Izraelskie władze z zadowoleniem przyjęły atak USA na syryjską bazę, który według nich wysyła mocny komunikat, że administracja Donalda Trumpa nie będzie akceptować użycia broni chemicznej i jest ostrzeżeniem dla innych wrogich krajów, w tym Iranu i Korei Płn.

Premier Benjamin Netanjahu oświadczył, że Izrael w pełni popiera decyzję o wystrzeleniu w piątek nad ranem ponad 50 pocisków samosterujących na bazę lotniczą syryjskich wojsk rządowych Szajrat. Według amerykańskiego wywiadu to z tej bazy wystartował samolot syryjskiego lotnictwa, który we wtorek zrzucił bombę ze śmiercionośnym gazem bojowym sarinem na miejscowość Chan Szajchun, opanowaną przez syryjskich rebeliantów. W ataku zginęło co najmniej 86 osób.

"Zarówno poprzez słowa jak i czyny prezydent Trump wysłał dziś silny i wyraźny komunikat, że użycie i rozpowszechnianie broni chemicznej nie będzie tolerowane" - podkreślił Netanjahu.

"Izrael (...) ma nadzieję, że to zdecydowane przesłanie w obliczu przerażających działań reżimu (Baszara el-) Asada będzie rozbrzmiewać nie tylko w Damaszku, ale też w Teheranie, Pjongjangu i innych miejscach" - dodał.

Podczas trwającego od sześciu lat konfliktu w Syrii Izrael raczej trzymał się z boku i dokonywał sporadycznych ataków z powietrza, gdy czuł się zagrożony, np. z powodu przerzucania przez bojowników libańskiego Hezbollah broni przez granicę.

Władze Izraela twierdzą, że administracja USA poinformowała je o planowanym ataku na syryjską bazę, ale nie jest jasne, czy Izraelczycy przekazali Amerykanom informacje wywiadowcze lub w inny sposób ich wspierali.

Minister obrony Izraela Awigdor Lieberman ocenił, że atak stanowił "ważne, konieczne i moralne przesłanie". "Powiadomienie przez Amerykanów izraelskiego wojska i establishmentu obronnego przed uderzeniem jest dodatkowym dowodem silnych i głębokich więzi" między krajami - dodał.

Były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Izraela Jaakow Amidror ocenił, że ta zgodna z potrzebami odpowiedź amerykańska wysyła komunikat, iż USA znowu są zaangażowane w regionie i że Rosja nie ma pełnej swobody w Syrii.

"Amerykanie mówią Rosjanom: +nie jesteście już sami, ani w Syrii, ani na Bliskim Wschodzie i jesteśmy gotowi podjąć wszelkie kroki, aby się zaangażować. Jeśli będziecie neutralizować Radę Bezpieczeństwa ONZ, będziemy wiedzieć jak działać bez jej pozwolenia" - powiedział Amidror dziennikarzom.

"Po raz kolejny działania wojskowe są opcją, która będzie wykorzystywana, gdy Amerykanie postanowią, że powinna być wykorzystana" - dodał. Według niego USA w ten sposób będą chciały ostrzec wrogie kraje, by uważały na swoje podejście do amerykańskich interesów i działania wobec nich.

Pytany o ryzyko odwetu, odparł: "Szanse na atak zainicjowany przez Syrię lub Hezbollah są dzisiaj jeszcze mniejsze niż wcześniej, gdyż teraz jest jasne, że jeśli naruszą interesy Stanów Zjednoczonych, to ta administracja będzie gotowa podjąć działania".

Amidror wyjaśnił, że Izrael nasiliłby swoje zaangażowanie w Syrii tylko wtedy, gdy przekroczona zostałaby jedna z dwóch czerwonych linii: gdyby oddziałom Hezbollahu przekazano broń strategiczną lub gdyby Wzgórza Golan, gdzie znajduje się granica między Syrią a terenami okupowanymi przez Izrael, stałyby się miejscem, z którego przeprowadzane byłyby ataki.

"Będziemy trzymać się z boku, gdyż naszą strategiczną decyzją było nie brać udziału w tej wojnie. Jeśli będzie coś konkretnego, co moglibyśmy zrobić od strony militarnej lub wywiadowczej, to jestem pewien, że Izrael z zadowoleniem przyczyni się do takich starań" - wyjaśnił.