Co najmniej 130 tysięcy ofiar i 10 milionów ludzi wygnanych z domów - taki jest bilans wojny domowej w Syrii. Dzisiaj mijają trzy lata od czasu rozpoczęcia protestów, które doprowadziły do jednego z najbardziej krwawych współcześnie konfliktów. Po trzech latach walk szanse na zakończenie wojny są minimalne, a świat jest bezradny wobec tragedii milionów osób w Syrii.

15 marca 2011 roku Syryjczycy wyszli na ulice miasta Daraa, a w kolejnych dniach do protestów doszło w innych miastach. Na fali arabskiej wiosny domagano się dymisji prezydenta Baszara al-Asada. Ale to, co zaczęło się jako pokojowy protest szybko przekształciło się w krwawą wojnę domową.

W Syrii walczą teraz ze sobą armia prezydenta, byli żołnierze skupieni w Wolnej Armii Syrii oraz zbrojne grupy islamistów kojarzone z Al-Kaidą. Choć strona rządowa ma wyraźną przewagę, to żadna z grup nie chce ustąpić. Prowadzone w Genewie negocjacje między rządem a emigracyjną opozycją nie przyniosły żadnych rezultatów. „Nie wystarczy tylko posadzić strony przy stole. Ważne, co one robią. Po dwóch rundach negocjacji widać, że nikt nie chce kompromisu i nikt nie jest w pełni świadomy, jak bardzo Syryjczycy cierpią” - mówił wyraźnie sfrustrowany Sekretarz Generalny ONZ Ban Ki Mun.

Wszystkie strony konfliktu w Syrii mają hojnych mecenasów, co dodatkowo przedłuża wojnę. Prezydenta Asada wspierają Iran i Hezbollah, a opozycję Zachód oraz kraje arabskie. Eksperci przewidują, że konflikt może trwać jeszcze wiele lat.

Społeczność międzynarodowa nie zdecydowała się jak dotąd na interwencję w Syrii. Atak na Damaszek wisiał na włosku latem ubiegłego roku, kiedy to wojska Asada użyły broni chemicznej przeciwko cywilom. Jednak wkrótce potem władze zobowiązały się do zniszczenia całego chemicznego arsenału.