Mimo trwającej w kraju wojny domowej, w Syrii rozpoczyna się właśnie kampania przed wyborami prezydenckimi. Władze ustaliły termin wyborów na 3 czerwca, a faworytem głosowania jest obecny prezydent Baszar al-Asad.

Zachód wielokrotnie apelował do władz w Damaszku o odłożenie głosowania, które w obecnych warunkach wielu obserwatorom wydaje się absurdalne.

O fotel syryjskiego prezydenta chciało ubiegać się ponad 20 osób, ale ostatecznie komisja wyborcza zaakceptowała tylko trzy kandydatury - wśród nich Baszara al-Asada, który jest faworytem głosowania.

Syryjska opozycja nazwała głosowanie "parodią demokracji". We wszystkich większych miastach oprócz Homs trwają bowiem regularne walki. Również Zachód wzywał Damaszek do odłożenia wyborów. "Przeprowadzanie głosowania w warunkach, gdy trwa konflikt, a ludzie masowo uciekają z domów, zniszczy cały proces polityczny i znacznie zmniejszy szansę na dalsze rozmowy pokojowe" - mówił niedawno rzecznik Sekretarza Generalnego ONZ Stephane Dujarric.

Nie wiadomo, w jaki sposób władze chcą przeprowadzić głosowanie w dzielnicach miast, kontrolowanych przez opozycyjne bojówki lub islamistyczne grupy, takie jak Front al-Nusra. Kolejnym problemem będzie ułożenie list uprawnionych do głosowania. Ocenia się bowiem, że wojna w Syrii kosztowała życie 150 tysięcy osób, a 9 milionów Syryjczyków uciekło z domów. Jest też oczywiste, że zapewnienie uczciwości liczenia głosów jest niemożliwe.

Jeśli wybory zostaną przeprowadzone i wygra jest Baszar al-Asad, będzie to oznaczało wybranie go na trzecią z kolei 7-letnią kadencję.