Ekonomiści (pierwszy z londyńskiego Imperial College, drugi – z Banku Włoch) przedstawili analizę (znajdziecie ją na platformie SSRN), której przekaz dla jednych wydać się może absolutnie oczywisty. Sam do nich należę. Założę się jednak, że dla wielu teza Konradta i Mangiantego zda się nieakceptowalna. I takie mamy czasy.

Ideologiczna otulina

Temat polityk klimatycznych został otoczony ścisłą ideologiczną otuliną – by nie powiedzieć religijną wiarą – że każda próba wskazania negatywnych skutków forsowanych rozwiązań dekarbonizacyjnych jest z gruntu podejrzana. A w większości przypadków także gumkowana pod zarzutem „klimatycznego denializmu”. Wiedzą o tym badacze zajmujący się problemem. W efekcie upowszechniła się wśród nich świadomość, że do pewnych wniosków lepiej nie dochodzić. A jak się już do nich dojdzie, to należy wykazać się olbrzymią ostrożnością w podawaniu ich opinii publicznej. Dla własnego dobra oraz świętego spokoju.

Skutki dekarbonizacji, których na pierwszy rzut oka nie widać

Konradt i Mangiante zbadali skutki wprowadzania polityk klimatycznych w UE. Czyli od uruchomienia mechanizmu ETS (handlu emisjami), który wystartował w 2008 r. i od tamtej pory jest stale rozszerzany oraz zaostrzany aż do roku 2019. Wyszło im, że ETS faktycznie zredukował emisje CO2. Nie odbyło się to jednak bez dużych kosztów społecznych: spadku dynamiki PKB, zmniejszenia poziomu zatrudnienia oraz spadku dochodu rozporządzalnego gospodarstw domowych. Co istotne, tych skutków nie widać, gdy się spojrzy przez zbyt słabą soczewkę. Aby dostrzec faktyczne następstwa polityk klimatycznych, trzeba się skupić – zdaniem ekonomistów – nie na całej Unii i nawet nie na poszczególnych krajach, lecz na regionach. Wtedy widać, że te obszary, gdzie dochodziło do najmocniejszej redukcji emisji, były jednocześnie tymi miejscami, w których dekarbonizacja niszczyła miejsca pracy, nie dając – wbrew wyraźnej obietnicy – żadnej „zielonej alternatywy”, a co za tym idzie, ubożały w tych obszarach dochody gospodarstw domowych.

"Podkręcona" dekarbonizacja jeszcze niezbadana

Ekonomiści, przypomnę, oceniają skutki polityk dekarbonizacyjnych z lat 2008–2019. Oznacza to, iż nie ma w tej pracy jeszcze efektów drugiej fazy polityk klimatycznych, gdy – z inicjatywy Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen – Unia ostro podkręciła tempo dekarbonizacji. Finałem tych działań będzie objęcie systemem ETS w 2027 r. budynków i transportu. Można więc powiedzieć, że gdy chodzi o negatywne konsekwencje społeczne, to prawdziwa jazda dopiero przed nami.

Jednak nawet takie spojrzenie wstecz jest ciekawe. Rzadko bowiem dostajemy od ekonomistów tak wprost wyrażony katalog negatywnych kosztów zielonych polityk. Jakby obawiając się negatywnej reakcji, Konradt i Mangiante postanowili się zabezpieczyć. Do badania dodali część politologiczną – obrazującą, jak dekarbonizacja wywołuje pauperyzację społeczeństwa, zaś ta przekłada się na wzrost poparcia dla ugrupowań populistycznych. Na tym się Konradt i Mangiante w swoim tekście zamartwiają, choć nie taka rola badaczy ekonomicznych. Trudno im się dziwić, skoro tylko takie ustawienie narracji pozwoliło ekonomistom uchylić się od zarzutu, że szkodzą jedynie słusznej zielonej linii. ©Ⓟ

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność” oraz publicystą wydawanego przez NBP „Obserwatora Finansowego”