Z Mikołajem Trzaską rozmawia Hubert Salik
Muzycy coraz częściej sięgają po wsparcie AI. Czy uważa pan to za nieuniknioną konsekwencję rozwoju technologicznego?
Mikołaj Trzaska, muzyk jazzowy, autor m.in. muzyki do pięciu filmów Wojciecha Smarzowskiego
ikona lupy />
Mikołaj Trzaska, muzyk jazzowy, autor m.in. muzyki do pięciu filmów Wojciecha Smarzowskiego / Reporter / Fot. Piotr Kamionka/Reporter

Tak, to nieuniknione. Pamiętam, jak w latach 80. i 90. muzycy z trudem godzili się z tym, że pojawiły się syntezatory mogące tworzyć dźwięki identyczne z dźwiękami naturalnych instrumentów. Były obawy, że to oznacza koniec dla muzyków, którzy przez lata pracowali nad swoim warsztatem. Tak się nie stało. Mam nawet wrażenie, że ta pierwsza cyfrowa rewolucja wzbogaciła muzykę, bo wzrosło zainteresowanie indywidualnym brzmieniem. Inteligencja i emocje ludzkie są nie do podrobienia. Na przykład moje komponowanie wychodzi z mojego osobistego brzmienia. Ludzie są bardziej zainteresowani mną jako osobą i przychodzą na moje koncerty, by usłyszeć,
że to, co robię, wychodzi ode mnie, a nie jest sztucznie generowane. Wydaje mi się, że dzieje się to ostatnio coraz częściej, jakby ludzie chcieli doświadczyć czegoś, co powstaje na ich oczach.

Widzi pan więcej zagrożeń czy zalet korzystania przez muzyków z AI?

Myślę, że w przypadku AI jesteśmy teraz w momencie zauroczenia. Można wszystko udać, wszystko zrobić, ale to nie jest osobiste. Nie mam wrażenia, że to zagraża artystom, ale też, że im jakoś specjalnie pomaga. To nie jest coś, co wzbogaca język sztuki, coś, co jest jej źródłem i rdzeniem. Ale AI może być do czegoś przydatne w dobrych rękach – do generowania dźwięku, przetwarzania.

Czy rewolucja AI nie sprawia, że np. w przypadku muzyki popularnej próg wejścia na rynek drastycznie się obniży? Nie trzeba mieć jakichkolwiek muzycznych kompetencji, by stworzyć swój utwór.

Podobno 60 proc. muzyki wrzucanej na Spotify jest tworzona przez AI. Jestem w stanie w to uwierzyć. Ale ja mówię raczej o sztuce muzycznej, a nie kulturze pop. Nie interesuje mnie ten próg wejścia, ale precyzyjny, osobisty komunikat. W tym są emocje i przemyślenia, coś, co jest niepowtarzalne. Może nawet popkultura mi bardziej pomaga. Im więcej masowości, tym bardziej czuję się potrzebny. Tworzę coś, co powstaje na kontrze, a w ten sposób rodzi się coś nowego.

Wydaje mi się, że mówimy o czymś bardzo nieuchwytnym, nazwijmy to duchem muzyki. Czy AI go nie zabije?

Nie, bo AI nie ma w sobie ducha. To, że coś ładnie brzmi, a kilka dźwięków ustawionych koło siebie podoba się ludziom, nie oznacza, że jest w tym jakiś rodzaj ducha. Sztuka jest procesem. Ufam, że odbiorca chce czegoś więcej. Czegoś, co jest adresowane do niego i porusza jego własne przeżycia. Mam zresztą z AI problem etyczny. To, co generuje, powstaje na podstawie informacji wyciągniętych z różnych źródeł. Czasami skradzionych. W ten sposób artysta, który posługuje się AI, nie jest twórcą. Pytanie brzmi, z czym chcemy obcować? Bez względu na to, czy dotyczy to informacji, czy sztuki, kontekst moralny jest ogromnie ważny.

Jest pan autorem muzyki filmowej. Czy AI może zmienić jej oblicze?

Zmienia się kino, zmienia się jego jakość. Wiem, że można poprosić AI, by skomponowała muzykę do obrazu, ale tu też uważam, że jest to proces osobisty. Nie sądzę, by było możliwe stworzenie dobrej muzyki filmowej, mającej jakość, za pomocą AI. Chyba, że AI nas wszystkich pokona i wszyscy uwierzymy, że można nas zastąpić, ale to już nie będzie dotyczyło tylko muzyki filmowej, ale całej cywilizacji. ©Ⓟ