Po co fałszować leki, skoro można je ukraść? Coraz częściej są one wynoszone bezpośrednio z fabryk. Koncerny i urzędnicy udają, że problemu nie ma.
Polska jest eldorado przestępczości lekowej. Dopiero co, w styczniu, napisaliśmy w Magazynie DGP o sfałszowanych lekach, gdy w lutym dowiedzieliśmy się o międzynarodowym śledztwie, w którym uczestniczyły polskie służby. Policjanci z Centralnego Biura Śledczego Policji, Zarząd w Poznaniu, pracowali kilkanaście miesięcy, by ustalić sposób działania członków zorganizowanej grupy przestępczej. W tej sprawie współpracowali z francuską żandarmerią, włoskimi Carabinieri i tamtejszą służbą celną, a wszystko pod patronatem Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych z siedzibą w Brukseli (OLAF).
Ustalono, że kilkanaście osób działających na terenie Europy w ramach zorganizowanej, międzynarodowej grupy przestępczej co najmniej od lutego 2018 r. mogło sprowadzić z Azji do Polski prawie 0,5 tony substancji czynnej. Towar ten następnie przesyłano za granicę, gdzie produkowano podrabiane leki. Gotowe fałszywki wracały do Polski – według śledczych mogło tu trafić kilkadziesiąt milionów sfałszowanych produktów największych światowych koncernów farmaceutycznych. Sprzedawano je dalej za pośrednictwem stron internetowych odbiorcom w Europie i USA. Rozbicie grupy nastąpiło na przełomie stycznia i lutego 2020 r. Zatrzymano 13 osób, z czego dwie poza granicami naszego kraju. Na poczet przyszłych kar i grzywien zabezpieczono luksusowe pojazdy warte ok. 600 tys. zł, a także ponad 900 tys. zł w gotówce.
Naszą uwagę zwrócił jeden dodatkowy szczegół: z ustaleń śledczych wynika, że gang mógł także „pozyskiwać” (czytaj: kraść) oryginalne lekarstwa z zakładów farmaceutycznych. Bo niekiedy nie ma sensu bawić się w fałszowanie medykamentów, skoro na wyciągnięcie ręki są produkty w pełni legalne. Tym bardziej, że wart majątek towar często jest chroniony gorzej niżeli auta pracowników fabryki stojące na przyzakładowym parkingu.
O tym, że do kradzieży z fabryk dochodzi w Polsce, nasi rozmówcy mówili nam od dawna. Teraz jednak zdobyliśmy na to dowody. Ustaliliśmy, że w trakcie wspomnianego wyżej śledztwa funkcjonariusze polskiej policji wykryli kolejne kradzieże w fabryce leków w Kutnie. Produkowane są w niej medykamenty z zakresu pulmonologii, kardiologii, gastrologii, neurologii, dermatologii oraz ginekologii.
– Doszło do czynności przeszukania pomieszczeń zajmowanych przez dwóch podejrzanych w tej sprawie będących pracownikami firmy farmaceutycznej. Ujawniono i zabezpieczono środki medyczne produkowane w firmie farmaceutycznej mającej swoją siedzibę na terenie Kutna – potwierdza Łukasz Wawrzyniak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. I dodaje, że obaj pracownicy, u których znaleziono towar, zostali aresztowani. Z naszych informacji wynika, że zdaniem śledczych proceder ten był najprawdopodobniej związany z funkcjonowaniem międzynarodowej szajki przestępczej, choć to oczywiście zostanie wyjaśnione w toku postępowania.
Im głośniej, tym lepiej
Potwierdziło się, że leki są kradzione z polskich fabryk. Dotychczas mówiono o takich praktykach w Chinach, na Ukrainie, w Rosji i we Włoszech.
– Z naszej perspektywy temat kradzieży leków z fabryk nie istnieje. Zakładamy, że może dochodzić do takich zdarzeń, ale póki producenci się nie skarżą, nie wnikamy w to – przekonuje nas jeden z ważnych urzędników Ministerstwa Zdrowia. Jego zdaniem skala lekowego złodziejstwa jest niewielka. Gorsza jest tendencja. Nieoficjalnie bowiem mówi się, że przestępcy z roku na rok kradną coraz więcej. A to dlatego, że dopóki jest to temat tabu, dopóty tego typu kradzieże są w miarę bezpieczne.
– Bardzo niewiele wiadomo na temat tego, jak poważnym problemem są kradzieże leków bezpośrednio z fabryk. Mało kto o tym wspomina, a firmy farmaceutyczne albo o tym nie wiedzą, albo nie chcą nikomu o tym mówić. Nie świadczyłoby to dobrze o systemie jakości i procedur bezpieczeństwa w tych firmach – zauważa prof. Zbigniew Fijałek, kierownik Zakładu Farmacji Kryminalistycznej, szef zespołu ds. sfałszowanych leków Wydziału Farmaceutycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w latach 2005–2015 dyrektor Narodowego Instytutu Leków.
I tak jest w rzeczywistości. Pracownicy koncernów, zazwyczaj chętnie udzielający nam informacji (choć na ogół nieoficjalnie), pytani o kradzieże leków z fabryk nabierają wody w usta.
– Nie mogę o tym mówić – twierdzi jeden menedżer.
– Ale pytacie o jakieś konkretne zdarzenie? – dopytuje się drugi.
– Są inne, ciekawsze tematy – zniechęca nas trzeci.
Jak zauważa prof. Zbigniew Fijałek, także informacja o kradzieży z fabryki w Kutnie wypłynęła nie dlatego, że firma się o niej dowiedziała, lecz w wyniku dużego śledztwa służb rozpracowujących międzynarodową grupę przestępczą. Po prostu nie dało się tego ukryć. Gdy spytaliśmy o szczegóły tej sprawy producenta, mówił o nich niechętnie. Pomijał też całkiem pytania dotyczące procedur bezpieczeństwa w fabryce. Na jego stronie internetowej czytamy, że firma zatrudnia setki osób – w większości ludzi młodych, silnie zorientowanych na rozwój firmy w połączeniu z rozwojem osobistym.
– O tym, że leki mogą być kradzione bezpośrednio z fabryk, mówiło się w Polsce niewiele. Bardziej przytomni eksperci wskazywali jednak, że jesteśmy głęboko naiwni, twierdząc, że ten problem nas w ogóle nie dotyczy. To, że nic o nim nie wiemy, nie świadczy o tym, że w ogóle go nie ma, ale że jest on niezdiagnozowany i brakuje odpowiedniego nadzoru – podkreśla Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej. Zaznacza przy tym, że sytuacja jest podobna do tej, gdy nikt nie wierzył, iż z Polski wywozi się leki z pseudoefedryną do produkcji metamfetaminy. A po latach okazało się, że byliśmy jednym z największych eksporterów medykamentów w tym celu w Europie.
– To też kolejna sprawa, która pokazuje niedoinwestowanie inspekcji farmaceutycznej: zarówno głównej, jak i podległych wojewodom wojewódzkich inspektorów farmaceutycznych. Garstka urzędników musi nadzorować miliardowy rynek leków. To fizycznie niemożliwe, żeby dało się odpowiednio skontrolować wszystkie obszary – zaznacza wiceszef samorządu aptekarskiego.
Jeden z ekspertów pracujących dla czołowej na europejskim rynku firmy doradczej z zakresu bezpieczeństwa biznesu potwierdza, że kradzieże z fabryk leków w Polsce się zdarzają. I nieważne, jak procedury bezpieczeństwa wyglądają na papierze – tam często są wzorcowe. Praktyka to co innego. Przykładowo, czy szefostwo przymknie oko na informację, że po zakończeniu zmiany zniknęło tysiąc blistrów leków?
– Rodzime podmioty po macoszemu traktują temat bezpieczeństwa. Porównanie jego poziomu w polskich i zachodnich korporacjach przypomina zestawianie poloneza z mercedesem – twierdzi ekspert.
U nas standardem jest przetrząsanie toreb wychodzących z fabryki pracowników. Na Zachodzie oraz w lepiej zorganizowanych polskich firmach prowadzi się natomiast audyt ilości produkowanych leków. I przeszukuje internet w poszukiwaniu ofert medykamentów – złodzieje najczęściej próbują opchnąć towar w sieci. Zdarza się też tak, że leki przeznaczone do utylizacji (np. z powodu jakiejś wady produkcyjnej) wcale utylizowane nie są. Brakuje nad tym nadzoru.
Na (rzekomej) utylizacji zresztą można się nieźle dorobić. Policja w Zgierzu zainteresowała się działalnością jednej z firm, które się tym zajmują. Z naszych informacji wynika, że w toku przeszukania na terenie należącym do firmy ujawniono produkty lecznicze przekazane do utylizacji przez trzy apteki oraz dwie hurtownie. Część przeterminowanych leków była zapakowana w pudła kartonowe i oklejona naklejkami z napisem „TO MALTA”. Mimo że prowadzone postępowanie tego nie potwierdziło, leki te mogły być przygotowane do wysyłki na Maltę w celu wprowadzenia do powtórnego obrotu. Funkcjonariusze policji ustalili, że mechanizm polegał na odbieraniu przeterminowanych produktów leczniczych i przesyłaniu ich do punktu zbiorczego w Radomsku, skąd – zgodnie z procedurą oraz dokumentami przewozowymi – powinny zostać przewiezione pod Warszawę, do składowiska należącego do firmy odpowiedzialnej za utylizację.
Tyle że następnie leków wcale nie niszczono. Przesłuchany kierownik składowiska odpadów należącego do firmy utylizacyjnej nie potrafił wyjaśnić, jak to się stało, że medykamenty były zapakowane w kartonowe pudła niczym przesyłka gotowa do drogi.
Specjalizujące się w utylizacji leków firmy nie podlegają nadzorowi farmaceutycznemu.
– W zasadzie nikogo to nie interesuje, a przecież mowa o olbrzymiej liczbie często pełnowartościowych leków odrzuconych tylko dlatego, że np. maszyna nie napełniła tabletkami wszystkich miejsc w blistrze – wskazuje prof. Fijałek.
Po cichu albo na bezczelnego
W jaki sposób dochodzi do kradzieży leków? Metoda najbardziej chałupnicza to – jak w fabryce w Kutnie – wynoszenie pojedynczych produktów przez pracowników. Można pomyśleć, że to żaden wielki biznes, ale jeśli jedno opakowanie danego medykamentu kosztuje na czarnym rynku ponad 1 tys. zł, optyka się zmienia. Zdaniem ekspertów jeden pracownik, zachowując umiar w kradzieżach, może w ciągu miesiąca wynieść towar o wartości nawet 100 tys. zł. I tu możliwe są dwa warianty: albo ktoś działa na własną rękę i ile wyniesie, tyle jego, albo jest „na ryczałcie” u bandytów. Takie osoby dostają z góry umówioną kwotę za wynoszenie preparatów.
– W ciągu doby fabryki mogą wyprodukować nawet milion jednostek. Niech tylko promil z tego zostanie skradziony, to można mówić o tysiącach tabletek. Jeżeli firma nie realizuje procedur bezpieczeństwa, to pracownicy mogą rzeczywiście wynosić spore ilości medykamentów. A firma może nawet tego nie zauważyć albo to zignorować i szybko wyprodukować kolejne sztuki – zaznacza prof. Zbigniew Fijałek.
W państwach byłego bloku komunistycznego, szczególnie w fabrykach działających na rzecz zachodnich producentów jako podwykonawcy, popularna jest metoda na „trzecią zmianę”. Oznacza to, że np. do godz. 18 pracownicy produkują leki legalnie. A potem, do godz. 22, te same osoby, na tym samym sprzęcie i stosując tę samą metodę produkcyjną, wytwarzają pigułki na czarny rynek (legalnie ich sprzedać nie można, gdyż opakowania nie będą posiadały oryginalnych numerów identyfikacyjnych). Tego typu działalność zazwyczaj odbywa się za przyzwoleniem kierownictwa fabryki. Ba, dostaje ono swoją dolę. Stratne są głównie duże koncerny farmaceutyczne. Te zaś – jak słyszymy – często co najmniej się domyślają, jak wygląda praktyka, wolą jednak przymykać na to oko, bo produkcja w państwach o tańszej sile roboczej jest i tak o wiele bardziej opłacalna niż we Francji czy Niemczech, w których korporacje mogłyby zadbać o każdy szczegół.
Wariant maksymalny to wjazd przestępców do fabryki i po prostu spakowanie dziennej produkcji do wozów. Takie obrazki, jak z filmów sensacyjnych, nie są niczym niespotykanym we Włoszech, gdzie przestępczością lekową zajmują się profesjonalne struktury mafijne.
– Mafia włoska kradnie głównie leki przeciwnowotworowe i na choroby metaboliczne, których opakowanie kosztuje kilka tysięcy euro. Takich medykamentów nie kupuje się przez internet, więc fałszerze dbają, by wprowadzić je do legalnej sieci dystrybucji – wskazuje Zbigniew Fijałek.
Szczególnym rodzajem kradzieży – już poza fabrykami, ale jeszcze produktu będącego pod kontrolą producenta – jest okradanie transportów. Międzynarodowe organizacje szacują, że wszystkie kradzieże drogowe w Europie przynoszą straty na poziomie ok. 14 mld dol. rocznie. Około 2 proc. z tego (280 mln) to kradzieże leków.
Jak okrada się TIR-y z leków? W sumie to dość proste. – Kierowca parkuje ciężarówkę, bo musi odpocząć, a gdy wraca do auta, znajduje pustą ciężarówkę. Takich sytuacji jest najwięcej. Są też rozboje: banda uzbrojonych zbirów zatrzymuje transport i każe kierowcy spadać. Bardziej spektakularne akcje to np. kradzież z jadącego tira. Wyspecjalizowała się w tym zwłaszcza mafia rumuńska. Zwykle późnym wieczorem jeden samochód podjeżdża z przodu i „zajmuje” kierowcę. Tymczasem z drugiego auta, z tyłu, przestępcy „w biegu” włamują się na pakę ciężarówki, po czym przerzucają kartony leków do swojego pojazdu – wyjaśnia prof. Zbigniew Fijałek.
Bywa tak, że kierowca TIR-a jedzie przez cztery kraje, staje w piątym, zrywa plombę i dopiero wtedy spostrzega, że ktoś mu wyniósł pół ładunku albo i cały. Z plombami mafie radzą sobie tak, że je podrabiają na drukarkach 3D.
Okradanie transportu, często tuż po wyjeździe towaru z fabryki, jest szczególnie popularne w Rumunii i Bułgarii.
Z raportu Transported Asset Protection Association wynika, że między styczniem a czerwcem 2020 r. doszło do 18 dużych kradzieży w obszarze EMEA (Europa, Bliski Wschód i Afryka). Przykłady? W lutym 2020 r. w rosyjskim Szelkowie skradziono... 20 ton medykamentów. W maju 2020 r. w brytyjskim Salford złodzieje ukradli towar o wartości – bagatela – niemal 200 tys. dol. Leki o dwa razy większej wartości także w maju zginęły na granicy hiszpańsko-francuskiej. Jak? Do dziś nie wyjaśniono. W sierpniu 2020 r. okradziono ciężarówkę w Niemczech. Straty oszacowano na równo 0,5 mln euro.
Rekord należy jednak do Rosjan. We wrześniu do jednego z podmoskiewskich magazynów wtargnęli uzbrojeni po zęby zamaskowani bandyci. Wynieśli leki, 2 mln maseczek oraz 600 termometrów elektrycznych o wartości ponad 700 tys. euro.
Lepszy kradziony niż sfałszowany?
Pewnym paradoksem jest, że kradzieże oryginalnych leków nie są dla pacjentów tak groźne jak sprzedaż medykamentów podrabianych. Bądź co bądź do nabywcy trafia produkt, w którym znajduje się substancja czynna, na dodatek najczęściej w takiej ilości, w jakiej powinna być. Lek wykradziony z fabryki nie różni się zazwyczaj niczym od produktu, który trafił do legalnego obiegu i przebył drogę z fabryki do hurtowni, a następnie do apteki. Z jednym wszak zastrzeżeniem. Otóż niektóre medykamenty wymagają przechowywania w szczególnych warunkach, np. w określonej temperaturze. W przypadku leków kradzionych ten określony przez producenta standard zazwyczaj nie jest zachowany i lek, który powinien przez cały czas znajdować się w temperaturze nie wyższej niż 4 st. C, leży np. w nasłonecznionym koszu na bazarze.
Tymi, którzy na kradzieżach leków tracą najwięcej, są producenci. Ci jednak wolą nie zgłaszać procederu służbom. W niektórych miejscach ze strachu przed bandytami. W innych – w obawie o konsekwencje wizerunkowe. Najczęściej zaś po prostu menedżerowie uznają, że wystarczy wyrzucić złodziei z pracy. A szkody z punktu widzenia przedsiębiorcy są niewielkie – ot, w ostateczności wystarczy podkręcić śrubę uczciwie pracującym i wyprodukować o kilka procent opakowań więcej.
O tym, że do kradzieży z fabryk farmaceutycznych dochodzi także w Polsce, nasi rozmówcy mówili nam od dawna. Teraz jednak zdobyliśmy na to dowody