Za sprawą pandemii i wprowadzanych w związku z nią restrykcji w najbardziej zapalnych punktach globu ulice opustoszały z manifestantów.
Z danych projektu ACLED, który agreguje informacje o światowych konfliktach, wynika, że na przestrzeni zaledwie paru marcowych tygodni liczba demonstracji ulicznych na całym świecie spadła z ponad 400 dziennie do rekordowo niskiego w tym roku progu ok. 50.
Spokój panuje m.in. w Hongkongu, gdzie uliczne manifestacje i rozruchy trwały z przerwami przez niemal cały ostatni rok. Choć niezadowolenie społeczne związane z polityką władz utrzymuje się, a postulaty protestujących – m.in. powszechne prawo do wybierania władz i zwiększenie autonomii wobec Pekinu – są nadal aktualne, jest mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie znowu zmobilizowały one setki tysięcy ludzi. Jedna z ostatnich manifestacji, upamiętniająca pobicia aktywistów, do jakich doszło latem zeszłego roku, zgromadziła ok. 100 osób. I to mimo aresztowania kilku tysięcy obrońców praw człowieka, dziennikarzy i medyków.
Po blisko 60 tygodniach ustały też antyrządowe protesty w Algierii, które rozpoczęły się po ogłoszeniu przez ówczesnego prezydenta Abd al-Aziza Butaflikę zamiaru ubiegania się o kolejną, piątą kadencję. Manifestacje były jednak kontynuowane także po jego wycofaniu się z tych planów; Algierczycy domagali się ustąpienia całej, oskarżanej o korupcję ekipy rządzącej.
W zeszłym tygodniu indyjska policja, egzekwując nowe przepisy o kwarantannie, usunęła ostatnie pikietujące na ulicach Delhi muzułmanki. Był to kluczowy przyczółek trwających od grudnia 2019 r. protestów przeciwko dyskryminacji wyznawców islamu. Zgodnie z przyjętą wówczas ustawą możliwość zdobycia obywatelstwa uzyskali niemuzułmańscy uchodźcy z Afganistanu, Bangladeszu i Pakistanu, którzy przybyli do Indii w związku z prześladowaniami w swoich krajach. Nowa ścieżka do uzyskania obywatelstwa nie dotyczy jednak wyznawców islamu z tych krajów ani przedstawicieli prześladowanych społeczności muzułmańskich z innych sąsiednich państw (m.in. Mjanmy czy Sri Lanki). Sprzeciw wzbudziły też plany przeprowadzenia w Indiach spisu powszechnego obywateli. Muzułmanie obawiają się, że stojącą za nim intencją może być pozbawienie ich obywatelstwa.
Jeszcze parę tygodni temu protesty próbowali kontynuować Chilijczycy. – Nie boimy się, że zabije nas wirus, bo mamy rząd, który też nas zabija – mówił mediom uczestnik jednej z ostatnich ulicznych manifestacji. Dziś jedną z najczęściej wykorzystywanych tam form sprzeciwu jest robienie hałasu garnkami i patelniami, co pozwala na włączanie się do manifestacji także z okien i balkonów mieszkań. Jak powiedział Reutersowi zwolennik ruchu protestu, uliczny sprzedawca Enrique Cruz, „najpierw musimy przeżyć, potem dalej będziemy starać się zmienić świat”.
W domach siedzą dziś też francuskie „żółte kamizelki”, protestujące m.in. przeciwko rosnącym kosztom życia w kraju, a ostatnio przeciw zaproponowanej przez prezydenta Emmanuela Macrona reformie emerytalnej, choć jeszcze w połowie marca, mimo już obowiązujących restrykcji wobec zgromadzeń, kilkuset przedstawicieli ruchu wyszło na ulice Paryża. Na Zachodzie przestały też maszerować aktywne w ostatnim roku młodzieżowe ruchy klimatyczne. Do pozostania w domach wezwała ich Greta Thunberg. – W trakcie kryzysu zmieniamy zachowanie i dostosowujemy się do nowych okoliczności dla dobra społeczeństwa – apelowała. Szwedka zachęcała aktywistów klimatycznych do udziału w strajku cyfrowym, polegającym na zamieszczaniu w mediach społecznościowych zdjęć z transparentami.
Aktywiści próbują wykorzystywać nowe narzędzia protestowania. Przykładem jest też Izrael, gdzie prawie 600 tys. osób wzięło udział w wirtualnym proteście przeciwko premierowi Binjaminowi Netanjahu. Na razie jednak to rządzący są górą; nie do pomyślenia są teraz protesty społeczne, które mogłyby zmusić do rezygnacji przywódców politycznych, tak jak stało się to w zeszłym roku aż pięciokrotnie (w Algierii, Boliwii, Iraku, Libanie i Sudanie).
Doświadczenia burzliwego 2019 r. kazały wielu komentatorom spodziewać się, że wchodzimy w epokę zmasowanych protestów społecznych. Dziś ulice na całym świecie pustoszeją mimo faktu, że zagrożenia dla statusu ekonomicznego oraz praw i wolności obywateli są bezprecedensowe, także w związku z wprowadzanymi w wielu państwach nadzwyczajnymi, uzasadnianymi pandemią, rozwiązaniami. Czy po opanowaniu sytuacji epidemicznej ruchy protestu odżyją? Według autorów marcowego raportu Center for Strategic & International Studies, tak.
„W zależności od przyszłego rozwoju pandemii same odpowiedzi rządów mogą stanowić kolejny wyzwalacz masowych protestów politycznych” – czytamy. Tak może się stać m.in. w Hongkongu, gdzie i tak niskie notowania szefowej lokalnych władz Carrie Lam spadły w wyniku potknięć na początku epidemii. Analitycy wskazują też, że intensyfikacja protestów społecznych trwa na całym świecie już od lat. Jak wyliczyli, w latach 2009–2019 liczba opisywanych przez światowe media wydarzeń tego typu rosła średnio o 11,5 proc. rocznie.
Przyczyny tej tendencji – ich zdaniem – pozostają aktualne, a to oznacza, że liczba i intensywność tego typu wydarzeń będzie w przyszłości dalej rosnąć. Eksperci nie wykluczają też, że proces ten może wręcz przyspieszyć, m.in. w związku z nadchodzącym kryzysem i nasileniem negatywnych skutków zmian klimatu. Podobne stanowisko wyrażają eksperci fundacji Carnegie. „Obecna przerwa w protestach może tak naprawdę wzmocnić ich długofalową żywotność, dając zmęczonym demonstrantom w Hongkongu czy Chile czas na regenerację i przemyślenie strategii” – piszą.
Liczba ulicznych demonstracji na świecie spadła do 50 dziennie