Jan Ardanowski: Warto płacić, gdy ktoś dostarcza produkty poszukiwane przez konsumentów. Dopłacanie tylko do filozofii życia w zgodzie z naturą to absurd – chcesz, to żyj jak św. Franciszek, ale nie za publiczne pieniądze. Przez te błędne unijne rozwiązania dochodziło do sytuacji, w których na setkach hektarów powstawały słynne sady orzechowe

Panie ministrze, z jednej strony zmagamy się z trudnymi zjawiskami i procesami, takimi jak zmiany klimatu, nadmierny połów ryb, degradacja gleb czy deforestacja, a z drugiej – z rosnącymi oczekiwaniami konsumentów, którzy zwracają coraz większą uwagę na jakość, bezpieczeństwo i pochodzenie żywności, a także ekologiczny sposób jej wytworzenia. Jak pogodzić problem produkcji rolnej z troską o środowisko naturalne?
Podzielam pana przekonanie o tym, że następuje rabunkowe wykorzystywanie zasobów przyrody. Obecne zmiany klimatyczne mogą być również konsekwencją niewłaściwego wykorzystania tych dóbr w ostatnich dekadach. Ci, którzy kwestionują zmiany klimatyczne, a przecież taka grupa istnieje, twierdzą, że są one spontaniczne i człowiek nie ma na to większego wpływu. Zdaje się, że nie mają racji. Już prawie nikt na świecie, a przynajmniej w Europie, nie uważa, że maksymalizacja plonów i „wyciśnięcie z ziemi jak najwięcej” jest synonimem nowoczesności. To myślenie zmieniło się jednak dopiero przed kilkunastoma laty. Moje pokolenie było kształcone na studiach rolniczych w przekonaniu, że nowoczesność polega na maksymalnej eksploatacji zwierząt i pól uprawnych. Dziś ten paradygmat się zmienił i takiego podejścia nikt już nie traktuje poważnie. Fakt, że Europa stawia na zrównoważone rolnictwo, to duża szansa dla Polski. Model ten polega na tym, że owszem, staramy się uzyskać jak najlepsze efekty, stosując nowoczesne środki produkcji, ale jednocześnie dbamy o to, by nie pogorszyć środowiska, w którym żyjemy. To właśnie rolnictwo szanujące przyrodę jest dziś uważane za najnowocześniejsze. Cieszę się z tej zmiany podejścia. Polska ma mniej skażone środowisko od innych również dlatego, że w okresie realnego socjalizmu nie było nas stać na ówczesne metody polegające na masowym używaniu pestycydów i innych środków chemicznych. W czasach Gierka to, że Europa Zachodnia używała znacznie więcej nawozów sztucznych, było oceniane jako coś wstydliwego. Dziś widać, że to nasz atut. Być może to renta zapóźnienia, ale jeśli uda nam się przeskoczyć pewien etap, przez który przechodzili nasi zachodni partnerzy, m.in. Francja, to możemy szybciej wkroczyć na drogę naprawdę nowoczesnego rolnictwa i zostać nawet jednym z jego liderów.
To jest zresztą zbieżne z zachowaniami konsumentów – coraz bardziej poszukują zdrowej i bezpiecznej żywności. Niektórzy mówią, że to przejaw snobizmu, jednak ja w takiej postawie nie widzę niczego negatywnego. Niekiedy do takich zachowań zmuszają ludzi problemy zdrowotne – np. choroby cywilizacyjne. Nie bez znaczenia jest też większa zamożność społeczeństwa. Udział pieniędzy wydawanych na żywność maleje. Kiedyś stanowiła ona nawet 50 proc. wartości koszyka. Teraz w Europie to około 10 proc. Inną sprawą jest to, że takie zjawisko przekłada się na presję na rolników, aby produkowali jeszcze tańszą żywność, a to nie zawsze jest możliwe. Pogoń za obniżkami powoduje oszukiwanie żywności i produkcję ersatzów. Należy pamiętać, że żywność wysokiej jakości nie może być bardzo tania.
Musimy zmienić swoje podejście do głodu na świecie. Obecnie 2,5 mld osób je posiłek tylko co drugi dzień, a około 850 mln z tendencją wzrostową, znajduje się na granicy śmierci głodowej. To niestety wynik braku moralności bogatego świata. Żywności na świecie nie brakuje, jednak sposób dystrybucji jest taki, że bogaci z różnych powodów nie chcą podzielić się z biednymi, tłumacząc to np. niepohamowanym wzrostem populacji w Afryce. Zapotrzebowanie na żywność wyższej jakości pojawia się na terenach bogatej Północy. Tamtejsi mieszkańcy są w stanie zapłacić więcej. Polska, ale też cała Unia Europejska może uzyskać nowe przewagi w produkcji takiej żywności. Nie jesteśmy w stanie rywalizować ilością i kosztami produkcji z największymi producentami na świecie. Polska jest średniej wielkości krajem w porównaniu do Brazylii, Argentyny, Australii, Rosji czy Stanów Zjednoczonych trudno uważać nas za jakichś gigantów, bliżej nam do liliputów. Mając ok. 15 mln ha raczej słabych i narażonych na zmiany klimatyczne gleb, nie jesteśmy w stanie konkurować ilością. Możemy natomiast dostarczyć produkty wyższej jakości.
W tym kontekście pojawia się problem nabywania żywności ekologicznej. Obecnie Polak średnio wydaje na nią rocznie tylko 7 euro, czyli ok. 30 zł. Jest to ułamek tego, ile wydaje się średnio w innych krajach: Niemiec wydaje rocznie 100 euro, Francuz – 140 euro, a Duńczyk – 200 euro. Jednocześnie według danych Głównego Inspektoratu Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (GIJHARS) od 2014 r., wbrew światowym i europejskim tendencjom, w Polsce maleje liczba producentów ekologicznych. W 2018 r. na polskim rynku żywności ekologicznej działało ich 20 549, czyli o prawie 7 tys. mniej niż w 2013 r. Co powinniśmy zrobić, aby zachęcić Polaków do kupowania żywności ekologicznej, a rolników do podjęcia trudów konwersji i produkcji ekologicznej na szeroką skalę?
Żywność ekologiczna może być naturalną odpowiedzią dla konsumentów poszukujących najwyższej jakości. Co prawda są środowiska, które kwestionują utożsamianie produktów ekologicznych z najlepszymi, ja jednak uważam, że w istocie są one najwyższej próby. Niektórzy uważają też rolnictwo ekologiczne za wyraz bliższej współpracy z Panem Bogiem. To, że Polacy wydają na żywność ekologiczną mniej niż inni, wynika najprawdopodobniej z kilku powodów. W Polsce przez wiele lat występowały niedobory żywności. Jestem z pokolenia pamiętającego kartki na jedzenie i sam ocet na półkach w sklepach. Zatem, gdy się wreszcie pojawiły duże zasoby żywności, to ludzie też sporo kupują. To takie psychologiczne odreagowanie niedostatków. Tak zresztą było w Niemczech zaraz po wojnie. Dopiero później zachowania konsumentów zaczynają ewoluować w kierunku jakości.
Kolejnym powodem jest kwestia dochodów – wciąż niższych w Polsce niż na Zachodzie. W wielu przypadkach występuje bariera popytu wynikająca z zamożności. To się jednak zaczyna zmieniać, wdrażane przez nas programy powodują, że coraz więcej Polaków wychodzi z biedy. Należy też zmienić nawyki żywieniowe – lepiej kupować mniej produktów i koncentrować się na jakości. Zwłaszcza że duża część jedzenia kupowanego w marketach i tak jest potem wyrzucana. Kupujemy oczyma nawet coś, co jest nam niepotrzebne.
Warto też zająć się problemem dostępności produktów ekologicznych. Niezależnie od właściwości, ludzie kupujący żywność chcą mieć ją na wyciągnięcie ręki. Rolnictwo ekologiczne przez lata było nastawione na sprzedaż świeżych surowców. To się zmienia. Ludzie zapracowani, mający niewiele czasu nie chcą spędzać go w kuchni. Dlatego potrzebują półproduktów czy gotowych dań o profilu ekologicznym. Nie wystarczy produkować surowce, lecz należy je podawać w tej samej formie co żywność konwencjonalną. Nie do końca jest prawdą, że zmniejsza się rolnictwo ekologiczne – w istocie jest tak jedynie w zakresie ilości gospodarstw korzystających ze wsparcia publicznego. Trzeba się jednak zastanowić czy to, że liczba takich gospodarstw bardzo szybko rosła po wejściu do Unii Europejskiej, wynikało ze wzrostu produkcji ekologicznej czy też ze znalezienia sposobu na wyciąganie publicznych pieniędzy? System wsparcia unijnego był niekonsekwentny. Dopłacamy ze środków publicznych do gospodarstwa posiadającego certyfikat niezależnie od tego, czy ono coś wytwarza czy nie. To patologia. Bardzo często spotykam się z ekologami, ostatnio byłem na ekologicznych dożynkach w Przysieku. Znam tę branżę, mieszkam pod Toruniem, tam gdzie zaczęło się w Polsce rolnictwo ekologiczne. Jestem członkiem wspierającym Stowarzyszenia Rolników Ekologicznych. I właśnie dlatego wiem, że przekazywanie wsparcia bez gwarancji utrzymania produkcji było błędem. Warto płacić, gdy ktoś dostarcza produkty poszukiwane przez konsumentów. Dopłacanie tylko do filozofii życia w zgodzie z naturą to absurd – chcesz, to żyj jak św. Franciszek, ale nie za publiczne środki. Przez te błędne unijne rozwiązania dochodziło do sytuacji, w których na setkach hektarów powstawały słynne sady orzechowe. Dlaczego orzechowe? Bo były najtańsze do obsadzenia. Z takiego sadu można było przez wiele lat otrzymywać dopłatę z racji ekologii. A sad nigdy nie dał żadnego orzecha, bo po kilku latach był likwidowany. Takim plantatorem był jeden z wiceministrów z rządu PO-PSL z Zachodniopomorskiego. Chęć nieuprawnionego zarobienia pieniędzy skompromitowała system wsparcia rolnictwa ekologicznego. Uważam, że musi być związek między wsparciem publicznym a dostarczaniem na rynek tych produktów, których poszukują konsumenci. Jest jeszcze inne pytanie – czy wystarczy wspierać wyłącznie gospodarstwa ekologiczne? Na etapie konwersji dochody gruntownie spadają. Trzeba pomóc, by w tym czasie utrzymać rodziny. Traktuję rolnictwo ekologiczne jako szczególną część sektora, ale nie powinno być ono rozpatrywane wyłącznie w kategoriach ideologicznych. To działalność, która powinna przynieść dochód. Pomoc jest potrzebna, ale sama nie wystarczy. Produkcja ma trafić do konsumentów. Nie wystarczy przekonywać rolników do tego, by zajęli się produkcją ekologiczną. Pytanie, jak ich zorganizować, żeby mieli wspólne przetwórstwo i dostarczali potrzebne produkty w takiej formie, jakiej oczekuje rynek. To również problem logistyki. Dobrze, że wielkie sklepy chcą mieć działy z ekologiczną żywnością. To pomaga w jej urynkowieniu. Chcę przesunąć kierunki interwencji państwa tak, aby nie tylko utrzymać dofinansowanie do gospodarstw, ale też zadbać o przetwórstwo i logistykę. I wtedy to zacznie działać – coraz bardziej świadomi konsumenci trafią wtedy na polską żywność. Bo obecnie w przeważającej większości żywność ekologiczna pochodzi z Włoch, Austrii czy Niemiec. Pojawiają się też nowe narzędzia, których wcześniej nie było – na przykład sprzedaż przez internet. Zanim zostałem ministrem rolnictwa, byłem na wizycie studyjnej w Austrii, podczas której obserwowałem spółdzielnię ekologiczną, z której wysyłano dziennie sześć tysięcy paczek zamówionych przez sieć. W Polsce również zaczyna się to rozwijać. Uważam zatem, że po pewnym zachłyśnięciu się modą na ekologię zaczynamy wchodzić w normalne ramy działalności gospodarczej.
Takie kraje jak Francja czy Włochy posiadają wśród swoich agend rządowych instytucje odpowiedzialne za wsparcie i rozwój sektora żywności ekologicznej. Czy Polska również planuje powołanie takiej instytucji? Jakie są najbliższe plany ministerstwa w kontekście działań na rzecz rozwoju polskiego rolnictwa ekologicznego?
Nie uważam, żeby tworzenie nowych instytucji samo w sobie rozwiązywało problemy. Raczej staram się redukować instytucje państwa, zmniejszając zatrudnienie. Jako minister rolnictwa w ciągu roku zmniejszyłem zatrudnienie w podległych instytucjach o prawie 2200 osób. W resorcie działa departament odpowiedzialny za rolnictwo ekologiczne. Środowisko rolników ekologicznych może się też między sobą kontaktować poprzez różnego rodzaju rady. Każdy postulat tych rolników jest przenoszony na akty prawne i programy finansowania. Problemem jest jednak to, że w tym środowisku trudno o wspólne zdanie dotyczące dalszego rozwoju branży. Poza stwierdzeniem, że trzeba więcej pieniędzy, każdy uważa, że wie najlepiej. To zresztą charakterystyczne wśród rolników. Dzielenie się i ciągłe powstawanie nowych organizacji osłabia ich wpływ na administrację. Trudno uzyskiwać koncesje ze strony administracji, gdy ma się sprzeczne postulaty. Niektórzy właściciele uważają, że rolnictwo ekologiczne nie potrzebuje generowania zysków, bo sami żyją z czegoś innego. Pozostali natomiast chcą zarobić. System certyfikowania gospodarstw ekologicznych również może budzić wątpliwości. Nie jestem przekonany, czy tworzenie nowej agencji byłoby rozwiązaniem tych problemów. Jednak jeśli środowisko porozumiałoby się w kwestii uformowania takiej instytucji, to jestem gotów rozważyć ten postulat.
Żywność ekologiczna to przyszłość – zarówno w kontekście jej pozytywnego wpływu na zdrowie Polaków, jak również przyszłości małych i średnich polskich gospodarstw wiejskich czy ochrony środowiska naturalnego w Polsce. Czy w tym kontekście planowane lub realizowane są wspólne działania resortu rolnictwa z ministerstwami, np. zdrowia, edukacji czy środowiska, a także z innymi podmiotami i przedsiębiorstwami?
Rozwój rolnictwa ekologicznego jest procesem interdyscyplinarnym. Jeden minister nie jest w stanie wszystkiego rozwiązać – trzeba współpracy. Idziemy w kierunku współdziałania z Ministerstwem Środowiska. Chcemy zadbać o rolnictwo proprzyrodnicze, wykorzystujące zasoby naturalne i jednocześnie zabezpieczać je przed zniszczeniami ze strony zwierzyny żyjącej w lasach. Ważne są też programy konsumpcji kierowane do szkół. Wydajemy kilkaset milionów złotych rocznie na dokarmianie uczniów. To też wynika z tego, że rodzice często zamiast robić w domu kanapki, dają pieniądze na batony. W związku z tym Rada Ministrów przyjęła rozwiązania dotyczące odtwarzania stołówek w szkołach. Nie chcemy ograniczać się do cateringów. Przygotowane pracownice szkoły potrafiące gotować będą przygotowywać zupę i drugie danie z produktów dostarczanych od okolicznych rolników. Dobrze byłoby, żeby te działania były nastawione na żywność ekologiczną. Problem jednak polega na tym, że jest jej za mało na rynku. Nie chciałbym, żeby szkoły koncentrowały się wyłącznie na żywności ekologicznej, którą trzeba będzie sprowadzić z Niemiec czy innych krajów. Ważne jest też ułatwienie rolnikom sprzedaży na rynku z pominięciem pośredników. Dlatego wprowadziłem rozwiązania dotyczące bezpośredniej sprzedaży z gospodarstw i rolniczego handlu detalicznego obejmujące zarówno przetworzoną, jak i nieprzetworzoną żywność. Rolnicy mając bardzo wysoką kwotę wolną od podatku, 40 tys. zł rocznie, bez starania się o zgody i pozwolenia ze strony inspekcji weterynaryjnej czy sanitarnej mogą przetwarzać w gospodarstwach żywność i sprzedawać ją na rynku lokalnym. I to nie tylko do konsumentów końcowych, ale też restauracji, hoteli czy sklepów. Oczywiście pewien poziom kontroli i tak musi zostać utrzymany. To również oferta dla rolników ekologicznych.
Jakiej porady udzieliłby pan młodym rolnikom, którzy zastanawiają się nad tym, czy wykonać konwersję w kierunku produkcji ekologicznej?
Muszą przeanalizować zasoby swojego gospodarstwa. Nie ma uniwersalnej recepty dla wszystkich rolników, trzeba znaleźć swoją własną drogę. Gdy ktoś dysponuje dużym gospodarstwem o obszarze kilkuset tysięcy hektarów, to nie będzie się zajmował rolnictwem ekologicznym. Efekt skali pozwala na utrzymanie się z mniej pracochłonnej produkcji. Jeśli ktoś ma mniejsze gospodarstwo, na poziomie kilkunastu hektarów, to musi szukać pomysłu jak zwiększyć wartość sprzedawanej żywności. Nie da się wtedy nadrobić skalą. Rolnictwo ekologiczne może być sposobem na utrzymanie małych gospodarstw. Należy jednak pamiętać, że wymaga ono także pewnych cech osobistych, takich jak precyzja czy dokładność. Konieczna jest też krystaliczna uczciwość. Nie może być sytuacji, w której dla siebie robię coś dobrze, a dla innych niedbale. Dla młodych zafascynowanych przyrodą ludzi rolnictwo ekologiczne może być interesującą przygodą. A rolą państwa jest taka pomoc, która tym pasjonatom pozwoli również żyć na odpowiednim poziomie. ©℗
Musimy zmienić swoje podejście do głodu na świecie. Obecnie 2,5 mld osób je posiłek tylko co drugi dzień, a około 850 mln, z tendencją wzrostową, znajduje się na granicy śmierci głodowej. To niestety wynik braku moralności bogatego świata
Współpraca Grzegorz Kowalczyk