Wysypisko starych ubrań na pustyni Atakama w Chile jest tak gigantyczne, że widać je nawet na zdjęciach satelitarnych. Co roku trafia tam niemal 60 tys. ton odzieży, która może się rozkładać nawet przez 200 lat – informował w 2023 r. „New York Post”. Z kolei wyliczenia Europejskiej Agencji Środowiska (European Environment Agency) wskazują, że w 2020 r. sektor odzieżowy znalazł się tuż pod podium w niechlubnym konkursie na gałąź przemysłu z największym negatywnym wpływem na środowisko. Wyprzedziły go jedynie branża spożywcza, budowlana i motoryzacyjna.

„Co roku na świecie wytwarza się 92 mln ton odpadów tekstylnych” – czytamy w raporcie „Polska droga do gospodarki obiegu zamkniętego” Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste. Funkcjonujące dziś w obiegu ubrania wystarczyłyby, by ubrać sześć ostatnich pokoleń.

Liderem fast fashion jest grupa Inditex (właściciel m.in. marek Zara, Massimo Dutti, Bershka, Pull&Bear). Grupa raportuje wzrost sprzedaży w 2024 r. o 7,5 proc. – do 38,6 mld euro. Inaczej ma się sprawa z modą luksusową. Liderem tego segmentu jest koncern LVMH Bernarda Arnaulta (m.in. Louis Vuitton, Celine, Givenchy, Marc Jacobs, Kenzo, Dior, Fendi) – według jego raportu w 2024 r. sprzedaż spadła o 2 proc. i wyniosła 84,7 mld euro. Zysk spadł o aż 17 proc. i wyniósł 12,55 mld euro. Główny konkurent LVHM – kontrolowana przez François Pinaulta spółka Kering (właściciel m.in. marek Yves Saint Laurent, Bottega Veneta, Balenciaga oraz Gucci) zanotowała w 2024 r. 12-proc. spadek sprzedaży.

Odpowiedzialna moda czy modowy greenwashing?

– W ogólnym rozrachunku branża w dalszym ciągu opiera się na tym, że będzie sprzedawać więcej. Współczynnik sukcesu mierzy się za pomocą wzrostu sprzedaży. Swego rodzaju paradoksem jest to, że te same firmy, które z jednej strony chwalą się dekarbonizacją i przejściem na zrównoważone metody produkcji, z drugiej strony sprowadzają najtańsze i najbardziej szkodliwe ubrania z Azji – mówi Paulina Kulik, project manager UNEP/GRID-Warszawa (program ONZ ds. środowiska) oraz członkini zarządu Fashion Revolution Polska.

Wtóruje jej dr Piotr Szaradowski, historyk mody, wykładowca w School of Form Uniwersytetu SWPS. – Nawet wykorzystywanie przez marki modowe bardziej przyjaznych środowisku materiałów, np. bawełny od certyfikowanych dostawców itp., nie powoduje, że nie wytwarzamy w nadmiarze. Odpowiedzialne podejście to przede wszystkim produkować mniej. Tymczasem firmy modowe doskonale wyczuwają nastroje społeczne i przedstawiając się jako ekologiczne, puszczają oczko do sporej części swoich klientów i mówią im: Możecie kupować nasze „ekologiczne” produkty z czystym sumieniem. Niestety najczęściej jest to zwykły greenwashing – twierdzi dr Szaradowski. – Trudno się jednak dziwić, że wciąż gonimy za nowością, skoro kilka razy do roku organizuje się fashion week w Paryżu, Mediolanie, Nowym Jorku, Londynie, nie wspominając już o innych, nieco mniejszych. Branża modowa wciąż wymyśla nowe sposoby na zwiększenie sprzedaży, bo to ona liczy się najbardziej. Wszyscy są nastawieni na zysk i to nie byle jaki. Nie chodzi o to, by przetrwać, ale by pobijać wciąż nowe rekordy – tłumaczy Piotr Szaradowski.

Co mówią metki ubrań?

Rzeczywiście trudno nie zauważyć, że od kilku lat na etykietach ubrań zaczęły pojawiać się informacje, że te zostały wyprodukowane np. z tzw. ekologicznej bawełny albo z tworzywa pochodzącego z recyklingu. Zmienił się również sposób reklamowania się marek modowych – modelkom i modelom noszącym ubrania z nowych kolekcji zaczęły towarzyszyć wypisane na zielono hasła deklarujące troskę domów mody o środowisko naturalne. Problem w tym, że tego rodzaju twierdzenia bardzo często nie mają wiele wspólnego z prawdą. Do niedawna nie istniały bowiem przepisy, które pozwalałyby karać za greenwashing. W analogiczne cyniczny sposób coraz większe proekologiczne nastawienie konsumentów wykorzystywali producenci także w innych branżach, np. wytwórcy wody sprzedawanej w rzekomo ,,100-procentowo biodegradowalnych” butelkach.

Z przygotowanego przez Komisję Europejską w 2020 r. raportu wynika, że ponad połowa ze skontrolowanych przez KE oznaczeń deklarujących ekologiczność produktów była nieprawdziwa albo niemożliwa do zweryfikowania. Aż 37 proc. oznaczeń zawierało niejasne albo trudno weryfikowalne sformułowania typu „ecofriendly” albo „przyjazny środowisku”. Rozwojowi praktyki greenwashingu mają przeciwdziałać przepisy unijnej dyrektywy 2024/825. Polska będzie musiała implementować jej wymogi do krajowego prawa przed końcem marca 2026 r.

Po prostu kupuj mniej ubrań

Nawet gdyby wszystkie ekologiczne deklaracje producentów ubrań okazały się prawdą, to wciąż nie zniknąłby rdzeń problemu. Nie chodzi bowiem tylko o jakość ubrań i materiały, z których się je szyje.

– Oczywiście odchodzenie od ropopochodnych tkanin jest krokiem w dobrą stronę, ale nawet gdyby zniknął cały poliester, to ogromne ilości nikomu niepotrzebnych ubrań, czy będą wykonane z jedwabiu, bawełny, lnu, czy z poliestru albo akrylu, w ostateczności wylądują na wysypisku albo w morzu. Jest oczywiście różnica w okresie rozkładania się tych surowców, niemniej musimy zacząć w końcu kupować mniej – apeluje dr Szaradowski.

Alternatywą wobec zbyt częstych zakupów może być naprawianie ubrań zniszczonych przez codzienne użytkowanie. Przepisy unijnej dyrektywy 2024/1799 o prawie konsumenta do naprawy nakazują producentom oferowanie reperacji ich towarów w rozsądnych stawkach. „Najlepszym scenariuszem jest ten, gdy ubrania kupujemy rzadko, używamy rzeczy jak najdłużej. Dlatego legislator wychodzi naprzeciw tym potrzebom i gwarantuje możliwość ich naprawy w atrakcyjnej cenie po zakończeniu gwarancji” – czytamy w raporcie „Polska droga do gospodarki obiegu zamkniętego” przygotowanym przez Polskie Stowarzyszenie Zero Waste.

– Doceniam działalność edukacyjną niektórych marek, które promują reperowanie ubrań albo dawanie im drugiego życia. Problemem jest jednak to, że często materiał, z którego wykonano ubranie, nie nadaje się do naprawy albo jej koszt jest zbliżony do ceny nowego produktu. Musimy też zrozumieć jako konsumenci, że bluzka za 20 zł nie może być bezpieczna dla naszego zdrowia i neutralna dla środowiska naturalnego. Dopóki będziemy wybierać najtańsze produkty, dopóty koncerny modowe będą je produkować i truć środowisko oraz w konsekwencji nas samych – komentuje Paulina Kulik.

Zwodniczy urok second handów

Rosnącej świadomości ekologicznej oraz coraz większej liczbie wegetarian, zwłaszcza wśród przedstawicieli pokolenia Z (osoby urodzone w latach 1997–2012), towarzyszą zmiany nawyków zakupowych. Odchodzi się od kupowania futer naturalnych albo choćby skórzanych kurtek, z wyjątkiem tych, które trafiły na rynek kilkanaście lat temu. Niegdyś kojarzące się wyłącznie z poszukiwaniem oszczędności i „obciachem” lumpeksy od kilku lat stały się dla wielu nie tyle ciekawą alternatywą, ile wręcz pierwszym modowym wyborem. W vintage shopach poszukuje się oryginalnych ubrań, często pochodzących ze starszych kolekcji. Niebagatelną rolę odgrywa przy tym troska konsumentów o środowisko – ogromną popularnością cieszą się slogany zachęcające do dawania ubraniom „kolejnego życia” i kupowania z drugiej ręki. Tyle nieco bajkowej teorii. Okazuje się, że prawda o drugim obiegu odzieży jest zupełnie inna.

– Second handy mogły być postrzegane jako ekologiczna alternatywa kilkanaście lat temu. Dziś jest to po prostu kolejna gałąź biznesu. Raporty pokazują, że sprzedaż w drugim obiegu rośnie i napędza w ten sposób produkcję także pierwszego obiegu, choć w dalszym ciągu jest lepszym wyborem konsumenckim niż zakup nowego produktu – uważa Paulina Kulik.

W opublikowanym w czerwcu 2024 r. raporcie firma Vinted (aplikacja służąca do sprzedawania i kupowania ubrań w drugim obiegu) chwaliła się, że tylko w 2023 r. użytkownicy platformy przyczynili się do ograniczenia emisji dwutlenku węgla o niemal 680 kiloton. Jak wskazują autorzy raportu, to odpowiednik 512 tys. lotów samolotem na trasie Londyn – Los Angeles. Warto to jednak zestawić z innymi danymi. W czerwcu 2024 r. międzynarodowa platforma modowa Fashion United wyliczyła, że na Vinted oferuje się ponad 61 mln ubrań i dodatków z popularnej sieciówki Zara, niemal drugie tyle z H&M oraz po ok. 21 mln sztuk produktów Shein i Primark. „Moda cyrkularna powinna opierać się na założeniu, że ubrania dobrej jakości wytrzymują dłużej niż jeden sezon, a nie że marki typu fast fashion wypuszczają rocznie setki milionów sztuk ubrań, w większości wykonanych z poliestru” – czytamy na stronie Fashion United. A to ta odzież zasila sprzedaż na platformach.

– Sklepy vintage przestały być miejscem służącym do wyszukiwania starszych perełek, ale stały się składowiskiem tańszych rzeczy, które nie sprzedały się jako nowe w sklepie. Kupując z drugiej ręki, wcale nie pomagamy środowisku, w co wierzyliśmy jeszcze kilka lat temu. Wtedy mogliśmy jeszcze tak myśleć. Czas pokazał, że nie jest to niestety żadna alternatywa dla fast fashion, a w pewnym sensie jej przedłużenie – mówi Piotr Szaradowski. – Drugi obieg niesamowicie puchnie, a klienci sięgają po rzeczy z niego, bo te są po prostu tańsze, a zatem łatwiej dostępne. Poza tym chęć posiadania nowych ubrań powoduje, że do drugiego obiegu rzeczy trafiają znacznie szybciej niż dawniej. W rezultacie efekt jest wręcz odwrotny od zamierzonego, bo ubrań jest wciąż więcej i więcej. To zjawisko wyczuło również wiele firm odzieżowych, którym możliwość szybkiego przesunięcia ubrań do drugiego obiegu łagodzi konsekwencje nadprodukcji. Niestety brutalny i nastawiony na zysk biznes cynicznie wykorzystuje naszą skłonność do kupowania w drugim obiegu z troski o środowisko czy z zamiłowania do starszych ubrań – wyjaśnia Szaradowski.

Zużyte ubrania nie do kosza

Od 1 stycznia 2025 r. do przydomowych koszy na śmieci nie możemy już wyrzucać ubrań. Zgodnie z przepisami unijnej dyrektywy 2018/851 od Nowego Roku stara odzież, tekstylia i buty nie są, jak dotąd, kwalifikowane jako odpady zmieszane. Każda gmina w Polsce ma obowiązek zapewnienia w PSZOK-ach (punktach selektywnej zbiórki odpadów komunalnych) miejsca odbioru tej frakcji odpadów. Mieszkańcy, którzy wyrzucą swoje ubrania do kosza, muszą się liczyć z tym, że władze gminne nałożą na nich wyższe opłaty za wywóz śmieci.

Czy gminy zauważyły wzrost odzieży i tekstyliów oddawanych do PSZOK-ów? „Zauważamy znaczny wzrost ilości odpadów odzieży i tekstyliów przyjmowanych w PSZOK-ach i MPSZOK-ach. Do połowy marca zebraliśmy łącznie prawie 19,5 tony odpadów odzieży oraz ponad 64,5 tony tekstyliów. Stanowi to niemal połowę takich odpadów zebranych w 2024 r. w PSZOK-ach” – informuje Urząd m.st. Warszawy. Podobny wzrost zanotowano w Poznaniu – tylko w styczniu i lutym 2025 r. mieszkańcy oddali blisko 27 ton odpadów tekstylnych i odzieżowych wobec 75 ton w całym roku 2024 (kiedy zbiórka nie była obowiązkowa). Z kolei wrocławski magistrat informuje, że do 24 marca zebrano już 57,5 tony tekstyliów (rok temu w analogicznym okresie było to zaledwie 14,5 tony).

Można odtrąbić sukces? Niekoniecznie.

– Komunikujemy jasno mieszkańcom, że nie zmieniło się nic. Nic złego się nie stanie, jeśli ubrania trafią do kosza na odpady zmieszane, nie naliczamy za to jakichkolwiek kar. Wynika to z prostego faktu, że miażdżąca większość ubrań jest wykonana z poliestru, więc nie nadaje się do recyklingu. Nieważne, czy stare ubrania trafią do PSZOK czy do kubła resztkowego, bo w ostateczności i tak staną się paliwem do odzysku energetycznego – mówi Olga Goitkowska, dyrektorka Wydziału Gospodarki Komunalnej w Urzędzie Miejskim w Gdańsku. – Selektywna zbiórka nie rozwiązuje problemu zanieczyszczeń. Rozwiązać go może dopiero ROP dla producentów ubrań, a przede wszystkim ograniczenie produkcji, bo dziś rynek ubrań fast fashion truje środowisko na gigantyczną skalę. Recykling w skali globalnej wynosi zaledwie 1 proc. Przymuszanie mieszkańców do wożenia ubrań do PSZOK nie rozwiąże problemu, dlatego tego nie wymagamy, przy czym zapewniamy możliwość pozbycia się starej odzieży w sposób selektywny – podkreśla.

Z odpowiedzi nadesłanej przez UM w Zielonej Górze wynika, że „część z tego, co oddadzą mieszkańcy, trafia do ponownego użycia, reszta jest przetwarzana na czyściwo”. UM w Poznaniu wyjaśnił, że „odpady odzieży i tekstyliów zebrane w 2024 r. poddane zostały zagospodarowaniu w procesach R1 (wykorzystanie głównie jako paliwa lub innego środka wytwarzania energii – red.) i R12 (inne procesy, które także nie wchodzą w zakres recyklingu – red.)”. Z kolei Warszawa informuje, że zebrana tam odzież trafia do „instalacji przetwarzania odpadów, gdzie jest sortowana i poddawana wstępnym procesom przetwarzania. W wyniku takich procesów część tekstyliów jest przerabiana na czyściwo i ponownie wykorzystana. Natomiast pozostała część jest przekazywana do spalarni”.

Paulina Kulik zgadza się z Olgą Goitkowską: kluczowe jest wprowadzenie rozszerzonej odpowiedzialności producenta. To on powinien ponosić koszt utylizacji wypuszczonego przez siebie na rynek ubrania. W UE trwają prace nad wprowadzeniem takiego obowiązku. – Producenci oczywiście protestują, ale prawda jest taka, że ewentualny wzrost ceny będzie delikatnie odczuwalny dla klienta, mówimy o wzroście co najwyżej o kilka procent – tłumaczy Kulik.

Nasza rozmówczyni wskazuje, że jeden z najpoważniejszych problemów, z którymi zmaga się branża recyklerów, dotyczy jakości materiałów, z jakich wykonywane są ubrania – w większości przypadków tak niskiej, że w zasadzie nie nadają się one do odzysku i ponownego wykorzystania do produkcji ubrań. – Recyklerzy wskazują, że surowiec pozyskany z zużytych ubrań może obecnie służyć np. do produkcji kompozytu tekstylnego, który następnie jest wykorzystywany w produkcji ławek czy osłon na doniczki. Warto podkreślić, że obecnie nie wykorzystuje się na masową skalę technologii przerabiania włókna na włókno. Wykorzystuje się za to technologię do przekształcania tekstyliów na czyściwo lub kompozyt. Jednak to rozwiązanie nie jest właściwe w gospodarce obiegu zamkniętego, pozwala na poradzenie sobie z nadmiarem ubrań, które już są wyprodukowane, ale docelowo branża powinna operować w modelu, w którym zużyte tekstylia są odzyskiwane i przerabiane na nowe tekstylia – tłumaczy Paulina Kulik.

Czy firmy odzieżowe czekają zmiany?

Czy zakaz greenwashingu, obowiązek oddawania ubrań do punktów selektywnej zbiórki odpadów komunalnych (PSZOK) oraz zobligowanie producentów ubrań do oferowania ich napraw przełoży się na realny spadek współczynnika sprzedaży i produkcji? Wydaje się, że kluczowe są przede wszystkim wybory konsumenckie. Dlaczego jednak rosnąca świadomość ekologiczna nie zawsze idzie w parze z zachowaniami zakupowymi?

– Ilu ludzi, tyle definicji tego, co to znaczy być ekologicznym. Kilkadziesiąt osób może deklarować z identycznym zapałem, że żyje lub chce żyć ekologicznie, ale zarazem każda z tych osób może mieć zupełnie co innego na myśli. Mówiąc o zakupach ubrań, nie wszyscy mają taką samą wiedzę na temat szkodliwego wpływu na środowisko naturalne przemysłu tekstylnego. Wiele osób może więc nie doceniać negatywnych skutków niepohamowanej produkcji ubrań – tłumaczy dr Marzena Cypryańska-Nezlek, psycholog społeczna, kierownik Centrum Działań dla Klimatu i Transformacji Społecznych Uniwersytetu SWPS.

Nasza rozmówczyni wskazuje na przekonanie wielu konsumentów o znikomości znaczenia ich wyborów w wymiarze globalnym. Przekonuje jednak, że znaczenie indywidualnych zachowań trzeba widzieć z perspektywy moralnej obligacji i osobistej odpowiedzialności, a nie tego, czy mogą powstrzymać niszczenie środowiska.

– Różne osoby mogą też tworzyć różne rankingi ważności działań ekologicznych. Na przykład ktoś może zakładać, że najważniejsza jest rezygnacja z lotów samolotem albo oszczędzanie energii elektrycznej, a nie to, ile kupi ubrań. Czasami odzież może spełniać jakieś ważne dla danej osoby funkcje społeczne czy tożsamościowe. Wówczas, chcąc zachować spójność ze swoimi ekologicznymi deklaracjami, można albo umniejszać znaczenie kupowania ubrań, albo rekompensować to innymi zachowaniami, albo w ogóle unikać informacji, które wskazują na szkodliwy wpływ współczesnej produkcji odzieżowej na środowisko – mówi dr Cypryańska-Nezlek.

– Dostrzegam pewną nadzieję na zmiany. „The Business of Fashion” pisze o 2024 r. jako o „annus horribilis”, czyli strasznym czasie dla branży modowej, a zwłaszcza dla największych konglomeratów modowych, takich jak grupa Kering. Marki próbują wyjść z tego kryzysu, stąd tak częste roszady na stanowiskach dyrektorów kreatywnych. To kolejna metoda na zwiększenie zainteresowania marką i większą sprzedaż – mówi Piotr Szaradowski. – Zobaczymy, czy tym razem moda, zwłaszcza ta na konsumpcjonizm, znowu wyjdzie zwycięsko. Mam nadzieję, że wygrają jednak zdrowy rozsądek i umiar. ©Ⓟ