Od 16 lat jest pan prezydentem. Co trzeba robić, by zasłużyć na zaufanie lokalnej społeczności? Czy pomaga w tym związanie z miastem od dziecka?
Nigdy o tym nie pomyślałem, ale tak. Związanie z miastem jest ważne. Gdańsk nie ma dla mnie tajemnic. Znam miasto na wylot, znam wszystkie jego tajne przejścia. To pomaga, a także to, że mieszkańcy są dla mnie partnerami. Nigdy, w żadnej kampanii wyborczej nie oszukiwałem ich. Nie zawsze udawało się w stu procentach wywiązać ze zobowiązań. Jednak nie obiecywałem czegoś, o czym wiedziałem, że nie zostanie spełnione. Ludzie to czują.
Czy uważa się pan, po tylu latach w samorządzie, bardziej za menedżera czy raczej społecznika?
Praca w samorządzie wymaga, by te role łączyć. Prezydent miasta, który jest tylko menedżerem, to zły prezydent. Podobnie jak ten, który jest tylko społecznikiem. Trzeba znaleźć równowagę. To trudne, bo ta nie do końca wytyczona granica jest – co gorsza – płynna.
Czy kandyduje pan w następnej kadencji?
Naprawdę jeszcze nie wiem. Kusi, by dokończyć tę wielką zmianę Gdańska. Urzędujący prezydent ma na starcie przewagę nad pozostałymi kandydatami. Nie musi wcześniej składać deklaracji i dawać się poznać. Tak więc spokojnie czekam.
Jak dalece w rządzeniu miastem ważny jest kontakt z władzami centralnymi, jak dalece z mieszkańcami?
Znowu pytanie, na które nie da się odpowiedzieć jednoznacznie. Jasne, że mieszkańcy są najważniejsi. To oni tu żyją, to im samorządowiec służy. Jednak dobry kontakt z władzami centralnymi też jest ważny. Jeżdżę do Warszawy, do różnych ministerstw, nie dlatego, że mam kaprys. Jest wiele spraw, które tam trzeba nieomal wychodzić.
Jak ważna jest współpraca z biznesem, przyciąganie inwestorów? Ostatnio powraca problem partnerstwa publiczno-prawnego. Czy myśli pan, że to dobry sposób na inwestycje?
Tak zwane trzy P, czyli partnerstwo publiczno-prywatne, zbyt często u nas, jak zauważył jeden z burmistrzów, zamienia się w cztery P – partnerstwo publiczno-prywatne + prokurator. To niebezpieczne i wiele samorządów odstrasza od tej metody.
A dobry kontakt z biznesem, z inwestorami jest obowiązkiem prezydenta. To inwestorzy tworzą miejsca pracy, generują dochody miasta. Czy zaś budować wielkie przedsięwzięcia, czy domy komunalne, czy szkoły? Znowu – trzeba znaleźć złoty środek. W Gdańsku aż roi się od wielkich przedsięwzięć, głównie drogowych. Ale budujemy też mieszkania komunalne, chyba najwięcej w kraju, budujemy szkoły i przedszkola, rozwijamy ofertę kulturalną.
Gdańsk jest postrzegany jako nowoczesne miasto biznesowe. Nie zapomniał pan o historii?
Wielu moich współpracowników mi zarzuca, że mam hopla na punkcie historii, tradycji, tożsamości. Jeden przykład – wiele lat temu doszedłem do wniosku, że moim obowiązkiem jako prezydenta Gdańska jest oddanie sprawiedliwości bohaterom pierwszej Solidarności – ruchu społecznego, który zmienił Europę. Tak powstała idea Europejskiego Centrum Solidarności. Ilu było sceptyków, ile zarzutów, że szastam pieniędzmi, by zaspokoić swoje kaprysy. A ja parłem do przodu. I ECS jest, funkcjonuje. A niedługo otwieramy jego siedzibę.
Rozmawiała Monika Górecka-Czuryłło