Ministerstwo Spraw Zagranicznych dopuściło się dyskryminacji, odwołując urzędniczkę ze stanowiska pracy z powodu ciąży – to wyrok, który zapadł w sprawie byłej wicekonsul w Rydze. Resort dyplomacji nie chce wypłacić zasądzonego odszkodowania (37 tys. zł), a w odwołaniu domaga się, by Iwonę J. obciążyć kosztami postępowania. Powód?

MSZ dowodzi, że sprawa za późno została złożona do sądu. Utrzymuje też, że wbrew orzeczeniu sądu zarzut jest nieprawdziwy. Ministerstwo wskazuje, że zdarzały się przypadki zatrudniania konsulów w ciąży, co przeczy zarzutowi dyskryminacji

Iwona J. w 2007 r. wygrała konkurs na II sekretarza ds. konsularnych w Ambasadzie RP w Rydze. Po ponad roku pracy zaszła w ciążę, o czym bardzo szybko poinformowała przełożonych. Nie brała zwolnień do czasu, kiedy z powodu krwawienia trafiła do szpitala.
Podczas jej hospitalizacji ambasador Maciej Klimczak, obecny sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, wysłał pismo do centrali MSZ z informacją o jej ciąży, pisząc, iż „powyższa sytuacja komplikuje stan kadrowy”. W efekcie dzień po powrocie ze szpitala Iwona J. otrzymała odwołanie z placówki. Decyzja była podpisana przez Romana Kowalskiego, ówczesnego zastępcę dyrektora biura spraw osobowych, który obecnie jest ambasadorem na Węgrzech. Podczas zeznań – jak czytamy w wyroku – „w zasadzie przyznał on, że stan ciąży był komplikacją dla pracy konsulatu i stanowił podstawę do rozwiązania umowy”. Sąd uznał to za dyskryminację.
Zgodnie z odwołaniem od września 2009 r. Iwona J. miała opuścić placówkę, zaś umowa o pracę kończyła się w momencie porodu. We wrześniu lekarz ze względu na stan ciąży stwierdził, że podróż wiązałaby się z zagrożeniem życia dla niej i dla dziecka. Wtedy też utraciła prawo do bezpłatnej opieki medycznej, przestała bowiem świadczyć pracę na placówce. Za leczenie musiała więc zapłacić sama.

MSZ: są przypadki zatrudniania kobiet w ciąży, co przeczy dyskryminacji

MSZ przekonuje, że to nie ciąża była powodem odwołania Iwony J. z placówki. „Wynikało ono z negatywnej oceny jej pracy” – informuje biuro prasowe resortu. Z wyroku sądowego wynika, że chodziło m.in. o zarzut, iż nie było jej w pracy, gdy w placówce nie było żadnego konsula. Problem w tym, że była wówczas na trzydniowym urlopie zatwierdzonym przez samego ambasadora. Nikt też nie wezwał jej, by go odwołała. Drugim zarzutem było to, że prosiła o rozliczenie pieniędzy na wydatki związane z używaniem samochodu służbowego.
Oba zdarzenia, zdaniem sądu, nie mogły jednak mieć wpływu na decyzję o jej odwołaniu, bowiem doszło do nich po wręczeniu jej zwolnienia. MSZ informuje, że chodziło również o ocenę z wcześniejszych czasów, ale nie podaje konkretów. Co więcej, z zeznań jej dawnych współpracowników wynika, że była ona „kompetentnym, zaangażowanym pracownikiem” i jako jedyna na stanowisku kierowniczym perfekcyjnie znała język łotewski.
Ówczesny ambasador Maciej Klimczak odmówił komentarza w tej sprawie. Z kolei resort argumentuje w apelacji, że pozew do sądu wpłynął za późno: „Niezgodność rozwiązania umowy o pracę przez pracodawcę pracownik może wykazać wyłącznie przez powództwo wniesione z zachowaniem odpowiedniego terminu”. I rzeczywiście – jak przyznają prawnicy z Kancelarii Adwokacko-Radcowskiej Gujski, Zdebiak – termin ten w przypadku wypowiedzenia wynosi 7 dni od dnia doręczenia pisma wypowiadającego umowę o pracę. Iwona J. złożyła je dopiero po porodzie. Przyznaje, że była zbyt skupiona na utrzymaniu ciąży. Twierdzi też, że swojej sprawy nie chciała nagłaśniać, gdyby nie to, że resort w odwołaniu zażądał obciążenia jej kosztami postępowania. „Zasadą procesu cywilnego jest to, że strona, która proces przegra, zobowiązana jest do zwrotu kosztów procesu stronie przeciwnej” – tłumaczy biuro prasowe MSZ i dodaje, że odwołuje się, bowiem w tej sprawie nie była stosowana dyskryminacja.
Tymczasem inna pracownica opowiada, że w podobnym czasie pracowała w innej placówce również jako wicekonsul. – Kiedy zaszłam w ciążę, nie brałam zwolnienia, ale po tym, jak poinformowałam o tym przełożonych, stosunek do mnie zmienił się radykalnie. Atmosfera była nie do wytrzymania – mówi była pracownica MSZ. Dlatego zwróciła się o pomoc do centrali. – Wsparto mnie w decyzji o powrocie z placówki na własne życzenie. Jednocześnie obiecano mi, że po porodzie dostanę nową, dobrą propozycję – opowiada. Po porodzie nikt się już do niej nie odezwał.
Ministerstwo wskazuje jednak, że są znane przypadki zatrudniania na stanowiskach konsulów kobiet w ciąży, co przeczy argumentacji o dyskryminacji w MSZ. A z nieoficjalnych rozmów z pracownikami resortu wynika, że zdarzają się także przypadki, gdy kobiety w ciąży wyjeżdżające na zagraniczne placówki traktują je jako dobre miejsce do realizacji planów macierzyńskich. Biorą wtedy długie zwolnienia, a następnie urlop macierzyński i spędzają czas w komfortowych warunkach.