Trzeci w I turze wyborów Szymon Hołownia zapowiada stworzenie partii politycznej. - Chcemy budować nie ruch antysystemowy, ale reformujący państwo - zapowiada w rozmowie z DGP Szymon Hołownia.

Szymon Hołownia właśnie się skończył czy dopiero zaczął?

Mam 43 lata i parę rzeczy udało mi się zrobić, a moje życie ani się nie zaczyna, ani nie kończy wraz z kampanią wyborczą. Ale jeśli pytają panowie o Szymona Hołownię w polskiej polityce, to myślę, że to dopiero początek. Jesteśmy w fazie organizacyjnego wychodzenia z kampanii, porządkowania struktury, która teraz przekształca się w ruch społeczny. Mam głębokie przekonanie, że ten ruch zostanie na polskiej scenie publicznej, politycznej i przede wszystkim obywatelskiej na długie lata.

Ma pan jeszcze jakąś rolę do odegrania w tej kampanii?

Mogę ewentualnie próbować namawiać do tego, by iść na wybory. Psuciem demokracji byłoby to, gdybyśmy je zignorowali. Nie wolno tego robić! Ale chcę też nawoływać do spokoju, bo widzę, że kampania ewoluuje w niepokojącym kierunku. Mam na myśli nie tylko posłów szarpiących się przy oczyszczalni ścieków Czajka, ale też sceny, które miały miejsce w Nowej Soli i wielu innych miejscowościach. Niestety jest dokładnie tak jak mówiłem w kampanii: mogliśmy mieć zupełnie nową jakość, ale skoro wybraliśmy duopol to obserwujemy pogłębienie polaryzacji i eskalację napięcia. W internecie jest mnóstwo filmików ukazujących agresję między ludźmi. Jak tak dalej pójdzie, w ostatnim tygodniu kampanii możemy doczekać się bardzo smutnych wydarzeń.

Trzecia sprawa to wyciąganie wniosków z sytuacji. Kampania wyborcza zawsze ma w sobie coś z show, a nie wykładu uniwersyteckiego. Niemniej przeraża, jak wtórne jest to, co w tej chwili oglądamy – to całe zajmowanie się wizerunkiem Andrzeja Dudy i dyskusje o tym, czy odbędzie się debata. Co myśmy, jako naród, zrobili, że zasłużyliśmy sobie na taką klasę polityczną i takie wybory? To nie mieści się w żadnych miarach.

Idąc na wybory, trzeba się opowiedzieć za jednym lub drugim kandydatem, czasem wybrać mniejsze zło. Dlaczego pan, zamiast udzielić otwarcie poparcia Rafałowi Trzaskowskiemu, powiedział tylko, by nie głosować na obecnego prezydenta?

Nie opowiedziałem się za Rafałem Trzaskowskim z prostego powodu - to nie jest mój kandydat. Kandydat KO i jego zaplecze partyjne nie pokazali nic, co napawałoby mnie specjalnym optymizmem, a Rafał Trzaskowski swój program przedstawił dopiero w ostatniej chwili. To nie jest moja wizja państwa i uprawiania polityki. Natomiast jeśli prezydentem zostanie Andrzej Duda, to mamy zagwarantowane, że pogłębi on podziały i jeszcze bardziej osłabi państwo i pozycję prezydenta. Jako obywatel muszę przeciwko temu zaprotestować, bo za dużo już widziałem dokonań tego pana i jego formacji. Wiem też jednak, że Rafał Trzaskowski i PO nie są w stanie posunąć Polski do przodu, zmienić jej w trybie i rytmie, jakich bym od polityków oczekiwał. Tracimy czas w klinczu pisowsko-platformerskim. Ludzie po pandemii zostają bez pracy, służba zdrowia ciągle kuleje, edukacja nie ruszyła z miejsca, sądy dalej pracują wolno.

Pan dostał poniżej 14 proc., a to znaczy, że nie ma dziś zgody na rozmontowanie duopolu PO-PiS.

Rzeczywiście ok. 14 mln Polaków opowiedziało się za duopolem, ale 2,7 mln było przeciwnego zdania. To oznacza, że jest olbrzymia grupa ludzi, która chce innego sposobu myślenia o polityce i to na niej będziemy się teraz skupiać, rozbudowując potencjał powstały w kampanii.

Jak?

Budując stowarzyszenie, ruch obywatelski, think tank. Mam doświadczenie w pracy organicznej na dole, w ten sposób budowałem swoje fundacje.

Ten ruch to wstęp do stworzenia partii politycznej?

Mamy XXI wiek, nie chcemy tworzyć czegoś, co będzie przypominać partie z lat 90. ubiegłego wieku. To co powstanie nie może też mieć wyłącznie charakteru antysystemowego. Musi być czymś, co nie tylko będzie mówić, że PiS i PO nie są rozwiązaniem, lecz także wskazywać, co takim rozwiązaniem być powinno. Chcemy budować nie ruch antysystemowy, ale reformujący państwo.

I to ma odróżniać pana ruch, od ruchu Pawła Kukiza, z którego zostały zgliszcza?

Paweł Kukiz zbudował się tylko na antysystemowości i na jednym haśle – wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. Pomógł mu też kalendarz wyborczy. W jego przypadku szybko doszło do zdyskontowania sukcesu z wyborów prezydenckich. U nas tego nie ma – choć tak naprawdę nie wiadomo, kiedy będą te kolejne wybory parlamentarne.

My chcemy zbudować coś, co będzie miało trzy filary. Pierwszy - ekspercki. W tej kampanii stworzyliśmy bardzo konkretną wizję dla Polski, to 14 dokumentów programowych. Eksperci, którzy pracowali przy tych dokumentach, zostają z nami. Będziemy nadal monitorować sytuację, przygotowywać plany, przekuwać je na ustawy. Drugi filar to obywatelskie działanie. W czasie kampanii przeprowadziliśmy tysiące akcji społecznych. Są ludzie, którzy chcą dalej działać i my im to umożliwimy. Trzeci filar to polityka, w tym samorządowcy, którzy chcą się zaangażować. Ta część naszego ruchu, jeśli dojdzie do wyborów parlamentarnych z naszym udziałem, w pewnym momencie przekształci się w partię, by móc w tych wyborach wystartować.

Mieliśmy już Ruch Palikota, Nowoczesną czy Kukiza, które chciały wejść klinem na polską scenę polityczną. Czy jest na niej miejsce na ugrupowanie, któremu w tej chwili brakuje własnych zasobów i struktur?

Ja idę własną drogą, udało się zrobić kilka rzeczy, np. kampanię, której nikt nigdy nie przeprowadził, rekordową zbiórkę funduszy, historyczne zasięgi w internecie. Przyciągnęliśmy do urn rekordową liczbę Polaków z grupy tych, którzy wcześniej nie głosowali.

Zrobimy nasz ruch po swojemu. W tym tygodniu ruszam na spotkania do naszych biur regionalnych, będziemy się organizować jako stowarzyszenie i ruch. Oczywiście nie daje to gwarancji, że w najbliższych wyborach wprowadzimy do Sejmu 120 posłów, a w 2025 r. będziemy mieli swojego prezydenta. Ale teraz ruszamy w drogę, którą chcemy zmierzać. Ciekawe jest to, że już po pierwszej turze wyborów prezydenckich zaczęły dołączać do nas nowe osoby. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zawsze będzie ogień, ale naszym zadaniem jest pilnować, by zawsze był żar, by nie zabrakło paliwa, które nas napędza.

Atrofia obecnego układu PO-PiS postępuje. Ten układ silnie obronił się w tych wyborach, ale pojawiają się zewnętrzne czynniki, które zaczną go równie silnie testować. Emocje społeczne są blisko czerwonego pola, trudno już sobie wyobrazić, co może być dalej, jeśli chodzi o poziom napięcia społecznego. Od sierpnia zaczniemy się dowiadywać, jaki jest realny, a nie propagandowy stan finansów publicznych. W drugiej połowie roku zaczną się kolejne ludzkie dramaty związane z utratą pracy po koronawirusie. Kiedy te wszystkie składniki wrzuci się do jednego garnka, nastąpi duże „bum” obecnego układu, po którym zakończy on swój żywot.

Liczy pan na scenariusz przyspieszonych wyborów?

Dla mnie ważne jest organiczne budowanie, a nie przeskakiwanie z jednej kampanii w drugą. Jest wiele podstaw, by sądzić, że jeśli Rafał Trzaskowski zostanie prezydentem, to wybory parlamentarne będą szybciej. Układ pisowski zacznie się wtedy szybciej rozpadać. Jeśli wygra Andrzej Duda i wygra wysoko, Jarosław Kaczyński mógłby zaryzykować - zagrać o odzyskanie Senatu, pozbycie się Gowina, przytarcie rogów Ziobrze - i zacementować system. W grudniu ubiegłego roku byliśmy pewni, że wybory będą 10 maja. Życie zweryfikowało te plany, dziś wiemy, że w polskiej polityce nie ma rzeczy pewnych. Nie w obecnej sytuacji i z takimi ludźmi u sterów.

Zamienia pan swój „Belweder na kółkach” w „Kancelarię Premiera na kółkach”?

Nie śnię po nocach o tym, by zostać teraz posłem czy senatorem. Mam pomysł na przywództwo, na prezydenturę opartą na służbie, jak to sobie wymarzyliśmy w naszym ruchu. W kampanii mówiłem o tzw. lokalnych centrach Kancelarii Prezydenta, takich obywatelskich „hot spotach”, w których spotykałyby się lokalne NGO-sy, media, aktywiści, inspirujący ludzie, byśmy mogli wsłuchać się obywatelskie tętno, bo ono nie pulsuje dziś wyłącznie w Warszawie ani nawet w „Krakówku”. Chcemy, by nasz stragan, który zbudujemy przy pomocy biur lokalnych, zaczął przyciągać więcej klientów, którzy dziś chodzą do PiS i PO, bo u nas będzie wyższa jakość. I będzie jednak spokojniej.

A „prezydent m.st. Warszawy Szymon Hołownia” brzmi dumnie i realistycznie?

To po pierwsze odległa perspektywa, po drugie nie mam takich planów. Mam świadomość, że plotkuje się o moim układaniu się z PO, w ramach którego miałbym kandydować na prezydenta stolicy z poparciem Platformy. Ale i tak mnie to nie interesuje, nie widzę siebie w tej roli i mam inne plany. Skupiam się na budowie ruchu i stowarzyszenia.

Szerokim echem odbiła się pana widerozmowa z Rafałem Trzaskowskim, w której wyciągał pan z niego deklaracje co do poparcia czterech pańskich postulatów. Kandydat KO przyjął trzy, a jeden tylko warunkowo.
Dotyczył on tego, by czterech najważniejszych urzędników w Kancelarii Prezydenta - prawnik, szef biura spraw zagranicznych, szef BBN i szef Kancelarii - byli osobami, które nigdy nie należały do partii politycznej. Rafał Trzaskowski wpierw z tego się wywinął, ale już kolejnego dnia stwierdził, że chyba nie warto się wywijać i zapowiedział, że jego współpracownicy złożą legitymacje partyjne w momencie powoływania na te funkcje.

Czy ta bezpartyjność najbliższych współpracowników prezydenta to nie jest rodzaj pięknoduchostwa? Na takie stanowiska potrzeba doświadczonych polityków, a tacy najczęściej przynależą do partii.

To proszę ich zatrudniać na innych stanowiskach. Te cztery kluczowe, ze względu na sposób funkcjonowania państwa i kwestie symboliczne, muszą być odpartyjnione. W 38-milionowym państwie jesteśmy w stanie skompletować 70 Kancelarii Prezydenta z ludzi, którzy nigdy do żadnej partii nie należeli, a będą działać sprawniej niż kancelaria Bronisława Komorowskiego czy Andrzeja Dudy.

Zaproponuje pan Rafałowi Trzaskowskiemu konkretnych ludzi na te stanowiska?

Nie, to nie było w ogóle przedmiotem rozmowy. Z ust zacnego człowieka, pełniącego zaszczytne funkcje w Polsce, pojawił się postulat, by jedna z osób, które ze mną współpracują, wybitna jednostka, wzięła udział w formowaniu kancelarii Rafała Trzaskowskiego, gdyby taka powstała. Ale odpowiedź była negatywna, to nie moment, by rozmawiać o personaliach. Ja osobiście nie dopuszczam do siebie myśli, by którykolwiek z moich współpracowników mógł wejść do kancelarii Trzaskowskiego. Nie jesteśmy częścią układu, nie wchodzimy w koalicje, a sugerowanie, że zaraz Koalicja Obywatelska zacznie nas wchłaniać, to po prostu bzdury.

Proponował pan podobne konsultacje programowe Andrzejowi Dudzie?

Sekwencja była inna. Rafał Trzaskowski i inni działacze, m.in. Borys Budka, próbowali się do nas dodzwonić już po wieczorze wyborczym. Tych telefonów było bardzo dużo, ale nie odbierałem ich. Nie chciałem stwarzać wrażenia, że trwają jakieś targi i układanie się z Platformą. Pomyśleliśmy jednak z moimi współpracownikami, że przygotujemy cztery postulaty, które naszym zdaniem przyszły prezydent powinien zaimplementować. Przesłaliśmy te postulaty sztabowcom kandydata KO, po czym skontaktowaliśmy się telefonicznie z Rafałem Trzaskowskim. Wtedy rozmawiałem z nim po raz pierwszy w życiu. Powiedziałem panu Trzaskowskiemu, że rozmowa tego typu powinna odbyć się z transmisją na żywo, bez skrywania się w gabinetach. Kolejnego dnia zorganizowaliśmy transmisję. Ludziom spodobał się taki nowy standard w polityce.

Od Andrzeja Dudy nikt się do nas nie zgłaszał. Jedynie przychodziły jakieś sygnały z trzeciej czy czwartej ręki, że nasza pozycja negocjacyjna uniemożliwia spotkanie. Ja prosić nikogo nie będę, zabieganie o taką rozmowę to obowiązek kandydata na prezydenta.

Działacze PO sądzą, że 70-90 proc. pańskich wyborców może zagłosować na Rafała Trzaskowskiego. To realne oczekiwania?

Ja osobiście wezmę udział w wyborach, uważam, że to jest mój obywatelski obowiązek. Z moich rozmów z różnymi ludźmi wynika jednak, że jest spora część - większa niż wskazywana w badaniach - ludzi, którzy nie pójdą na drugą turę. Zanim publicznie zabrałem głos na temat drugiej tury, skonsultowałem się z 50 liderami naszego ruchu z całej Polski. Oni powiedzieli wprost - jesteśmy tak różnorodnym ruchem, że u nas będą ludzie, którzy zagłosują na Trzaskowskiego, na Dudę i tacy, którzy w ogóle nie pójdą na wybory. Tak więc ja nie mam mandatu, by teraz mówić swoim wyborcom, co mają robić. Przyznam, że w jednym z ostatnich sondaży zdziwiło mnie, że aż 25 proc. wyborców Roberta Biedronia chce głosować na Andrzeja Dudę. U mnie to było 10 proc.

Nie wiem, jakie wnioski sondażowe wyciąga Platforma. Pewne jest to, że z wcześniejszych badań i PO, i PiS, i moich jasno wynikało, że to ja mam dużo większe szanse z Andrzejem Dudą w drugiej turze niż Rafał Trzaskowski. Docierały do nas informacje, że Jarosław Kaczyński dużo bardziej przejął się, gdy moje słupki zaczęły nagle rosnąć, niż wtedy, gdy do gry wszedł Trzaskowski. Wyszło jak wyszło, Platforma zdecydowanie nie jest moją bohaterką, ale na pewno nie chcę, by wygrał Andrzej Duda. PiS robi w Polsce dużo zła. Są tam dobre momenty i są fajni ludzie, ale generalnie pchają nas w fatalną stronę.

Pana celem jest przejęcie wyborców Platformy?

Gdy otwieram stoisko w galerii handlowej, w której swoje stoiska mają inni, nie jest moim zamiarem chodzenie po stoiskach konkurencji, by wybijać tam szyby. Chcę tak urządzić swoje stoisko, by ludzie woleli przyjść do mnie, a nie do nich. Chcę otworzyć to stoisko dla ludzi zmęczonych Zjednoczoną Prawicą, Platformą, którzy poszukują normalności. Takich ludzi w Polsce jest dużo, przynajmniej 2,7 mln. Wielu ludzi, którzy wcześniej odmawiali nam legitymacji do istnienia, dzisiaj uznało, że taką legitymację mamy. Uwierzyli, że jest to realna opcja.

Wierzy pan, że to przekonanie uda się utrzymać np. przez trzy lata, aż do planowych wyborów parlamentarnych?

Znam moich ludzi, żaru na pewno nie zabraknie. Oczywiście nie będziemy tego robić z taką intensywnością jak w kampanii. Ostatnio policzyliśmy, że łączny zasięg naszych materiałów kampanijnych w mediach społecznościowych to miliard osób. Oglądanie tego wszystkiego ciurkiem zajęłoby ponad rok. Wykonaliśmy przepotężną pracę w budowaniu akcji społecznych. Wyjeżdżając w trasę „Belwederem na kółkach” obwieściliśmy, że posadzimy jedno drzewo za każde przejechane 30 km. Na koniec wyszło, że musimy posadzić 100-150 drzew, ale posadziliśmy 500. Tego ognia jest mnóstwo, ale teraz musimy chwilę odpocząć. Ludzie pracowali po nocach, niedosypiali, muszą nabrać energii.

Ma pan pomysł na jakieś inicjatywy, które pozwolą wam być w grze, mimo że w polityce będziecie de facto statystami?

Mamy mnóstwo pomysłów na akcje generowane przez nasz think tank, akcje poza Warszawą i kierowane do młodych ludzi. Mamy liderów w każdym powiecie w Polsce, w nadchodzącym tygodniu będziemy wszystko uzgadniać. Będą to akcje czysto społeczne. Ja sam przez całe życie robiłem akcje jednostkowe, nastawione na pomoc konkretnym osobom. Dziś wiem, że trzeba zbudować cały system i w tym kierunku zmierzamy. Będziemy składać inicjatywy obywatelskie w Sejmie, organizować konferencje prezentujące nasze idee. Pomysłowości nam nie zabraknie. Jedyne, nad czym się teraz zastanawiam, to czy starczy nam czasu i pieniędzy. Bo my nastawiamy się na pracę na pokolenia.

Ilu ludzi idzie pod pana sztandarem?

15 tys. osób jest aktywnymi członkami naszego wolontariatu. Może 2-3 tys. odejdą po kampanii, ale codziennie mamy sygnały o nowych ludziach, którzy chcą dołączyć. Trzeba teraz zorganizować think tank, działalność obywatelską i odnogę polityczną, dlatego chcemy, by zajmowało się tym kilkanaście osób. W Polsce musimy zarządzić jeszcze 17 biurami i kilkunastoma tysiącami ludzi gotowych do pracy, by się nie rozpierzchli i mieli poczucie, że możemy zrobić coś dobrego.

I po drodze nie rozmyśli się pan i nie zatęskni za TVN-em?

Tęsknię za pisaniem i przypuszczam, że w jakiejś formie do niego wrócę, bo to nie będzie kolidowało z moją nową rolą. Tęsknię za moimi fundacjami i ratowaniem ludzkiego życia w ten sposób, myślę, że do tego też częściowo wrócę. Natomiast gros czasu będzie mi zajmować tworzony ruch.

Jeśli chodzi o moje epizody telewizyjne, mogą być panowie spokojni, że już więcej nie będę straszył ludzi, występując w mniej lub bardziej wesołych programach. Odszedłem od tego nie tylko dlatego, że zdecydowałem się kandydować, ale także dlatego, że nasz związek się skończył. Czym innym zajmuje się 30-latek, który ma potrzebę wyszumienia się, np. w takiej formule, a zupełnie inaczej o świecie myśli 43-letni mąż i ojciec.