Pływalnie mają problem z zatrudnieniem osób z kwalifikacjami, które mogą czuwać nad bezpieczeństwem. To może odbić się na jakości pracy, a także doprowadzić do czasowych wyłączeń obiektów.
Koniec roku to czas przetargów w ośrodkach sportu i rekreacji na wyłonienie firm, które zapewnią kadrę ratowniczą na basenach w 2017 r. Konkursy ruszają dopiero teraz, bo firmy uchwalały budżet, który był niezbędny do określenia stawki wynagrodzenia. Szczególnie że nowych ratowników można przyjmować tylko na umowę o pracę. Wymaga tego znowelizowany w tym roku kodeks pracy, zgodnie z którym pracownicy, których praca ma cechy stałej, nie mogą być zatrudniani na śmieciówki. Dodatkowo przepisy o zamówieniach publicznych promują firmy zatrudniające na etaty. Tymczasem ratownicy wolą umowy-zlecenia.
– Są to głównie młode, studiujące osoby. Umowa-zlecenie daje im większą elastyczność w wykonywaniu pracy. Mogą ułożyć harmonogram tak, by nie kolidował z zajęciami szkolnymi. W ten sposób zatrudnionych jest około 80 proc. ratowników w kraju – tłumaczy Grzegorz Ślaziński z olsztyńskiego WOPR. Umowa-zlecenie pozwala też więcej zarobić. Będąc na etacie, ratownik przepracowuje średnio 168 godzin miesięcznie, bez możliwości brania nadgodzin. Na umowie-zleceniu o 20–30 godzin więcej.
– W naszym regionie pensja ratownika na zlecenie w tym roku wynosiła około 4 tys. zł na rękę miesięcznie. Nie dziwię się, że nowe warunki im nie pasują – wyjaśnia Wiktor Zajączkowski, prezes Śląskiego Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Szczególnie że większość obiektów proponuje na etacie wynagrodzenie na poziomie minimalnym. Obecnie, zgodnie z przepisami obowiązującymi od stycznia 2017 r., jest to 2 tys. zł brutto, czyli 1459 zł netto.
Pływalnie i baseny tłumaczą, że nie mogą zaproponować więcej, bo nie mają na to pieniędzy. Jak tłumaczą, ledwie wychodzą na zero.
– W tym roku na zatrudnienie ratowników wydaliśmy 538 tys. zł. W przyszłym roku te wydatki wzrosną do około 800 tys. zł, w związku z tym, że musimy zapewnić im etaty – komentuje Tomasz Dunalski z Wodnego Centrum Rekreacyjno-Sportowego Aquasfera w Olsztynie. I dodaje, że ogłoszony na jesieni przetarg na wyłonienie firmy świadczącej kompleksową usługę ratowników wodnych przed kilkoma dniami został unieważniony.
Problem potwierdzają regionalne WOPR-y, które startują w przetargach.
– Ratownicy oczekują wyższych pensji. Zaczynają rozglądać się za pracą w innych branżach– komentuje Grzegorz Ślaziński.
Tomasz Kobiernik, członek prezydium WOPR z Rzeszowa, dodaje, że w roku organizacja nie startuje w przetargach, bo wie, że nie dostarczy po zaproponowanych przez baseny cenach ludzi do pracy.
Kadry nie mogą skompletować też prywatne aquaparki i pływalnie.
– Właśnie zakończyliśmy proces rekrutacji dwóch ratowników. Było trudno znaleźć chętnych, mimo że zaproponowaliśmy prawie 2 tys. zł na rękę. Udało się, bo przekonaliśmy jednego z naszych klientów do zrobienia kursów i zatrudnienia się u nas. Pytanie, co zrobimy latem, gdy ogłosimy nabór na otwarte kąpielisko – martwi się Robert Matkowski z Krytej Pływalni „Słowianka” w Jaworze.
Zapytane przez nas osoby z różnych pływalni odpowiadają, że w skrajnych przypadkach będą musiały zamknąć obiekt.
– Innym rozwiązaniem jest otwarcie zamiast dwóch niecek basenowych tylko jednej. Mogą zostać zamknięte dodatkowe atrakcje w obiekcie, takie jak zjeżdżalnie, strefa jacuzzi – komentuje Wiktor Zajączkowski.
800 tyle pływalni i parków wodnych działa w kraju
1000 tyle jest kąpielisk i miejsc do kąpieli w Polsce
8 tys. tylu jest czynnych ratowników