Do tego czasu kraje członkowskie na pewno nie zdążą rozpędzić gospodarek tak mocno, by znacząco zmniejszyć zadłużenie publiczne. Już dziś trzeba więc powiedzieć wprost: unijne reguły fiskalne będą musiały się zmienić. Ale jak?
Niedawno na forum francuskiej Rady Ekonomicznej i Społecznej (organ konsultacyjny egzekutywy) zaprezentowano pracę Philippe’a Martina, Xaviera Ragota (obaj Science Po) oraz Jeana Pisani-Ferry’ego (Instytut Bruegla). Jej autorzy nie uważają, by do zmian reguł fiskalnych konieczna była wielka traktatowa rewolucja w ramach europejskiego porządku. Dużo lepiej zrobić to dyskretnie i po cichu.
Ich zdaniem da się spokojnie utrzymać kluczowe zapisy traktatu lizbońskiego, który wszedł w życie w 2009 r. A więc przede wszystkim art. 126, stanowiący, że „kraje członkowskie unikają nadmiernego deficytu budżetowego” (i może jeszcze art. 121, że „państwa członkowskie uznają swoje polityki gospodarcze za przedmiot wspólnego zainteresowania i koordynują je w ramach Rady”). Zmienić trzeba jedynie konkretne zapisy definiujące nadmierny dług (60 proc. PKB) i deficyt (3 proc. PKB). Na szczęście progi te nie są wpisane w sam traktat lizboński (jego zmiana byłaby drogą przez mękę), lecz jedynie w protokół (nr 12) do niego. I gdyby zmienić protokół, to wtedy art. 126 traktatu dałoby się interpretować dla każdego kraju z osobna.
W praktyce oznaczałoby to, że nie ma czegoś takiego jak wspólne dla całej Unii kryteria antyzadłużeniowe. Jest wspólne ogólne zobowiązanie – ale dopasowane do sytuacji ekonomicznej i możliwości danego kraju. Antyzadłużeniowi dogmatycy pewnie załamią ręce i powiedzą, że to otwarcie furtki do ekonomicznego rozpasania. Na szczęście ci dogmatycy już nie dominują, bo obok nich jest coraz więcej tych, którzy uważają, że polityka makroekonomiczna rozwiniętego państwa nie jest grą o to, kto bardziej zbije deficyt. Równowaga fiskalna zależy od wielu czynników, takich jak otoczenie stóp procentowych, struktura gospodarcza kraju, jego zdolność do wytwarzania nadwyżki handlowej w ramach eurointegracji etc.
W tych warunkach autorzy francuskiej propozycji postulują przemodelowanie porządku instytucjonalnego Unii. W jego ramach każde z państw powinno samo sobie wyznaczać średniookresowy (np. pięcioletni) cel zadłużeniowy. Jego realizacja powinna być monitorowana przez dwie instytucje. Jedną zewnętrzną ogólnounijną, czyniąc zadość traktatowej zasadzie „wspólnego zainteresowania i koordynacji polityk budżetowych” (art. 121), i drugą wewnętrzną, lecz niezależną od rządu. Zewnętrzny i wewnętrzny organ kontrolny pilnowałyby się nawzajem. Dopiero gdyby państwo łamało cel przez siebie przyjęty, jego polityka antyzadłużeniowa byłaby przedmiotem zainteresowania Komisji Europejskiej oraz Rady do Spraw Gospodarczych i Finansowych (Ecofin), w której zasiadają ministrowie gospodarki i finansów krajów członkowskich. I wtedy byłaby uruchamiana procedura ewentualnych sankcji za uporczywe łamanie reguł.
Propozycje francuskich ekonomistów mają tę zaletę, że nie wymagają wywracania dotychczasowego ładu prawnego Wspólnoty do góry nogami. Byłoby to o tyle dobre, że wśród unijnych elit panuje duża i trochę irracjonalna (ale jednak realna) obawa przed przyznaniem się, że dotychczasowe twarde reguły antyzadłużeniowe były kontrproduktywne. I że trzeba je zmienić dla wspólnego dobra.
Autorzy francuskiej propozycji postulują przemodelowanie porządku instytucjonalnego Unii. W jego ramach każde z państwo powinno samo sobie wyznaczać średniookresowy (np. pięcioletni) cel zadłużeniowy. Jego realizacja powinna być monitorowana przez dwie instytucje: jedną zewnętrzną ogólnounijną i drugą wewnętrzną, lecz niezależną od rządu