Filipińczycy głosowali w poniedziałek w wyborach mających na celu wyłonienie m.in. następcy prezydenta Benigno Aquino. Według wstępnych danych wygrał Rodrigo Duterte, populistyczny burmistrz Davao City. W atakach na lokale wyborcze zginęło co najmniej 10 osób.

Organizacja afiliowana przy Kościele katolickim na Filipinach PPCRV, która czuwa nad przebiegiem wyborów, poinformowała nieoficjalnie, że po przeliczeniu ponad 6 proc. kart do głosowania Duterte miał 1,3 mln głosów. Na kolejnym miejscu znalazła się senator Grace Poe z 757 tys. głosów, a popierany przez obecnego szefa państwa Manuel Roxas zdobył 748 tys.

Wyniki są oczekiwane najwcześniej za 24 godziny.

Duterte, który według przedwyborczych sondaży uznawany był za faworyta, ze względu na styl kampanii i niewyszukany język bywa porównywany do republikańskiego kandydata na prezydenta USA Donalda Trumpa. Wyborców przyciągnął obietnicami rozprawienia się z plagami nękającymi filipińskie społeczeństwo - przestępczością, korupcją i biedą.

Mówiąc do ludzi zamieszanych w narkobiznes, w sobotę, ostatniego dnia kampanii w Manili, oświadczył: Nie mam cierpliwości, nie ma żadnych kompromisów, albo wy zabijecie mnie, albo ja zabiję was, idioci".

Za sprawą podobnych wypowiedzi 71-letni kandydat zyskał przydomek "Duterte Harry", na podobieństwo filmowego "Brudnego Harry'ego".

Duterte zagroził także zamknięciem dwuizbowego Kongresu i utworzeniem rewolucyjnego rządu, jeśli deputowani będą blokować inicjatywy jego rządu. Zapowiedział, że w ciągu sześciu miesięcy rozprawi się z korupcją.

Deklaracje Duterte i jego popularność zaalarmowały establishment, który obawia się, że po wyborze na prezydenta zaprzepaści on postępy gospodarcze dokonane przez prezydenta Aquino. Sam Aquino nazwał go zagrożeniem dla demokracji i porównał do Adolfa Hitlera. Przed zagrożeniem dla rządów prawa w razie wygranej kontrowersyjnego burmistrza ostrzegali też jego oponenci w wyborach.

Filipińczycy wybierali także wiceprezydenta, 300 deputowanych i ok. 18 tys. członków władz lokalnych. W kraju liczącym ponad 102 mln ludności uprawnionych do głosowania jest 54 mln mieszkańców.

Policja informowała o atakach przeprowadzonych w dniu głosowania na lokale wyborcze; zginęło w nich co najmniej 10 osób. Władze bagatelizowały jednak skalę przemocy i twierdziły, że głosowanie przebiegło zasadniczo w spokoju. Wcześniej, przed rozpoczęciem głosowania, policja informowała, że od początku roku w aktach przemocy wiązanych z wyborami zginęło 15 osób.

Przemoc o charakterze politycznym często ma u źródeł korupcję, bardzo elastyczne zasady dotyczące kontroli nad bronią palną i rywalizację między klanami.(PAP)