Cameron miał nadzieję, że będzie tak jak z plebiscytem w Szkocji – wygrają zwolennicy jedności, a wewnętrzny spór zostanie wygaszony.
Trudno powiedzieć, czy premier Wielkiej Brytanii żałuje swojej decyzji o zorganizowaniu referendum w sprawie członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Z pewnością podejrzewał, że obudzi ono demony, ale nie mógł przewidzieć, że zamieni się w walkę o przywództwo w Partii Konserwatywnej. Prawdopodobnie nie przeczuwał też, że debata nad zaletami i wadami członkostwa zamieni się w dyskusję na temat migracji.
W pewnym sensie Wielka Brytania stała się laboratorium dla trendu, który pod wpływem kryzysu migracyjnego przybrał na sile w całej Unii Europejskiej. Z obawy przed utratą głosów na rzecz skrajnych ugrupowań partie głównego nurtu przejmują część ich postulatów, aby wybić z ręki argumenty dotychczas mało znaczącym, ale przybierającym na sile konkurentom politycznym. Tak się stało w Austrii, gdzie początkowo przychylni polityce otwartych drzwi politycy środka wystraszyli się wzbierającej w sondażach Wolnościowej Partii Austrii i kilka miesięcy temu postanowili na własną rękę zaradzić kryzysowi migracyjnemu, ograniczając dzienną liczbę przyjęć migrantów.
Podobny mechanizm zadziałał również przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi w Wielkiej Brytanii, kiedy torysi zaczęli się obawiać, że ich eurosceptyczni wyborcy odpłyną do Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). David Cameron obiecał więc, że jeśli wygra wybory w 2015 r., podejmie się organizacji takiego referendum, możliwie po renegocjacji warunków członkostwa Wielkiej Brytanii z Brukselą. W ten sposób wytrącał liderowi UKIP Nigelowi Farage’owi z ręki argument, że nic nie robi w kwestii unormowania stosunków z Europą, a jednocześnie wysyłał sygnał w stronę eurosceptyków we własnej partii, że rozumie ich obawy i zastrzeżenia.
– Najwyższa pora, aby rozstrzygnąć kwestię europejską w brytyjskiej polityce – powiedział premier, ogłaszając zamiar przeprowadzenia referendum w styczniu 2013 r. Miesiąc później, podczas przemówienia dla brytyjskiego think tanku Chatham House, wtórował mu były premier John Major. – Kwestia relacji z Europą zatruwała brytyjską politykę zbyt długo, odwracała uwagę parlamentu od innych spraw, a także prawie zniszczyła Partię Konserwatywną. Pora ją rozstrzygnąć – mówił. Rozstrzygnięcie za pomocą referendum wydaje się idealnym sposobem poradzenia sobie z niewygodnym problemem politycznym. Zdejmuje z polityka odpowiedzialność za podjęcie ważnej decyzji, a jednocześnie pozwala zwrócić się bezpośrednio do społeczeństwa, co stanowi piękny element demokratycznej tradycji. Dodatkowo brytyjski premier mógł utrzymywać wobec europejskich partnerów, że nie jest aż takim eurosceptykiem, a odpowiada tylko na społeczne zapotrzebowanie.
W tym sensie David Cameron ma rację, bowiem kwestia europejska nabrzmiewała w brytyjskiej debacie publicznej od lat, w czym z pewnością nie pomogło to, że w samej Partii Konserwatywnej jest wielu eurosceptyków. Nie pomógł w tym również brytyjski premier, który – zajęty najpierw sprzątaniem po kryzysie finansowym, a potem rozruszaniem gospodarki – zajął względem Europy pozycję lekko na uboczu, a z pewnością angażował się w Brukseli znacznie mniej niż chociażby Tony Blair. Zresztą na czele kampanii na rzecz wyjścia z Unii Europejskiej stoi jeden z członków obecnego rządu, konkretnie minister sprawiedliwości Michael Gove.
Referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej w wielu aspektach jest podobne do referendum w sprawie niepodległości Szkocji, które odbyło się w 2014 r. Obydwa zostały zorganizowane jako realizacja obietnic wyborczych, złożonych przez wzgląd na głęboko ukryte sentymenty. Chociaż to Winston Churchill w 1946 r. w Zurychu proponował utworzenie Stanów Zjednoczonych Europy, Wielka Brytania niechętnie zapatrywała się w powojennych latach na przystąpienie do europejskich struktur, bo Londyn wciąż widział się w roli silnego, globalnego gracza – dokładnie tak, jak w epoce imperium.
Z drugiej strony Szkoci nie pałają miłością do Zjednoczonego Królestwa, bo przez wiele lat czuli się traktowani jako poddani drugiej kategorii. Organizację referendum zaproponowali politycy Szkockiej Partii Narodowej, kiedy w 2011 r. udało im się zdobyć większość w szkockim parlamencie. David Cameron zgodził się na to po miesiącach negocjacji w 2012 r. Mogła nim kierować podobna logika, co w przypadku europejskiego referendum: prawdopodobnie wygrają zwolennicy pozostania w Zjednoczonym Królestwie, a wtedy kwestia szkockiej niepodległości będzie zamknięta na co najmniej kilkanaście lat.
Debata nad szkocką niepodległością była znacznie bardziej merytoryczna niż nad członkostwem w Unii Europejskiej. Szkoci zastanawiali się nad swoim miejscem w Królestwie, omawiane były kwestie obrony, baz dla okrętów podwodnych przenoszących rakiety balistyczne, waluty, budżetu, polityki energetycznej, ułożenia na nowo stosunków z Londynem. „Szkocka debata nie była doskonała, niemniej jednak poruszyła w domach, miejscach pracy i przestrzeni publicznej całą paletę problemów społecznych, politycznych, konstytucyjnych, tożsamościowych, gospodarczych, ze świadomością, że wiele z nich pozostanie otwartych po referendum” – pisał na łamach „International Affairs” publicysta Tim Oliver. Ostatecznie Szkoci we wrześniu 2014 r. większością 55 proc. głosów zdecydowali się pozostać poddanymi królowej.
Z drugiej strony brytyjska debata wokół referendum zdegradowała się do dyskusji o migracji i 350 mln funtów tygodniowo, jakie Londyn rzekomo wysyła do Brukseli. Politycy stojący na czele kampanii „Leave” postawili na emocje, w związku z czym debata nie dotknęła najważniejszych kwestii związanych z członkostwem Wielkiej Brytanii w UE. Pytany przez dziennikarza o zgodność ekonomistów co do szkodliwych skutków wystąpienia z UE minister sprawiedliwości Michael Gove odpowiedział, że „brytyjska opinia publiczna ma już dosyć ekspertów”.
„Gdyby Cameron dokładnie przyjrzał się zagadnieniom, które składają się na kwestię europejską, dostrzegłby, że wykraczają one daleko poza kwestię bycia w Unii czy poza nią i obejmują takie sprawy, jak porządek konstytucyjny, tożsamość, system partyjny, ekonomia polityczna, odpowiedź na globalizację, miejsce w zmieniającej się Europie. Postawienie pytania o pozostanie lub wyjście z Unii to poważne ryzyko, że każda ze stron wyjdzie z referendum nieusatysfakcjonowana” – pisał Oliver i wskazywał, że wygrana obozu zwolenników pozostania w Unii nie wypleni z Wielkiej Brytanii eurosceptycyzmu, a wygrana zwolenników opuszczenia UE nie pozbawi Wspólnoty wpływów w jego kraju.
Cameron nie angażował się w sprawy Unii tak, jak Tony Blair

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>