Wycieki dotyczące amerykańskich podsłuchów mogą być bombą wymierzoną w prezydenta Francji - uważa Anatol Arciuch, publicysta i znawca problematyki francuskiej. Z upublicznionych informacji wynika, że amerykańskie służby podsłuchiwały czołowych francuskich polityków.

Pałac Elizejski wydał oświadczenie, w którym potępia podobne działania, a amerykański ambasador został wezwany do MSZ.

"Francuzi musieli zareagować na informacje o podsłuchach, zwłaszcza że od dawna są dość niepokornym sojusznikiem USA, ale sprawa ma też swoje drugie dno" - uważa Anatol Arciuch. Jak dodał, prezydanta wiele osób oskarża, że jest zbyt posłuszny Amerykanom, można więc przypuszczać, że doniesienia były bombą wymierzoną właśnie w niego.

"Reakcja Francji ma wymiar dyplomatyczny, ale nie powinna raczej zepsuć wzajemnych relacji między Waszyngtonem a Paryżem" - mówi publicysta. Jak zaznacza, francuscy politycy już nieoficjalnie przyznają, że choć źle się stało, sytuacja, z którą mają do czynienia, jest w pewnym sensie naturalna.

Źródłem informacji, według których amerykańska agencja wywiadowcza NSA miała dostęp do telefonów komórkowych prezydentów Chiraca, Sarkozy’ego i Hollande’a, jest słynny portal WikiLeaks. Jego informacje zostały opublikowane przez dziennik "Libération".