Plebiscyt okazał się porażką. Ani partyjny, ani obywatelski, utonął w parlamentarnej kampanii wyborczej
Ponad 100 podmiotów zgłosiło się do prowadzenia kampanii referendalnej. Mimo to była ona słabo widoczna, prowadzona głównie w ramach bezpłatnych audycji w mediach publicznych. A i te często były emitowane w porach słabej oglądalności, w okolicach godz. 7 czy przed 15. Mniejsze organizacje próbowały docierać do Polaków bezpośrednio lub przez internet. Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (RO JOW) emitował spoty także w sieci, gdzie miały ponad milion odsłon.
Podobnie próbował sobie radzić Ruch Kierunek Zmiana Łukasza Gibały, który namawiał Polaków do zniesienia finansowania partii z budżetu. Ogólnie jednak kampania referendalna toczyła się w cieniu kampanii wyborczej. Patryk Hałaczkiewicz z RO JOW zwraca uwagę, że w TVP odbyła się tylko jedna debata referendalna. Doprowadziło to do sytuacji, w której pierwsza od ponad 10 lat możliwość bezpośredniego decydowania, której zorganizowanie kosztowało blisko 100 mln zł, została praktycznie zmarnowana.
Jaka lekcja wypływa z kampanii? Po pierwsze, termin referendum musi gwarantować jak największą frekwencję. Referendum nie może być zarządzane z marszu. Decyzja Bronisława Komorowskiego została zaś podjęta pod wpływem wyborczego impulsu, w związku z czym praktycznie cała kampania toczyła się w wakacje. W dodatku, gdy okazało się, że pomysłodawca plebiscytu z 6 września przestał być prezydentem, referendum okazało się sierotą. Efekt medialny kampanii pokazuje, że każda kolejna decyzja w sprawie takiego przedsięwzięcia powinna brać pod uwagę nie kalendarz wyborczy, lecz zwykły.
– Pośpiech jest złym doradcą. Korzyści z głosowania nie ma, a kłopot jest. Możliwe, że ucierpi na tym także frekwencja w październikowych wyborach – zastanawia się politolog dr Jarosław Flis. Zdaniem Patryka Hałaczkiewicza wnioskiem z tej sytuacji powinno być zniesienie lub obniżenie frekwencji jako wymogu, by referendum było wiążące, zaś instytucje państwowe powinny zostać zmuszone do aktywniejszego włączenia się do kampanii referendalnej.
Po drugie, ostrożnie z wyborami. Referendum zostało zarządzone w trakcie jednej elekcji, a odbyło się przed drugą. W Polsce, gdzie frekwencja i tak należy do najniższych w Europie, zafundowano nam nużący maraton przy urnach. – Nie powinniśmy organizować referendów między dwiema kampaniami politycznymi – podkreśla politolog dr Rafał Chwedoruk. To sprowokowało polityków do prowadzenia tak naprawdę kampanii wyborczej, a nie referendalnej. W Warszawie można było zobaczyć billboardy Instytutu Myśli Państwowej krytykujące finansowanie partii z budżetu, z Romanem Giertychem, który będzie się ubiegał o mandat senatora z okręgu podwarszawskiego. PKW z kolei skrytykowała PiS, gdy w spocie referendalnym pokazała się Beata Szydło. Z drugiej strony takie obostrzenia doprowadzały do tego, że partie odwracały się plecami do referendum, oszczędzając pieniądze na bój o parlament.
Po trzecie, tematy dla ludzi. Okazało się, że dobór pytań spowodował, że dla dużej części Polaków okazały się nieciekawe. – Referenda mają sens, jeśli dotyczą spraw interesujących obywateli lub dzielących elity społeczne czy polityczne. Kryzys spowodował ekonomizację myślenia o polityce, zastanawiamy się, czy nam się coś opłaca, czy nie. Trudno zaś powiedzieć, czy większości obywateli opłacałyby się JOW – uważa dr Chwedoruk.
Z sondażu, jaki przeprowadził dla DGP Panel Badawczy Ariadna, wynikało, że tylko 25 proc. Polaków uznało temat JOW za wart organizowania referendum. Zadanie pytania o finansowanie partii politycznych poparło przy tym 39 proc. z nas. To pokazuje, że JOW są nadal hermetycznym tematem, mało zrozumiałym dla wyborców. A z drugiej strony pytanie o JOW było jedynym, na które odpowiedź będzie ciekawa (wyniki powinny zostać ogłoszone dziś wieczorem). Na dwa pozostałe jest bowiem oczywista. – Przykład tego referendum powinien zostać zapamiętany przez polityków. Lekcja powinna zostać wyciągnięta – mówi Chwedoruk.
Drugiego referendum nie będzie
Senat nie poparł wniosku prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie przeprowadzenia referendum razem z wyborami parlamentarnymi. Miało ono dotyczyć zniesienia obowiązku szkolnego dla sześciolatków, obniżenia wieku emerytalnego i połączenia go ze stażem oraz statusu Lasów Państwowych. Przeciwko głosowało 53 senatorów, za wnioskiem było 35. Senatorowie PO mówili, że wniosek był motywowany głównie względami wyborczymi. Z kolei szefowa Kancelarii Prezydenta Małgorzata Sadurska za polityczną uznała decyzję Senatu. – Jest nam przykro, że w Senacie nie odżył duch demokracji – mówiła. Samo referendum miałoby wtórne znaczenie, bo prezydent i PiS już dziś szykują inicjatywy w sprawie wieku emerytalnego i sześciolatków.