Sławutycz zaprojektowano jako miasto idealne dla przesiedleńców z Czarnobyla. Plan wykonano połowicznie. Do Zahatki Dniepr nie jest szeroki jak morze, lecz wygląda jak zwykła rzeka. Wielkie rozlewisko zaczyna się dopiero za wsią. Wody są niesione na południe. Tam stają się monumentalne. Czyli takie, jakie powinny być na dawnych Dzikich Polach. Przy granicy z Białorusią płynie po prostu rzeka. Normą jest też miasto, które zaczęto budować tu trzydzieści lat temu. Sławutycz (starosłowiańska nazwa Dniepru) miał dać schronienie i lepsze życie kilkudziesięciu tysiącom mieszkańców położonej po drugiej stronie Dniepru Prypeci.
Dokładnie trzydzieści lat temu – 26 kwietnia 1986 r. – w Czarnobylu doszło do awarii w elektrowni atomowej. Po niej zamykano eksperyment numer jeden – doskonałe socjalistyczne miasto Prypeć dla pracowników elektrowni atomowej. Rozpoczynano eksperyment numer dwa – budowaną od podstaw i według najnowszych nowinek urbanistyki i nauk społecznych – osadę dla poszkodowanych w katastrofie.
Z prochu – Prypeci, miał powstać Feniks – Sławutycz. W języku rosyjskim jest nawet neologizm na czynienie takich cudów. To czasownik feniksować – budować coś z niczego. Władze feniksowały. Eksperyment okazał się jednak porażką, która jak w soczewce skupiła najgorsze cechy dogorywającego komunizmu.
Marks i Engels miast
Prypeć zarosła dzikim lasem i przyciąga turystów, którzy marzą o ekstremalnej przygodzie. Za niemałe pieniądze można poudawać, że zwiedza się skażony rejon. Zbliżyć się do budynków, które kryją resztki zniszczonego reaktora.
Zajrzeć do opuszczonych bloków mieszkalnych. I dać się nabrać na „ustawki” przygotowane przez organizatora wycieczki – zabawki porozrzucane na podłodze, gazety. By wyglądało, że ludzie wyjechali stąd w jednej chwili. W tym, w czym stali. Takie zwiedzanie z dreszczem emocji ma później pozwolić na opowiadanie o doświadczeniu apokalipsy. Dane przecież mówią same za siebie. Prypeci nie będzie można zasiedlić przez kolejne 24 tysiące lat.
Sławutycz jest o wiele bardziej prozaiczny. Zaludniony według centralnego planu – statystycznie można by nawet uznać za sukces. Gdy jednak pogrzebie się głębiej, jak w soczewce widać wszystkie problemy postsowiecji. Prypeć i Sławutycz to Marks i Engels urbanistyki. Obydwa miasta wyglądają niemal tak samo. Pośrodku duży plac. Ronda wielkości stadionu. Centralnie położony budynek władz miejskich. Blokowiska z projektu Leningrad.
Jednak w porównaniu z dzisiejszymi miastami twórcy z czasów ZSRR nie oszczędzali na przestrzeni. Nawet te bloki z wielkiej płyty ustawiano tak, by nikt nikomu nie zaglądał w okna, jak dzieje się to dziś na osiedlach, które nazywa się ogrodami królewskimi. Drogi były czteropasmowe. Bulwary budowano w rozmiarze XXL. Baseny i ośrodki sportowe – olimpijskie. Brakowało jedynie spontanicznego planu zasiedlenia tych miejsc. Planu na życie. Jak w doskonałym małżeństwie, które ma dom na kredyt, samochód kompaktowy, dwójkę dzieci, ale nie zdążyło przemyśleć, po co to wszystko.
Prypeć umarła w sposób naturalny. Był wybuch, musiał być zgon. Sławutycz dożywa wcześniejszej emerytury w ciszy i spokoju. Z dala od kamer i fleszy. Wciśnięty między las, Dniepr i granicę z Białorusią. Właśnie to trwanie Sławutycza – a nie na wpół mityczne nowotwory i skażenie połowy świata, którego mieliśmy doświadczyć po katastrofie z 1986 r. – jest najbardziej namacalnym skutkiem wybuchu w Czarnobylu. Inżynieria społeczna, a nie inżynieria nuklearna. – Strach przed radiacją był. Myślałem, że pożyję z dziesięć lat, zachoruję i umrę. Po dwóch latach wypadły mi włosy, zapadłem na anemię. No, ale przynajmniej żyję – mówił dziennikowi „Siegodnia” Stepan, który przeniósł się tu z Kijowa w 1987 r. po rozwodzie z żoną.
Sławutycz zaprojektowano w sześć tygodni. Jak na schyłkowy ZSRR można to uznać za wynik rekordowy. Wcześniej plany miast ustalano przez co najmniej 18 miesięcy. Za urbanistyczną i architektoniczną koncepcję odpowiadał moskiewski Centralny Instytut Badań nad Konstruowaniem Miast. W lesie, kilkadziesiąt kilometrów od Czernihowa, stała opuszczona stacja kolejowa Nerafa. Ona była prapoczątkiem. Sprzyjał również Dniepr, na którym można było cumować pływające domy budowniczych i którym można było spławiać potrzebne przy realizacji projektu materiały.
Początki wyglądały obiecująco. Robotników werbowano po całym ZSRR. Budowniczowie pochodzili z ośmiu republik związkowych. Do dziś na ich cześć osiedla nazywają się od ich stolic: Kyjiwśkyj, Tallinnśkyj, Ryźkyj, Wilniuśkyj, Jerewanśkyj, Bakynśkyj, Tbiliśkyj, Moskowśkyj. Każda republika miała swój plac i na nim miała postawić bloki. Nawet materiały budowlane sprowadzali od siebie. Dzięki temu każde osiedle ma własny koloryt. Ormianie pokryli ściany różowym wulkanicznym tufem, Gruzini zbudowali płaskie, kaukaskie dachy. Większość zabudowy stanowiły bloki. 20 proc. to domy mieszkalne. Nie jakieś tam molochy.
W czasie budowy szybko pojawiły się problemy. Szwankowała logistyka. Brakowało odpowiedniego wyżywienia dla robotników. Nie działały telefony. Nie docierały gazety. Zaczęło się koszarowe picie na dużą skalę. W tamtym czasie takie braki były bolesne. Jakkolwiek oceniać schyłkowy ZSRR, ludzie przywykli do podstawowych wygód. Ich brak spowodował, że entuzjazm wokół budowy Sławutycza wyparował w ekspresowym tempie.
Inwestycję udało się jednak zakończyć. Bloków z wielkiej płyty zbudowano tu na wyrost, bo po katastrofie elektrownia w Czarnobylu miała działać dalej i zatrudniać nowych ludzi. Po latach te plany zarzucono, a puste bloki straszą swoimi bebechami. Dla wielu to jednak i tak było coś, co można nazwać Soviet dream. 23 marca 1988 r. osiedliło się pierwsze 500 rodzin z Prypeci. Zostali też robotnicy ośmiu republik. – Dla nas to było miasto XXI w. Każde osiedle miało swój żłobek, basen i salę gimnastyczną – opowiadała reporterom brytyjskich mediów Lidija, która przyjechała do Sławutycza z Prypeci. Miasto było czystsze i przyjaźniejsze niż Kijów. Mało ludzi, dużo miejsca. Las, Dniepr. – Wygląda jak w Europie – emocjonowali się przyjezdni.
Groźniejsze niż wybuch
Dziś Sławutycz zamieszkuje 25 tys. ludzi. Bezrobocie nie należy tu do najwyższych na Ukrainie. Struktura demograficzna również jest korzystna – ponad jedna trzecia mieszkańców jest poniżej 18. roku życia. Wskaźnik urodzeń jest jednym z najwyższych na Ukrainie, a śmiertelności – najniższy. Specjalne regulacje pozwalały zatrudnionym w elektrowni przechodzić na wcześniejszą emeryturę w wieku 45 lat. Część – jak relacjonowała Lidija – uprawiało działkę. Wielu stoczyło się w alkoholizm.
Był jeszcze jeden problem. Miasto zależało tylko i wyłącznie od działających do 2001 r. reaktorów w sąsiednim Czarnobylu i funduszy na likwidację skutków skażenia. Dopóki działała elektrownia, ludzie mieli pracę. Po katastrofie Czarnobyl wyprodukował nawet więcej energii niż przed nią. Elektrownia była jednak nie do utrzymania. W końcu sarkofag znad siłowni, jak wieko od trumny, przykrył również Sławutycz. O ile do 2001 r. 12 tys. osób miało pracę przy atomie, po tej dacie liczba zatrudnionych spadła do 3 tys. Budżet miasta w 85 proc. zależał od operatora elektrowni. Do tej pory wszystko było łatwe. Ludzie – nawet po upadku ZSRR – jeździli ze Sławutycza do Czarnobyla liczącą kilkadziesiąt kilometrów linią kolejową przebiegającą częściowo przez terytorium Białorusi.
– Tyle zrobili przy tej elektrowni. W samo bezpieczeństwo włożyli ogromne pieniądze. Dlatego ludzie nie wierzyli, że skoro tyle środków się przedsięwzięło, mogą faktycznie zamknąć siłownię. Przeżyliśmy prawdziwą tragedię. Proszę sobie wyobrazić, 12 tys. miejsc pracy, a tu się zakład zamyka. To była katastrofa – wspominał w rozmowie z „Siegodnia” mer miasta Wołodymyr Udowyczenko. Ale innego wyjścia nie było. Nacisk Zachodu był zbyt duży.
Gdy pieniądze zaczęły się kończyć, powołano specjalną strefę ekonomiczną, która miała wypełnić próżnię. W Radzie Najwyższej działała komisja ds. likwidacji skutków katastrofy w Czarnobylu. Kolejni posłowie traktowali ją jednak jako dobry punkt wyjścia do uwłaszczania się na państwowych funduszach, a nie jako realne narzędzie do polepszenia rzeczywistości poszkodowanych przez promieniowanie. Były wyjazdy na konferencje międzynarodowe. Debaty o tym, jak ważna jest walka z radiacją i budowa sarkofagu.
W Sławutyczu Soviet dream zaczął się zamieniać w koszmar, a zwykli ludzie najzwyczajniej zaczęli się wyprowadzać. Zwłaszcza po 2005 r., gdy zaczęły się kończyć pieniądze. Monokultura miasta jest jak fatum, które może okazać się większą katastrofą społeczną niż sam wybuch w kwietniu 1986 r.