- Trudno poradzić sobie z falą autentycznej nienawiści. Nienawiści niemającej nawet najmniejszego potwierdzenia w faktach. Zrobić ze mnie agenta WSI tylko dlatego, że byłem przeciwnikiem głupich decyzji w sprawie wywiadu wojskowego? To aberracja - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" były prezydent Bronisław Komorowski.

Były prezydent był pytany o to, jak radził sobie z przejawami nienawiści wobec jego osoby. Odpowiedział: "Gdy pięć lat temu prosiłem Tadeusza Mazowieckiego, by został moim doradcą w Kancelarii Prezydenta, powiedziałem mu: "Mam poczucie, że wygrałem te wybory za ciebie". Bo premier Mazowiecki przeżywał porażkę z Tymińskim w 1990 roku i dużo o tym myślał. "Wiesz, ze mnie to można było zrobić Żyda, masona, komunistę, zdrajcę, ale z ciebie? - powiedział mi wtedy. - Z twoim życiorysem, z twoimi poglądami, nazwiskiem i rodziną! Po chwili z błyskiem Schadenfreude w oku dodał: - A jednak udało się i z tobą. Ciebie też to spotkało".

Z drugiej strony, jak przyznaje, okoliczności objęcia prezydentury były ciężkie: "Jakoś to jednak wtedy rozumiałem, gdyż objąłem urząd po Lechu, a wygrałem z Jarosławem... Potem udało mi się uzyskać zaufanie 70 proc. Polaków, a więc także części wyborców braci Kaczyńskich. Pod koniec prezydentury ten spektakl nienawiści pojawił się ponownie. To nie były już jednak naturalne emocje, ale zaplanowana kampania zniesławienia" - mówił.

Były prezydent zgodził się z Adamem Michnikiem, że Polska została podzielona przez dwa radykalizmy, które się sprzęgły. "Z jednej strony to radykalizm konserwatywny, widzący Babilon grzechu w Europie, in vitro, gender etc. To katolicyzm radiomaryjny, odrzucający sobór i nauczanie Franciszka. Z drugiej strony mamy radykalizm "z lewa": państwo jest do kitu, bo nie przeprowadziło ustawy o związkach partnerskich". Zdaniem Bronisława Komorowskiego żywią się one sobą nawzajem: "Dla nich najgorsza jest wizja kraju umiarkowanego, gdzie buduje się kompromisy, łagodzi spór światopoglądowy. Wtedy tracą polityczny tlen".

Bronisław Komorowski wrócił również do ostatniego dnia swojej prezydentury: "Równolegle do deklaracji o potrzebie odbudowania wspólnoty, gdy żegnałem się z siłami zbrojnymi, urządzono mi kocią muzykę, i to wrzeszcząc w czasie hymnu narodowego. To byli ci sami ludzie, z tymi samymi transparentami, którzy w czasie kampanii wyborczej siali przeciwko mnie nienawiść na rozkaz. Do nich przemawiał prezydent Andrzej Duda na Krakowskim Przedmieściu, zwracając się: "Kochani".