"Jeszcze tylko parę dni, a przekroczę morzę i do was wrócę” – zapowiadał przed sobotnimi wyborami parlamentarnymi w Gruzji Micheil Saakaszwili, były prezydent tego kraju i niegdysiejszy bohater ludowy. Jest od trzech lat na obczyźnie, ścigany listami gończymi.

"Nie sposób przewidzieć, kto wygra sobotnie wybory – rządząca od czterech lat partia Gruzińskie Marzenie czy Zjednoczony Ruch Narodowy Saakaszwilego – mówi PAP prof. Tejmuraz Papaskiri, historyk z tbiliskiego uniwersytetu im. Iwane Dżawachiszwilego. - Jeśli wygrają +narodowcy+, choć większe szanse zdają się mieć jednak +marzyciele+, wówczas oni utworzą nowy rząd, a ten unieważni rozesłane za Saakaszwilim listy gończe i były prezydent będzie mógł wrócić do Gruzji”.

Trzynaście lat temu, stając na czele ulicznej rewolucji róż, zaledwie 36-letni wówczas Saakaszwili stał się w 4-milionowej Gruzji ludowym bohaterem. Na początku 2004 r. niemal jednogłośnie został wybrany na prezydenta. Osiem lat później, Gruzini odwrócili się od niego i w wyborach w 2012 r. oddali głosy na opozycję, która odebrała mu stery rządu.

Pokrzyżowało to niespodziewanie polityczne plany Saakaszwilego, który liczył, że po upływie w 2013 r. drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji, będzie dalej rządził krajem jako premier (w 2010 r. przeprowadził stosowne poprawki konstytucyjne, które odbierały władzę prezydentowi, przekazując ją szefowi rządu). Zamiast przesiąść się na stanowisko premiera, złożywszy prezydenturę Saakaszwili wyjechał w 2013 r. z Gruzji, żeby uniknąć procesów sądowych, jakich wytoczenia spodziewał się ze strony nowych władz.

Z Kaukazu wyjechał najpierw do Brukseli, skąd przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie miał wykładać na tamtejszych uniwersytetach. Amerykańskie kontrakty zostały jednak szybko odwołane, a w Tbilisi za Saakaszwilim rzeczywiście rozesłano listy gończe, by go postawić przed sądem za nadużycia władzy, jakich dopuścił się w czasie rządów.

Bezpieczny azyl i możliwość dalszej politycznej kariery Gruzin znalazł na Ukrainie, gdzie kiedyś studiował. W Kijowie doszło akurat do nowej rewolucji, a władzę w kraju przejął Petro Poroszenko, dawny kolega Saakaszwilego, który zaprosił go nad Dniepr, zrobił swoim doradcą, powierzył posadę gubernatora Odessy, a w 2015 r. przyznał nawet ukraiński paszport. Przyjmując go, Saakaszwili stracił automatycznie obywatelstwo gruzińskie.

W Odessie Gruzin miał zająć się walką z korupcją i miejscowymi oligarchami, ale szybko zaczął przejawiać większe ambicje. Wiosną wdał się w polityczną wojnę z premierem Arsenijem Jaceniukiem, licząc, że po jego dymisji, przejmie posadę ukraińskiego premiera. Prezydent Poroszenko rzeczywiście zdymisjonował Jaceniuka, ale na jego następcę wskazał nie Saakaszwilego, lecz Wołodymyra Hrojsmana, a Gruzin, przez swoją polityczną nadaktywność, popadł w niełaskę. Październikowe wybory w Gruzji i spore szanse na wygraną w nich jego „narodowców”, sprawiły, że w Tbilisi zaczęło się mówić o możliwym powrocie dawnego bohatera do kraju.

O powrocie mówi sam Saakaszwili, dobiegający już pięćdziesiątki."Za trzy dni przekroczę morze" – obiecywał z telebimu na kończącym kampanię wyborczą wielotysięcznym wiecu "narodowców" w Tbilisi. Wcześniej zapowiadał, że w dzień wyborów rozłoży obóz w Turcji, tuż nad gruzińską granicą, by jak tylko zostanie ogłoszone zwycięstwo "narodowców" (innego wyniku nie dopuszcza), natychmiast wrócić triumfalnie do stolicy i przejąć władzę.

Rząd w Tbilisi oskarża Saakaszwilego, że jeśli "narodowcy" przegrają wybory, zamierza wywołać nową rewolucję. Minister policji zapowiada, że Saakaszwili zostanie aresztowany, jak tylko postawi stopę na gruzińskiej ziemi.

„Gdyby +narodowcy+ wygrali wybory, a nie można tego wykluczyć, musieliby zrobić wszystko, by umożliwić swojemu przywódcy powrót do Gruzji, a nawet gruzińskiej polityki. Choć wydaje mi się, że wśród +narodowców+ jest wielu takich, którzy uważają, że bez Saakaszwilego poradziliby sobie znacznie lepiej niż z nim. W Tbilisi mówi się głośno o podziałach na frakcję tzw. ugodowców, kierowanych przez Giorgiego Bokerię, dopuszczających koalicje z innymi partiami i frakcją nieprzejednanych, wiernych ślepo Saakaszwilemu" – powiedział PAP Maciej Falkowski z warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, który właśnie wrócił z Gruzji, gdzie przyglądał się kampanii wyborczej.

"Powrót Saakaszwilego do Gruzji i do władzy zradykalizowałby gruzińską politykę, a przede wszystkim zantagonizował Rosję, czego Gruzini sobie nie życzą. Odnoszę wrażenie, że Gruzini w ogóle wolą dziś spokój od rewolucji, a +narodowcom+ łatwiej byłoby działać w gruzińskiej polityce bez balastu, jakim jest ich przywódca" - dodał.

"Gruzini pamiętają doskonale rządy Saakaszwilego. Do jego sukcesów, które poprawiły ich życie, łatwo przywykli i uznali za coś oczywistego. Szybko zapomnieli, jak było dawniej i nie czują się dłużnikami Saakaszwilego – powiedział PAP politolog Ramaz Sakwarelidze z tbiliskiego Klubu Niezależnych Ekspertów. – Pamiętają mu za to pychę, przemądrzałość, nadużywanie władzy, a także przegraną w 2008 r. wojnę z Rosją, przed którą jako przywódca nie uchronił Gruzji. A nie brakuje takich, którzy uważają, że swoją porywczością i arogancją łatwo dał się do wojny sprowokować. Gruzini nie chcą, żeby wracał”.

„Tak jak nie można wykluczyć wygranej +narodowców+ w wyborach, tak nie można wykluczyć powrotu Saakaszwilego do Gruzji – powiedział PAP prof. Papaskiri. – Nie sądzę jednak, by myślał o jakimś stanowisku w gruzińskich władzach. Wyborcza wygrana, odzyskanie władzy przez +narodowców+ i unieważnienie rozesłanych za nim listów gończych potraktuje jako miłą mu polityczną zemstą na jego wrogach. Ale sądzę, że przynajmniej na razie, nawet mając wolną drogę do Gruzji, pozostanie w Odessie i w ukraińskiej polityce. Polityczny triumf w Gruzji wzmocni go także na Ukrainie”.

Wojciech Jagielski