Nasz wschodni sąsiad od ponad trzech tygodni dzielnie walczy z rosyjską inwazją. Ale batalia w polu to jedno; drugie – to konieczność podejmowania kroków obronnych w gospodarce. O tym rodzaju wojny piszą Oliver de Groot i Jewhen Skok z Uniwersytetu Liverpoolskiego

W pracy „War in Ukraine: The financial defence” przypominają, że w ostatnich latach Narodowy Bank Ukrainy (NBU) prowadził konserwatywną politykę monetarną, której celem było utrzymanie w ryzach inflacji. Polityka ta raczej nie zaskakuje, biorąc pod uwagę kryzys z lat 2014–2015, gdy w wyniku drugiego Majdanu doszło do przesilenia politycznego, a potem oderwania Donbasu i Krymu. Ekonomicznym efektem tamtych wydarzeń była duża dewaluacja hrywny i wzrost inflacji do poziomu 40–50 proc. rocznie. Od tamtej pory NBU starał się stabilizować sytuację, deklarując jako cel zbicie inflacji do 5 proc.
Bardzo ciemne chmury nad ukraińską gospodarką zaczęły się zbierać jesienią 2021 r., gdy Rosja przystąpiła do gromadzenia przy granicy sił wojskowych. Hrywna natychmiast zaczęła tracić na wartości, zaś wielką rolę odegrało w tym procesie paniczne gromadzenie twardych dewiz przez mieszkańców Ukrainy. NBU próbował stabilizować sytuację poprzez interwencje na rynkach walutowych, jednak jego zasoby okazały się za małe. Gdy 24 lutego Rosja ostatecznie zaatakowała, bank centralny w Kijowie zareagował w sposób zdecydowany i nałożył kontrole kapitałowe, mocno ograniczając możliwości pozyskiwania walut obcych przez mieszkańców. A także ogłosił czasowe zawieszenie płynnego kursu, ustalając kurs stały na poziomie 29,25 hrywny za dolara.
Także na tym polu pierwszym krajem, który podał Ukrainie pomocną dłoń, była Polska – NBP udzielił NBU swapa walutowego o wartości 4 mld zł; a w minionym tygodniu udzielił kolejnego – tym razem do wysokości miliarda dolarów. Dzięki temu Kijów mógł zabezpieczyć swoją płynność finansową w innej walucie niż hrywna oraz dać bankom komercyjnym potrzebną im teraz na gwałt płynność finansową. W ciągu pierwszych 11 dni wojny przeznaczono na ten cel 62 mld hrywien. W ten sposób zakończyła się pierwsza faza finansowej obrony Ukrainy: waluta i system bankowy się nie zawaliły. Oczywiście przed bankami i bankomatami pojawiły się kolejki, ale ciągłość operacji finansowych udało się podtrzymać, co zapobiegło kolapsowi państwa.
O ile jednak NBU zdołał zabezpieczyć popyt obywateli na hrywnę, o tyle rosnący legalny popyt na zagraniczne dewizy pozostał problemem. Jeszcze przed wybuchem wojny ogromna część walut napływających do kraju pochodziła od obywateli Ukrainy pracujących za granicą: w 2021 r. takie przekazy wyniosły 15 mld dol., aż 10 proc. ukraińskiego PKB. Obecnie skala zjawiska jeszcze się zwiększyła. Na czarnym rynku za dolara trzeba teraz zapłacić ponad 30 hrywien. Z kolei problemem dla uciekających z Ukrainy pozostaje to, że popyt na ich walutę w krajach, do których przybywają, jest niewielki. W Polsce z inicjatywy NBP i PKO BP rusza właśnie program umożliwiający każdemu obywatelowi Ukrainy wymianę do 10 tys. hrywien na złote.
A jest jeszcze przecież wiszące nad Ukrainą widmo wojennej inflacji. Nasz wschodni sąsiad nie jest gospodarką autarkiczną, więc wiele potrzebnych do funkcjonowania towarów pochodzi z importu. Import zaś – z powodu spadku wartości waluty – staje się coraz droższy. Wojna sprawiła też, że dostawy zostały albo zerwane, albo mocno utrudnione. Na razie trwają ostre walki z Rosjanami, więc braki w zaopatrzeniu są problemem drugorzędnym, ale gdy sytuacja będzie się poprawiać, to drożyzna zacznie doskwierać o wiele mocniej.
Są oczywiście obietnice wsparcia międzynarodowego. Na przykład Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał Kijowowi 1,5 mld dol. szybkiej pomocy. Ukrainę czeka jednak długa droga do normalności. A i to dopiero w momencie, gdy ustaną działania wojenne.
Ukraina nie jest gospodarką autarkiczną, więc wiele potrzebnych do funkcjonowania towarów pochodzi z importu. Ten zaś – z powodu spadku wartości hrywny – staje się coraz droższy. Na razie trwają ostre walki z Rosjanami, więc braki w zaopatrzeniu są problemem drugorzędnym, ale gdy sytuacja będzie się poprawiać, drożyzna zacznie doskwierać o wiele mocniej