Sądy w Polsce są absolutnie niezależne od władzy. Powiem straszną rzecz: one są nawet za bardzo niezależne. Z Bronisławem Wildsteinem rozmawia Maciej Miłosz.
Bronisław Wildstein - pisarz, publicysta, dziennikarz, działacz opozycji antykomunistycznej. Od maja 2006 r. do lutego 2007 r. prezes TVP. Od 2016 r. członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej
Udało nam się rozliczyć z PRL?
Dużo bardziej niż rozliczyć, udało nam się PRL zmistyfikować.
Na czym polega ta mistyfikacja?
Na tym, co zawsze – na zafałszowaniu obrazu. Obraz PRL za czasów jej trwania był w miarę jednolity, wszyscy wiedzieli, co to jest: byliśmy rosyjską kolonią z narzuconym despotycznym systemem. Zdawali sobie z tego sprawę także ci, którzy ten system utrzymywali i robili w nim kariery. Nawet wśród nich nie znałem praktycznie ludzi, którzy nie usprawiedliwialiby się, że służą tamtemu systemowi: gdyby nie my, byliby gorsi; gdybyśmy nie utrzymali PRL, bylibyśmy republiką sowiecką. Nie znałem nikogo, kto uważałby, że wówczas funkcjonujący system był dobry.
Z jednej strony oficjalnie PRL jest potępiana, a III RP ma być jej zaprzeczeniem – demokratyczna, niepodległa, przestrzegająca praw człowieka. Z drugiej – zaczyna nam się tłumaczyć, że PRL nie była taka zła. Zachowanie wielu wpływowych środowisk było od początku paranoiczne, ale one dominowały i narzucały taką narrację, jak np. „Gazeta Wyborcza”.
Nie pracowałem, tylko pisałem do nich korespondencje, gdy byłem w Paryżu w 1989 r. Później napisałem parę artykułów i na tym koniec. Środowisko, które stworzyło „GW”, legitymację czerpało z opozycyjności wobec PRL. Ale od początku istnienia walczyło z rozliczeniem komunizmu i dekomunizacją. Wręcz nobilitowało niektórych komunistów, relatywizowało zło systemu. Krytykuję za to dominujące środowiska III RP, czyli systemu, który wyrósł na fuzji dawnych komunistów przemalowanych na liberałów z częścią opozycyjnych elit solidarnościowych. Wspólne interesy doprowadziły do stopienia się tych środowisk.
Czytał pan w „Wyborczej” tekst o Stanisławie Pyjasie sugerujący, że się zabił, bo pijany spadł ze schodów („<<Wolimy wierzyć w legendę>>. Jak rozwiewał się mit męczeńskiej śmierci Pyjasa?”, „GW” z 22 maja 2021 r.)
Tekst o Pyjasie to element szerszego procesu: uderzenia w naszą tożsamość poprzez deheroizację. To nie tylko próba rehabilitacji PRL, ale opowiadanie, że zabory nie były takie złe i niosły impuls modernizacyjny. To pedagogika wstydu, uznanie, że nasza przeszłość powinna być powodem sromoty. Dlatego powinniśmy zrezygnować z ufundowanej na niej tożsamości i rozpłynąć się w Europie. Stańmy się Europejczykami, takimi prawie Niemcami, prawie Francuzami. To jest element ideologii emancypacyjnej, która uderza we wszelkie mocne tożsamości, począwszy od narodowej, a skończywszy na rodzinie i płci. Człowiek ma być nieokreślony i uwolniony z wszelkich tożsamości. To dostało teraz nawet oficjalną nazwę – cancel culture – tradycyjna kultura została uznana za residuum zła. Mało kto z tych, którzy głoszą tę ideologię, ma świadomość jej konsekwencji, ale one istnieją. Proszę spojrzeć na PO, choć powstała jako partia konserwatywna, potem Tusk uznał, że władzę może zdobyć i utrzymać tylko w sojuszu z dominującymi siłami III RP. Stał się ich klientem. Gdy w 2016 r. Schetyna próbował zrezygnować z „totalności”, zaatakowały go dominujące media i się wycofał.
Dominujące siły są właśnie liberalno-lewicowe. One kolonizują politykę i politycy się do nich dostosowują. Ci, którzy kiedyś swoją legitymizację czerpali z walki z PRL, dziś opowiadają, że nie była taka zła. Oczywiście najbardziej uderzające jest tu
środowisko „Wyborczej” i Adama Michnika, ale jest to zjawisko dość powszechne.
Naprawdę uważa pan, że dziś w Polsce te lewicowo-liberalne siły dominują?
Oczywiście. W sensie kształtowania opinii, kapitału i możliwości. Powtarzam: władza polityczna to tylko mniejsza część władzy. Żyjemy w świecie, w którym władza jest rozproszona. PO odpowiadała na to zapotrzebowanie, m.in. przekazując uprawnienia samorządom, dając
niezależność prokuraturze. Wszystko się uniezależnia, a polityka zostaje sprowadzona do gry pozorów. Tusk sam to przyznawał, m.in. hasłem: „Nie róbmy polityki, budujmy mosty”. Zabawne, że mówił to wówczas główny polityk w kraju.
Wybory do parlamentu wygrała teraz jedna siła,
wybory samorządowe w miastach inna. Nie uważa pan, że to jest normalny spór polityczny?
W 2019 r. w Gdańsku ogłoszono manifest PO „Samorządna Rzeczpospolita”, który faktycznie stanowił unieważnienie państwa, bo postulował oddanie wszystkiego w ręce samorządów. Żyjemy w świecie pozorów. Wybory na poziomie samorządowym wydają nam się bardziej demokratyczne niż te na poziomie krajowym. Pamiętam, jak na początku lat 90. we Francji przestrzegano mnie przed samorządami, przed tym, że jak nie ma utrwalonego demokratycznego obyczaju, to szybko opanowują je sitwy i bardzo trudno potem to zmienić. Oni mieli z tym problem po wojnie, a do dziś widać to na południu Włoch. Potwierdza to fakt, że można władać samorządami bez końca, nawet trafiając do więzienia. Jeżeli w Polsce dwa razy z rzędu wygra się wybory samorządowe, trudno władzę utracić. Samorządy łatwo padają ofiarą silnych ośrodków lokalnych: wielkiego
biznesu i korporacji, przede wszystkim prawniczej, czy ośrodków opiniotwórczych jak uniwersytety. To problem całej polityki, gdyż są to ośrodki nieformalnych, niewybieralnych rządów, silniejszych od wybieralnych władz, i niesłychanie homogeniczne.
Mamy więc opowieść o tym, że PRL nie była taka zła i rządy lewicowo-liberalnego establishmentu. Przychodzi rok 2015. Do władzy dochodzi PiS. Co się od tego czasu zmieniło w rozliczeniu z komunizmem?
Sporo. Pojawiły się nowe ustawy, jak odebranie przywilejów emerytalnych dawnym esbekom.
A nie rażą pana przypadki, gdy ktoś dla PRL pracował przez kilka miesięcy, potem został zweryfikowany pozytywnie i przez kilkanaście lat pracował dla III RP, a teraz stracił dużą część emerytury?
Wszyscy mają możliwość odwołania się do sądu.
Ale to jest zmiana umowy, którą państwo zawarło ze swoimi funkcjonariuszami.
Nie uważam PRL za państwo polskie.
Wielu z nich pracowało później kilkanaście lat dla III RP.
Prawo musi stosować duże kwantyfikatory i mówić o ogólnych rzeczach. Nie jesteśmy w stanie wprowadzić wszystkich uszczegółowień i od tego są sądy, by te uszczegółowienia uwzględniać. W związku z niejasnymi przypadkami chce pan anulować całe prawo? Są mechanizmy odwoławcze.
Ale one nie działają. MSWiA, nawet jeśli ma prawomocny wyrok sądu, nie spieszy się z przywróceniem emerytur.
To jest zupełnie co innego – zachowanie pewnej instytucji.
Jak jeszcze zmieniło się rozliczanie PRL po 2015 r.?
Lepiej funkcjonuje Instytut Pamięci Narodowej. Wystarczy obejrzeć, jakie publikacje wydaje, choćby w kwestii żydowskiej.
A jak pan skomentuje sprawę naczelnika delegatury w Opolu, dr. Tomasza Greniucha, który wykonywał gesty nazistowskiego pozdrowienia?
Greniucha już nie ma. Ale to był oczywiście błąd. Jestem w kolegium IPN i gdybym wiedział o nim wszystko wcześniej, tobym się nie zgodził na jego kandydaturę.
Ale po tym, gdy sprawa stała się publiczna, nie było szybkiego działania.
Trwało to parę tygodni, w moim przekonaniu bardzo szybko.
Nie ma pan wrażenia, że IPN stał się reprezentantem jednej strony sporu politycznego, co było widać choćby przy wyborze nowego szefa?
A zgłosił się ktoś z drugiej strony, kto miałby ciekawy pomysł na funkcjonowanie IPN? Nie było nikogo takiego. Za to znam przypadki proponowania przez IPN współpracy różnym historykom, a oni odmawiają choćby uczestniczenia w debacie. To samo mam przy zapraszaniu do mojego programu w TVP Info.
Porozmawiajmy więc o telewizji. Ogląda pan „Wiadomości”?
Są jednostronne, jestem dość krytyczny. Jednostronność dominującego nurtu w mediach prowokuje drugą stronę.
Gwoli ścisłości: który nurt dominuje?
Pan żarty znów sobie robi? Kto ma w rękach większość mediów?
Główną siłę medialną – państwowe telewizję i radio – w twardym uścisku trzyma PiS.
To nie jest główna siła. Jest TVN. Mamy też do czynienia z ogromną liczbą kanałów tematycznych i informacyjnych, które są po tej stronie co TVN.
Proszę sprawdzić, kto jest właścicielem, i je sobie pooglądać.
Nie ma lex TVN. To jest charakterystyczna dla elit III RP gra słowem. Dokładnie tak samo było z Trybunałem Konstytucyjnym: gdy na jego czele stała osoba bliska tym elitom, był to Trybunał Konstytucyjny. Teraz jest osoba nie z tego środowiska i jest to TK Julii Przyłębskiej. Tak samo jest z tym projektem ustawy. W tej sprawie chodzi o doprecyzowanie prawa – i przypomnę, że takie przepisy obowiązują m.in. we Francji.
Ale nie razi pana to, że rząd chce ukrócić nadawanie stacji mu nieprzyjaznej?
Sam pan zauważył, że jest ona nieprzyjazna rządowi. A to, że stacja jest nieprzyjazna rządowi, oznacza, że jest instrumentem jakichś działań – w tym wypadku chce pokazywać obraz zgodny z postrzeganiem elit. To prawo jest po to, by bronić polski rynek przed zagranicznymi podmiotami. I powinno być doprecyzowane już dawno, bo jego obchodzenie przez TVN przez tyle lat było kpiną z przepisów.
Mamy trzy grupy medialne: TVN, TVP oraz Polsat mniej więcej po środku, bo wieść gminna niesie, że właściciel stacji, Zygmunt Solorz-Żak, dogaduje się z rządem.
To jest narracja TVN i „Wyborczej”. Polsat się z nikim nie dogadał, tam są dalej ci sami dziennikarze, wielokrotnie niesprawiedliwie krytyczni wobec PiS, choć ostatnio pojawili się również inni o odmiennej wrażliwości. To, że nie uderza się tam w PiS, tak jak to robi TVN, jest pana zdaniem dogadaniem się?
W kwestii dogadania mam na myśli elektrownie PAK, którym z powodu decyzji rządu groziło zamknięcie.
To teoria spiskowa. Nie wiemy, czy niezablokowanie funkcjonowania tych elektrowni miało wpływ na ruchy kadrowe w Polsacie. A wracając do mediów, to dziś kluczowy jest internet, a tu dominują portale, takie jak Onet.pl czy wp.pl. Gdzie jest ta prawicowa dominacja?
Badania pokazują, że większa część społeczeństwa czerpie informacje wciąż z telewizji. W internecie tej dominacji nie ma, choć portale jak wPolityce.pl w ostatnich latach urosły.
Nie zauważyłem zwiększenia zasięgu tego portalu od 2015 r.
Wróćmy do „Wiadomości”. Nie ma pan wrażenia, że patrząc na to, co robią prowadzący, można mieć skojarzenia z PRL?
Powtórzę: jestem krytyczny, a odpowiadam tylko za swój program. Krytykowałem propagandę sukcesu. Ale być może nic innego nie jest dziś możliwe. Przypomnę, że ja i wielu innych wylecieliśmy z TVP po przejęciu jej przez PO, praktycznie z dnia na dzień. Różnica polega na tym, że my nie mieliśmy dokąd odejść, a dziennikarze, którzy byli zwalniani za PiS, mieli. Dziś mamy w mediach pewien pluralizm. Nie odpowiada mi do końca, ale wolę taki niż żaden.
„Dobra zmiana” dochodziła do władzy pod hasłami skończenia z sitwami.
Ta władza działa w określonym kontekście. W tym, co pan mówi, pobrzmiewa przeświadczenie, że współcześnie najważniejsza jest władza polityczna. A to jest nieporozumienie. Problemem współczesnej demokracji jest to, że władza polityczna jest de facto emanacją dominujących środowisk. I jeśli obywatele wybiorą inaczej, to nagle zaczyna się wielka awantura, bo dominujące ośrodki starają się wyeliminować niewygodnych i zastąpić sobie przychylnymi. To przykład Donalda Trumpa. W tygodniku „Time” był dokładny opis, jak przygotowywano ostatnią kampanię przeciwko Trumpowi i dziennikarka się tym nawet chwaliła.
Pamięta pan, jak Trump dochodził do władzy? Czytał pan o Cambridge Analytica, która zajmowała się mikrotargetowaniem politycznym, a udział w tym miały rosyjskie służby?
Widziałem, że dominujące spektrum było przeciwko Trumpowi. To, że Rosjanie próbują się mieszać i manipulować, jest oczywiste. Nie wiem, kto i co mieszał, ale po owocach ich poznacie. Więc jak patrzyłem na „proputinowskiego” Trumpa i porównywałem z „antyputinowskim” Obamą czy obecnie Bidenem, to wolę mieć więcej takich polityków jak Trump. Te opowieści o tym, że ktoś, gdzieś, coś. Mnie to nie przekonuje.
Są konkretne dokumenty, m.in. raporty zaakceptowane przez senatorów USA, które to potwierdzają.
Widziałem media, które się bezwstydnie przyznawały do tego, że są po to, by Trump nie wygrał wyborów.
Mówi pan, że w czasach PRL wszyscy mieli jasność, że to zło, za to teraz jest pan zdecydowanie bardziej zniuansowany, jeśli chodzi o rządy PiS czy Trumpa.
Pan chce powiedzieć, że rządy PiS mają coś wspólnego z PRL?
Widzę analogie między PiS a PZPR.
To, co pan mówi, jest niepoważne. W takim wypadku można powiedzieć, że widzę analogie między wszystkimi partiami politycznymi na świecie. A na czym polega ta analogia?
Na przykład na tym, że sądownictwo zostało podporządkowane partii rządzącej. Nie mówię, że przed 2015 r. było idealnie, ale w moim przekonaniu wówczas wpływ władzy na sądy był mniejszy.
To, co pan mówi o wymiarze sprawiedliwości, nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Sądy w Polsce są absolutnie niezależne od władzy. Powiem panu straszną rzecz: one są nawet za bardzo niezależne. Bo władza jest emanacją obywateli. W Niemczech czy we Francji są dużo większe związki między władzą a sądami niż w Polsce. U nas sądy są związane z władzą wtedy, gdy władza jest po stronie establishmentu III RP. Teraz sądy są generalnie przeciwko obecnej władzy i na każdym kroku to demonstrują. Opisywałem takie konkretne przypadki, gdy np. sądy przywracały oszustom kamienice w Warszawie, które zostały im przez komisję weryfikacyjną odebrane. To jest problem całego Zachodu. Mamy do czynienia z sędziami, którzy są wychowani w pewnym duchu i realizują agendę ideologiczną w imię tzw. praw człowieka, które dziś nie mają nic wspólnego z ideą z czasów Locke’a i które wręcz powinny się, według teoretyków, dynamicznie rozwijać. Obecnie aborcja czy eutanazja są traktowane jako prawo człowieka. Tyle że z zasady prawo nie powinno być dynamiczne, ale stabilne. Najważniejsze dziś jest jednak przekazanie go w ręce korporacji sędziowskiej. Monteskiusz powiedział, że „strasznej władzy sądzenia” nie można dać w ręce określonej grupy, bo wtedy powstanie tyrania większa niż kiedykolwiek. Myśmy to w dużej mierze zrobili.
A co się tutaj zmieniło od 2015 r.?
No właśnie niewiele, krytykowałem za to PiS wielokrotnie. Jestem bardzo krytyczny w stosunku do ministra Zbigniewa Ziobry, bo on nie potrafi tych zmian wprowadzić. Zaszły zmiany czysto formalne, które w bardzo małym stopniu przekładają się na praktykę. Wprowadzono nowe normy wyboru członków Krajowej Rady Sądowniczej i bardzo słusznie, choć i tak w Polsce wpływ polityków na ten wybór jest mniejszy niż w Niemczech. Dobrze jednak, że jakiś jest. Bo inaczej sądy stają się zamkniętą kastą braminów, którzy sami decydują o wszystkim.
Kończąc wątek reformy sądowniczej, jak pan patrzy na karierę Stanisława Piotrowicza?
To jest właśnie przykład mistyfikacji, instrumentalnego traktowania pamięci o PRL. Z jednej strony wprowadziliśmy do III RP całość składu sędziowskiego PRL. Nawet ludzi, którzy sprzeniewierzyli się jej prawu. W 2005 r. IPN wszczął postępowanie w sprawie sędziów stanu wojennego, którzy skazywali według tego dekretu, chociaż oficjalnie jeszcze nie obowiązywał. SN stwierdził, że to prawda, ale PRL nie była państwem prawa, a więc IPN nie może w tej sprawie prowadzić żadnego postępowania. Żadnego sędziego nie odwołano ze stanowiska za przestępstwa stanu wojennego. Jednocześnie mamy prokuratora, który nic złego nie robił, poza jedną sprawą polityczną, w której skazany dziękował mu za jego postawę. A później ewidentnie ze względów politycznych zmienił zdanie. To jest typowe zachowanie tych środowisk. Lustracja jest oficjalnie zła, ale jeżeli w tej sprawie pojawiają się podejrzenia wobec przeciwników, to będą one eksponowane nawet bez uzasadnień. Wychodzi na to, że jedyny odpowiedzialny za system PRL to Piotrowicz.
Ale nie razi to pana tak osobiście?
Nie do końca rozumiem lansowania Piotrowicza, był w partii, wtedy wszyscy prokuratorzy byli w partii. Ale zgodnie z tak rygorystycznymi zasadami PiS mógłby nominować tylko urodzonych po 1989 r., bo w PRL każdy gdzieś pracował.
Jakby według pana wyglądało idealne rozliczenie z PRL?
Trzeba było przeprowadzić dekomunizację, pozbawić urzędów i prawa ich sprawowania ludzi, którzy tworzyli system, szczególnie w wymiarze prawnym. Ludzie jakoś żyli w PRL i szli na kompromisy, starali się uczynić ten system bardziej ludzkim i to powodowało, że był on coraz mniej sterowny. Byli sędziowie przyzwoici, przecież w 1981 r. działała sędziowska Solidarność. Problem w tym, że w stanie wojennym tych przyzwoitych pognano, a ci, którzy zostali, to byli twardzi funkcjonariusze PRL. W wymiarze sprawiedliwości potrzeba dekomunizacji była bardzo duża, trzeba ich było przynajmniej zweryfikować. Przy okrągłym stole przyjęto zasadę, że nie wolno odwoływać sędziego z powodów politycznych. I dlatego wszyscy sędziowie PRL zostali i zaczęli wprowadzać nowy ład prawny. Pamiętam to straszenie, że bez fachowców z PRL nie damy sobie rady. A rok wcześniej ci, którzy się do tego odwoływali, śmiali się z „fachowości” tych peerelowskich funkcjonariuszy.
Ale dlaczego nie rozliczono ich po 2015 r.?
To nie jest możliwe. Dziś mamy kolejnych sędziów, ukształtowanych w tym samym „etosie”, ze świadomością, że prawo jest ich własnością, a normą jest obrona interesu korporacyjnego.
Co się jeszcze zmieniło po 2015 r.?
W sensie gospodarczym państwo funkcjonuje lepiej i to nawet mimo pandemii. W wymiarze kultury jakiś pluralizm jest, w sprawach międzynarodowych oczywiście jest lepiej, staramy się dbać o nasz interes.
Wcześniej zgodnie z deklaracjami rządzących płynęliśmy w głównym nurcie. A to rezygnacja z suwerenności politycznej. To podporządkowanie się interesom grupy państw dominującej w Unii Europejskiej, głównie Niemiec.
Nie lepiej było walczyć o to, by zdobyć pozycję w tym nurcie, niż wychodzić na brzeg?
Ale jakim cudem? Pozycji nie zdobywa się przez poklepywanie po plecach czy poprzez synekury w Radzie Europejskiej. Zdobywa się wtedy, gdy wzmacnia się własne państwo i usiłuje wejść w system układów międzynarodowych, które dają możliwości. Międzymorze jest najsensowniejszym projektem międzynarodowym, jaki Polska kiedykolwiek miała, i jeszcze udało się do tego przekonać Amerykanów. Ten projekt daje nam większe możliwości gry w UE. Za czasów Tuska, płynąc w głównym nurcie, po prostu wykonywaliśmy polecenia, nie pisnęliśmy nawet, gdy był budowany Nord Stream 1.
Przeciwko Nord Stream 2 rząd Tuska protestował.
Nie zauważyłem większych działań, potem było usprawiedliwianie tego wszystkiego. Wcześniej się z nami nie liczono.
Tak, i to widać. To pokazuje też ataki na Polskę – kolejne rezolucje Parlamentu Europejskiego, wyroki TSUE czy działania Komisji Europejskiej.
Jak pan ocenia obecne ochłodzenie w relacjach z USA?
To dość oczywiste. Obecne władze w Waszyngtonie są bardzo ideologiczne i na antypodach do pozycji, na których są władze Polski. Ameryka potrafi mieć arogancki stosunek do innych krajów, i to widzimy. Ale to jest raczej opowieść o ochłodzeniu, która jest nam serwowana – w sferze faktów nie ma ochłodzenia. A to, że Amerykanie optują za swoją korporacją Discovery, jest zrozumiałe.
A napięte stosunki z Izraelem?
To smutna sprawa. Choć akurat tu mamy do czynienia z przyzwoitym zachowaniem opozycji, która zagłosowała za nowelizacją k.p.a. Mamy problem fundamentalny, ponieważ w Izraelu do władzy doszli ludzie nieodpowiedzialni, jak choćby szef MSZ Ja’ir Lapid, i oni grają na antypolskich fobiach. Polska była bardzo długo jednym z niewielu sojuszników Izraela w Europie. Teraz relacje dyplomatyczne zostały zredukowane, co jest skandaliczne, to będzie miało złe konsekwencje społeczne poprzez wzrost antysemityzmu w Polsce. Ale większych konsekwencji politycznych nie będzie.
Wróćmy raz jeszcze na rodzime podwórko. Jak pan patrzy na spółki Skarbu Państwa?
Gdybym poruszał się w rzeczywistości idealnej, byłbym bardzo wobec nich sceptyczny. Ale polityka jest sztuką robienia tego, co możliwe, w określonych warunkach, dlatego będę ich bronił. Ale z nimi zawsze jest problem, ostatnio napisałem o tym, że odejście prezesa Zbigniewa Jagiełły z PKO BP to przejaw partyjniactwa pisowskiego – i jest to złe.
A nie razi pana to, że np. w Polskiej Grupie Zbrojeniowej mamy siódmego prezesa w ciągu siedmiu lat?
To bardzo niedobrze. Wygrana partia to zawsze ileś nominacji ludzi, którzy nie powinni być nominowani. To przywara demokracji jako takiej, ale trzeba takie działania trzymać na wodzy. Pojawia się pytanie, kiedy dochodzi do tego punktu krytycznego? Nie wiem. Ale widzę niebezpieczeństwo, że ze spółkami są poważne problemy.
Nie ma pan wrażenia, że z wiekiem stracił pan swój radykalizm? PRL ocenia pan wciąż bardzo mocno, a usprawiedliwia pan to, co dzieje się teraz?
Nie widzę powodu, by to usprawiedliwiać, bo uważam, że jest to najlepsza władza, którą mieliśmy od upadku komunizmu, a pan mi usiłuje wmówić, że jest pokrewna PRL. Proszę wybaczyć, ale to nonsens. W PRL państwo było zdegenerowane, totalitarne, stanowiło narzędzie opresji. A normalnie państwo powinno być narzędziem wspólnoty i powinno być silne.
Dzisiaj jest narzędziem wspólnoty?
Ciągle nie, bo jest za mało sprawcze. Ale państwo powinno być ponadpartyjne. W Polsce mieliśmy post komunistyczny układ, który zakonserwował instytucje państwowe i powiedziano nam, że nie można ich ruszyć.
Teraz silne państwo buduje wspólnotę?
Próbuje. Ale żyjemy w momencie wojny ideologicznej. Ta wojna toczy się na całym Zachodzie. W zachodniej Europie już wygrała strona lewicowo-liberalna, w Ameryce społeczeństwo nie jest jeszcze tak spacyfikowane, czego przykładem był wybór Trumpa.
U nas i na Węgrzech jest stosunkowo dobrze, jest jakiś pluralizm.