Trump może wycofać 9,5 tys. żołnierzy z RFN – podają „Wall Street Journal” i „Der Spiegel”. Waszyngton przestał wierzyć, że Berlin zwiększy wydatki na obronność.
Dziś Amerykanie utrzymują w Niemczech kontyngent liczący 34,5 tys. żołnierzy. Od przejęcia władzy w USA przez Donalda Trumpa w 2017 r. stanowi on kartę przetargową w relacjach Waszyngton-Berlin. Prezydent USA postawił sprawę jasno: albo rząd federalny zacznie poważnie traktować wydatki na siły zbrojne, albo wojska zostaną wycofane. Na wschodnia flankę NATO lub do Stanów.
Jak podaje „Wall Street Journal” Trump zlecił Pentagonowi opracowanie planu przeniesienia żołnierzy do Polski już jesienią tego roku. Ma zostać również ustalona stała ich liczba – na poziomie 25 tys. – w RFN. – Mam nadzieję, że część żołnierzy amerykańskich wycofywanych z Niemiec trafi do Polski, będzie to wzmocnienie wschodniej flanki NATO, trwają rozmowy, rezultat zostanie podany do publicznej wiadomości za jakiś czas – skomentował w RMF FM premier Mateusz Morawiecki.
Jak przekonuje rozmówca DGP z polskiego rządu, niewykluczone, że kryzys wokół COVID-19 uświadomił Amerykanom, że w przypadku RFN nie ma szans na to, by procent PKB przeznaczany na armię wzrósł w przewidywalnej przyszłości, na co nakładają się różnice geopolityczne. Dla Niemców priorytetem będzie wyprowadzanie państwa z kryzysu, czego dowodem jest opracowywany przez Berlin i Paryż wart 750 mld euro plan naprawczy. Niemcy na wsparcie własnej gospodarki wydadzą 1,1 bln euro (łącznie pomoc publiczna udzielona przez kraje UE sięga 1,8 bln euro, z czego 55 proc. przypada na Niemcy). Armia na tych wydatkach jednak nie skorzysta. – Już przedcovidowy projekt budżetu RFN zakładał, że wydatki na obronność mają wynosić nieco ponad 45 mld euro (1,37 proc. PKB), znacznie poniżej oczekiwań USA. Do 2023 r. ta liczba ma oscylować wokół 1,25 proc. PKB albo i mniej – mówi nasz rozmówca. – Do tego Niemcy w 2019 r. przekazały do NATO informacje, w których zapewniono, że te wydatki osiągną 1,5 proc. PKB w 2024 r. Amerykanie potrafią liczyć i mają prawo się czuć oszukani. Przypomnę tylko, że wszystko to działo się przed koronawirusem. Skoro już wówczas byli mało wiarygodni, to tym bardziej dzisiaj, przy większych wydatkach na walkę z kryzysem nie należy się spodziewać zmiany – dodaje.
Nasze źródło przekonuje, że narracja jakoby plan Trumpa był czymś zaskakującym i ograniczającym wiarygodność Sojuszu Północnoatlantyckiego, jest nieuzasadniona. Jego zdaniem to przede wszystkim niejednoznaczna polityka Niemiec w kwestii wydatków na siły zbrojne podważa wiarygodność paktu. – Nie może być tak, że w danych dla NATO jest jedno, a w budżecie RFN drugie. Niemcy to zbyt duży kraj Sojuszu, by można było przejść obok tego obojętnie – komentuje.
Zdecydowanie mniej ważnym, lecz nie mniej irytującym USA faktem było odmrożenie w ostatnim czasie przez Niemcy współpracy wywiadowczej w ramach projektu Maximator. To format utworzony jeszcze w latach 70. w Monachium między RFN, Szwecją, Danią i Holandią (w 1985 r. dołączyła Francja). Polega on na ścisłej współpracy w zakresie wywiadu elektronicznego SIGINT. USA postrzegają go jako rywala dla sojuszu pięciorga oczu, czyli współpracy wywiadowczej Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Kanady, Nowej Zelandii i Australii, który jest ważnym narzędziem w walce o dominację technologiczną z Chinami (takżew kontekście 5G).
Z rezerwą został przyjęty również rezultat niemieckiego przetargu na samoloty podwójnego przeznaczenia do przenoszenia grawitacyjnych bomb jądrowych B91 w ramach natowskiego programu nuclear sharing. Władze w Berlinie zdecydowały pod koniec marca o zakupie 45 amerykańskich maszyn F/A18 Hornet i 45 eurofighterów produkowanych przez konsorcjum złożone z trzech producentów europejskich – Alenia Aeronautica, BAE Systems i EADS (współpracują w ramach holdingu Eurofighter Jagdflugzeug GmbH). Dla porównania Holandia, Belgia i Włochy biorące udział w nuclear sharing modernizują lotnictwo w oparciu o F-35. Takie maszyny chce też kupić Polska.
Niemiecka scena polityczna już skomentowała doniesienia o wycofaniu wojsk USA. Pragnący zachować anonimowość deputowany z CDU cytowany przez Deutsche Welle przekonywał, że należy to postrzegać jako pobudkę i początek myślenia o tym, by Europa wzięła kwestie bezpieczeństwa we własne ręce. Juergen Hardt z tej samej partii w Welt am Sonntag stwierdził z kolei, że powodem polityki Trumpa może być „zbyt powolne podnoszenie wydatków na obronność”. Dodał, że sojusz transatlantycki osłabiają też kwestie geopolityczne takie jak budowa gazociągu Nord Stream 2. Peter Beyer, koordynator ds. stosunków transatlantyckich rządu RFN powiedział z kolei dla DPA, że „nie jest to (decyzja USA o przeniesieniu wojsk – red.) zupełne zaskoczenie” a szef MSZ Heiko Maas (SPD) oświadczył, że „jeśli część amerykańskich żołnierzy zostanie wycofana, przyjmiemy to do wiadomości”.
Problemem z wprowadzeniem w życie planu przeniesienia żołnierzy z Niemiec do Polski może być jednak narastający spór na linii Biały Dom – Pentagon. Donald Trump kilkakrotnie powiedział, że jeżeli nie ustaną rozboje dokonywane po zabiciu przez policjanta Afroamerykanina Goerge’a Floyda, to do opanowania sytuacji użyje wojska. To stanowisko skrytykowało wielu wysokich rangą oficerów oraz byłych cywilnych pracowników Pentagonu. Najostrzej wypowiedział się gen. Jim Mattis, minister obrony przez pierwsze dwa lata urzędowania Trumpa. Zresztą również kierujący Pentagonem Mark Esper nie zgadza się z prezydentem w sprawie wykorzystania wojska na terenie USA. – Użycie żołnierzy jako służby porządku publicznego na amerykańskim terytorium może mieć miejsce tylko w ostateczności, kiedy nie pozostało już inne wyjście. Obecnie nie jesteśmy w takiej sytuacji – powiedział mediom.
Bez płynnej współpracy z Pentagonem wprowadzenie decyzji Białego Domu w życie może być trudne. DGP rozmawiał z amerykańskim dyplomatą związanym z jednym z poprzednich prezydentów. Nasz rozmówca pozostaje sceptyczny w kwestii tego, czy przerzucenie sił USA z Niemiec do Polski jest realne do jesieni. Również z powodu braku niezbędnej infrastruktury na terenie naszego kraju.
W danych dla NATO jest jedno, a w budżecie RFN drugie