Nawet jeśli sam prezydent nie ma pełnej wiedzy na temat działania ceł, to jego doradcy zdają sobie sprawę, że sięgnięcie po to narzędzie spowoduje określone negatywne konsekwencje także dla amerykańskiej gospodarki.
Wśród wielu rozporządzeń wykonawczych podpisanych przez Donalda Trumpa w pierwszym dniu urzędowania ani jedno nie dotyczyło ceł na produkty importowane do USA. To może być w pewnym stopniu zaskakujące. W trakcie kampanii republikanin werbalnie obłożył podwyższonymi taryfami prawdopodobnie wszystkie państwa świata. Cła mają być głównym narzędziem wywierania presji na inne kraje, żeby te działały w kierunku wyznaczonym przez Stany Zjednoczone. Zasada mechanizmu, który zamierza wprawić w ruch Donald Trump, wydaje się dość prosta. Jak wynika z ostatnich dostępnych danych, amerykańscy konsumenci wydają w ciągu roku ok. 20 bln dol., co czyni ze Stanów Zjednoczonych największy rynek zbytu dla produktów i usług na świecie. Chcesz mieć do tego rynku nieskrępowany dostęp? Zapłać. Ceną mogą być: zwiększenie zakupów amerykańskiego gazu, wyższe wydatki na zbrojenia, najlepiej realizowane w USA, czy uszczelnienie granic.
Donald Trump nie ma pełnej wiedzy o działaniu ceł
Mimo braku formalnych decyzji temat ceł pojawił się w zapowiedziach przyszłych działań. Trump na razie wykluczył wprowadzenie globalnej taryfy celnej. Zgodnie z tą koncepcją wszystkie produkty importowane do USA miałyby być obłożone przynajmniej 10-proc. cłem. Stwierdził, że może to zrobić, ale Stany Zjednoczone nie są na to gotowe. Nawet jeśli sam prezydent nie ma pełnej wiedzy na temat działania ceł, to jego doradcy zdają sobie sprawę, że sięgnięcie po to narzędzie spowoduje określone negatywne konsekwencje także dla amerykańskiej gospodarki. Na przykład w postaci wyższej inflacji i tym samym wyższych stóp procentowych, co może niekorzystnie wpłynąć na wzrost gospodarczy. Trzeba się też liczyć z działaniami odwetowymi ze strony państw obłożonych cłami. W trackie pierwszej kadencji Trumpa Kanada czy Unia Europejska w odpowiedzi na podwyżki ceł na stal zdecydowały się na podobne działania, co ostatecznie skłoniło USA do wycofania się.
Taryfy na produkty z Meksyku
Trump zapowiedział także, że od 1 lutego wprowadzi 25-proc. cła na import z Kanady i Meksyku. Ekonomiści Goldman Sachs przypominają, że w 2019 r. Trump ogłosił obłożenie również 25-proc. taryfami produkty z Meksyku w ciągu 10 dni. Tego zamiaru nigdy nie zrealizował. Prawdopodobieństwo, że tym razem słowa będą miały przełożenie na działania, eksperci szacują na 20 proc. W szczególności pójście na wojnę handlową z Kanadą, która kupuje najwięcej amerykańskich produktów na świecie, wymyka się ekonomicznej logice. Trump może też pamiętać ze swojej pierwszej kadencji, że skutki jego działań w obszarze handlu mogą się różnić od oczekiwanych efektów. Amerykański prezydent doprowadził m.in. do renegocjacji umowy o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem. W 2020 r. NAFTA przekształciła się w USMCA, a deficyt handlowy USA z obydwoma krajami wzrósł w kolejnych latach.
Komu opłaca się wojna handlowa?
Rozpętanie wojny handlowej nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych i ich wielkich korporacji, działających na globalną skalę. Donald Trump i jego doradcy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Przypuszczalnie więc mają nadzieję, że same słowne groźby wystarczą, żeby państwa, do których są skierowane, podjęły działania oczekiwane przez USA. W przypadku Kanady i Meksyku chodzi przede wszystkim o uszczelnienie granic. Jednak żeby to osiągnąć, trzeba też światu pokazać, że groźby nie są gołosłowne, i przynajmniej część z nich zrealizować. Ekonomiści prognozują, że w pierwszej kolejności przekonają się o tym Chiny i europejski przemysł motoryzacyjny. A może jednak Kanada i Meksyk?