Neofaszyści w parlamencie i pat koalicyjny. A to wszystko na cztery miesiące przed objęciem przez kraj prezydencji w Unii Europejskiej.
W porównaniu z neofaszystami narodowcy nie wydają się tak źli / Dziennik Gazeta Prawna
Sobotnie wybory parlamentarne nie wyłoniły zwycięzców, mają za to wielu przegranych. Zgodnie z oczekiwaniami pierwsze miejsce zajął rządzący obecnie samodzielnie Smer urzędującego premiera Roberta Ficy. Jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo: lewicowi populiści uzyskali jedynie 28 proc. głosów i zdobyli 49 miejsc w 150-osobowym jednoizbowym parlamencie. Tak niski wynik nie śnił się premierowi w najgorszych koszmarach. Jeszcze w grudniu Słowacy zastanawiali się raczej, czy Fico będzie rządził samodzielnie, czy też raczej z koalicjantem, a sondaże dawały jego partii 33–40 proc. głosów.
I chociaż w ostatnich tygodniach poparcie dla rządzących zdecydowanie spadło, nikt nie spodziewał się wyniku gorszego niż głosy trzeciej części wyborców. Jednak to nie niski wynik Smeru jest największym zaskoczeniem tych wyborów. Jest nim natomiast nieoczekiwany sukces neofaszystowskiej Ludowej Partii Nasza Słowacja (ĽSNS) Mariana Kotleby, która uzyskała aż 8 proc. i wprowadziła do Rady Narodowej 14 posłów. Kotleba opowiada się za wyjściem Słowacji z UE i NATO oraz sojuszem z Rosją Władimira Putina.
Oprócz neofaszystów do parlamentu dostała się też nacjonalistyczna Słowacka Partia Narodowa (SNS) Andreja Danki. Jeszcze kilka tygodni temu perspektywa wejścia do parlamentu narodowców była przez wielu komentatorów traktowana jako czynnik, który pogorszy relacje z sąsiadami. W powyborczych realiach kontrowersyjna SNS jawi się natomiast jako normalna konserwatywna partia, której ewentualny udział w rządzie zaakceptowaliby nawet liberałowie i Zachód. W porównaniu z neofaszystowskimi kotlebowcami, narodowcy z SNS rzeczywiście sprawiają nie najgorsze wrażenie. – Nie ma naszej zgody na to, co proponuje Marian Kotleba. My wyznajemy wartości narodowe i jesteśmy sceptyczni wobec UE, ale zdecydowanie odrzucamy ekstremizm. Nie widzę przestrzeni do współpracy z ĽSNS – powiedział podczas wieczoru wyborczego Andrej Danko, który walczy z Kotlebą o ten sam elektorat.
Zdaniem słowackiego politologa Grigorija Mesežnikova jednym z ojców sukcesu Kotleby jest sam Robert Fico. – Premier przez wiele miesięcy grał kartą uchodźców i podsycał strach przed imigrantami, mimo że nie było do tego realnych powodów. Na fali tej antyimigranckiej histerii wyrośli nacjonaliści i kotlebowcy, którym udało się przekonać tę część elektoratu, że z „obcymi” poradzą sobie lepiej i bardziej radykalnie niż Smer, który ten temat de facto wywołał – mówi Mesežnikov w rozmowie z DGP. Zdaniem politologa na tej taktyce Smer więcej stracił, niż zyskał. Socjaldemokraci nie dostrzegli problemów, które realnie interesują Słowaków, jak korupcja czy zły stan edukacji i ochrony zdrowia, a temat zastępczy w postaci uchodźców spowodował odpływ części elektoratu ze Smeru do ruchów radykalnych.
Zaskoczeniem są także kolejne miejsca. Na dzień przed wyborami pewnym liderem opozycji była umiarkowanie konserwatywna Sieć Radoslava Procházki, której sondaże dawały 11–14 proc., zaś liberalna Wolność i Solidarność (SaS) miała w ogóle nie dostać się do parlamentu. Stało się inaczej: Sieć otrzymała zaledwie 5,6 proc. głosów i ledwo prześlizgnęła się ponad progiem, a SaS Richarda Sulíka zajęła drugie miejsce. – Wielu wyborców negatywnie nastawionych do Ficy kalkulowało, że lepiej głosować na partie balansujące na granicy progu, jak SaS czy OĽaNO-Nova, bo ich wejście do Rady Narodowej zwiększy szansę na powstanie centroprawicowego rządu, a Sieć jest pewniakiem, który i tak się dostanie – tłumaczy Grigorij Mesežnikov.
Do parlamentu wbrew przewidywaniom dostała się także antysystemowa partia Jesteśmy Rodziną Borisa Kollára, którą trudno posądzać o jakikolwiek program. Sama nazwa partii jest efektem dobrego humoru jej założyciela, który jest ojcem dziesięciorga dzieci z różnych nieślubnych związków. Kollárowi zarzuca się, że w latach 90. poprzedniego wieku współpracował z osobami powiązanymi z bratysławską mafią, co polityk dementuje. W tych warunkach sformowanie rządu będzie skrajnie trudne, a kraj może czekać wielomiesięczny pat. Oczekuje się, że prezydent Andrej Kiska w pierwszej kolejności powierzy misję stworzenia rządu Robertowi Ficy. Jeśli misja się nie powiedzie, co jest dość prawdopodobne, na premiera będzie desygnowany lider liberałów Richard Sulík.
Innym rozwiązaniem jest rząd techniczny, w którego powołaniu aktywną rolę odgrywałby prezydent. – Za powstaniem gabinetu ekspertów przemawia to, że Słowacja w lipcu obejmie przewodnictwo w UE. Pytanie, czy politycy podejdą do tego wyzwania odpowiedzialnie, bo na razie z ich wypowiedzi wynika, że nie są do tego gotowi – mówi DGP Grigorij Mesežnikov. Pod Tatrami mówi się też o przedterminowych wyborach, które mogłyby się odbyć już podczas słowackiej prezydencji. Słowacja powtórzyłaby w tej sytuacji przypadek sąsiednich Czech, które przeżyły podobny kryzys rządowy w czasie czeskiego przewodnictwa w UE w 2009 r.