Powtórzę raz jeszcze: w marcu 2020 r. UE zawiesiła własne reguły fiskalne. Zrobiła to, by umożliwić krajom członkowskim walkę z pandemią – bez tego mielibyśmy teraz w Europie ostrą recesję. Ale już dziś wiadomo, że sytuacja ekonomiczna Wspólnoty nie zmieni się zasadniczo do 2023 r., gdy zawieszenie się kończy.

Do tego czasu kraje członkowskie na pewno nie zdążą rozpędzić gospodarek tak mocno, by znacząco zmniejszyć zadłużenie publiczne. Już dziś trzeba więc powiedzieć wprost: unijne reguły fiskalne będą musiały się zmienić. Ale jak?
Niedawno na forum francuskiej Rady Ekonomicznej i Społecznej (organ konsultacyjny egzekutywy) zaprezentowano pracę Philippe’a Martina, Xaviera Ragota (obaj Science Po) oraz Jeana Pisani-Ferry’ego (Instytut Bruegla). Jej autorzy nie uważają, by do zmian reguł fiskalnych konieczna była wielka traktatowa rewolucja w ramach europejskiego porządku. Dużo lepiej zrobić to dyskretnie i po cichu.
Ich zdaniem da się spokojnie utrzymać kluczowe zapisy traktatu lizbońskiego, który wszedł w życie w 2009 r. A więc przede wszystkim art. 126, stanowiący, że „kraje członkowskie unikają nadmiernego deficytu budżetowego” (i może jeszcze art. 121, że „państwa członkowskie uznają swoje polityki gospodarcze za przedmiot wspólnego zainteresowania i koordynują je w ramach Rady”). Zmienić trzeba jedynie konkretne zapisy definiujące nadmierny dług (60 proc. PKB) i deficyt (3 proc. PKB). Na szczęście progi te nie są wpisane w sam traktat lizboński (jego zmiana byłaby drogą przez mękę), lecz jedynie w protokół (nr 12) do niego. I gdyby zmienić protokół, to wtedy art. 126 traktatu dałoby się interpretować dla każdego kraju z osobna.
W praktyce oznaczałoby to, że nie ma czegoś takiego jak wspólne dla całej Unii kryteria antyzadłużeniowe. Jest wspólne ogólne zobowiązanie – ale dopasowane do sytuacji ekonomicznej i możliwości danego kraju. Antyzadłużeniowi dogmatycy pewnie załamią ręce i powiedzą, że to otwarcie furtki do ekonomicznego rozpasania. Na szczęście ci dogmatycy już nie dominują, bo obok nich jest coraz więcej tych, którzy uważają, że polityka makroekonomiczna rozwiniętego państwa nie jest grą o to, kto bardziej zbije deficyt. Równowaga fiskalna zależy od wielu czynników, takich jak otoczenie stóp procentowych, struktura gospodarcza kraju, jego zdolność do wytwarzania nadwyżki handlowej w ramach eurointegracji etc.
W tych warunkach autorzy francuskiej propozycji postulują przemodelowanie porządku instytucjonalnego Unii. W jego ramach każde z państw powinno samo sobie wyznaczać średniookresowy (np. pięcioletni) cel zadłużeniowy. Jego realizacja powinna być monitorowana przez dwie instytucje. Jedną zewnętrzną ogólnounijną, czyniąc zadość traktatowej zasadzie „wspólnego zainteresowania i koordynacji polityk budżetowych” (art. 121), i drugą wewnętrzną, lecz niezależną od rządu. Zewnętrzny i wewnętrzny organ kontrolny pilnowałyby się nawzajem. Dopiero gdyby państwo łamało cel przez siebie przyjęty, jego polityka antyzadłużeniowa byłaby przedmiotem zainteresowania Komisji Europejskiej oraz Rady do Spraw Gospodarczych i Finansowych (Ecofin), w której zasiadają ministrowie gospodarki i finansów krajów członkowskich. I wtedy byłaby uruchamiana procedura ewentualnych sankcji za uporczywe łamanie reguł.
Propozycje francuskich ekonomistów mają tę zaletę, że nie wymagają wywracania dotychczasowego ładu prawnego Wspólnoty do góry nogami. Byłoby to o tyle dobre, że wśród unijnych elit panuje duża i trochę irracjonalna (ale jednak realna) obawa przed przyznaniem się, że dotychczasowe twarde reguły antyzadłużeniowe były kontrproduktywne. I że trzeba je zmienić dla wspólnego dobra.
Autorzy francuskiej propozycji postulują przemodelowanie porządku instytucjonalnego Unii. W jego ramach każde z państwo powinno samo sobie wyznaczać średniookresowy (np. pięcioletni) cel zadłużeniowy. Jego realizacja powinna być monitorowana przez dwie instytucje: jedną zewnętrzną ogólnounijną i drugą wewnętrzną, lecz niezależną od rządu