mówi. Dodaje jednak: „Jedno powiem, zagrodzę drogę (szefowej populistycznego Frontu Narodowego Marine) Le Pen".

Sam Ben, dwudziestodwuletni technik budowlany, zastanawia się, czy ma głosować „na prawo, czy na lewo”. Przedstawicielem prawicy jest dla niego odrzucający taki podział w swym programie Emmanuel Macron. Sama serce ciągnie ku przedstawicielowi skrajnej lewicy Jean-Lucowi Melenchonowi, ale mówi: „myślę, że głos oddany na Macrona pożyteczniejszy będzie przeciw skrajnej prawicy”. I dodaje: "I tak wybierzemy albo złodzieja, albo oszusta”.

„A ja już głosowałam. Na Marine. Bo to jedyna kobieta i tylko ona będzie w stanie wyzwolić nas spod arabskiej okupacji” – z dumą informuje Eve, sprzedawczyni w najlepszej w tej okolicy piekarni.

Zdecydowanym zwolennikiem Melenchona jest 48-letni filozof Laurent Bertin. „Ma on dobry program, ma wizję, najlepiej się nadaje na prezydenta. Jest inteligentny, to wspaniały mówca, ale nie ogranicza się do mówienia – również działa”.

„Na (kandydata prawicy) Francois Fillona wylano tony pomyj, ale bez wahania zagłosuję na niego, gdyż nikt inny nie proponuje wyciągnięcia Francji z dołka, do którego wepchnęła kraj lewica” – deklaruje 60-letni inżynier Stephane Duprat.

O godzinie 11 w lokalach wyborczych było już sporo ludzi. Tworzyły się kilkunastoosobowe kolejki, ale - jak informowali przewodniczący komisji wyborczych - prawdziwego natłoku spodziewano się po godz. 14. Według MSW do południa oddało głos 28,54 proc. wyborców, nieco więcej niż w poprzednich wyborach prezydenta.

Do lokali wyborczych wejść mógł każdy. Nikt nie sprawdzał dokumentów przy drzwiach, nie rewidowano pakunków. Wchodzili ludzie z ciężkimi plecakami. Inni obywatele przyglądali im się z wyraźnym niepokojem.

Po zabójstwie policjanta, zastrzelonego w czwartek przez islamistę na Polach Elizejskich, w Paryżu nie maleje lęk przed zamachami. W lokalu wyborczym nr 61 przewodniczący komisji zapewniał, że budynek jest chroniony i podjęto kroki w celu zapobieżenia zamachom.

Te kroki były niezauważalne zarówno w tym lokalu, jak i w trzech innych. Na ulicach trudno było dostrzec policjantów i nie było patroli wojskowych, bardzo widocznych w poprzednim tygodniu, w czasie trwania żydowskiego święta Pesach.

Według informacji rządowych bezpieczeństwa wyborów strzeże 50 tys. policjantów i żandarmów, wspomaganych przez 7 tys. żołnierzy i policjantów municypalnych (straż miejską) oraz ochroniarzy z firm prywatnych.