Jutro wyborczy peleton się wydłuży. Opcja solidarnego wycofania się rywali Andrzeja Dudy i zmuszenia w ten sposób PiS do przesunięcia wyborów staje pod znakiem zapytania.
Wczoraj do południa oficjalnie zarejestrowanych było sześcioro kandydatów na Prezydenta RP. Jak wynika z naszych informacji, w środę do peletonu dołączy kolejny − do Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) zgłosi się Marek Jakubiak, biznesmen i były poseł związany wcześniej z Kukiz’15 i Konfederacją. W rozmowie z DGP podkreśla, że uzbierał ponad 140 tys. podpisów. Jak mu się to udało w czasach pandemii, gdy ludzie raczej siedzą w domach? − Wcześniej zbieraliśmy podpisy przy zakładaniu komitetu. A w trakcie pandemii organizacje wspierające nas zbierały podpisy wśród rodzin − tłumaczy.
Do wyścigu mogą dołączyć kolejni pretendenci. W PKW zarejestrowanych jest prawie 40 komitetów wyborczych, a termin na złożenie podpisów poparcia upływa 26 marca o północy. Większa liczba chętnych może ograniczyć możliwość zrealizowania fortelu, o którym myśli opozycja. Chodzi o art. 293 kodeksu wyborczego, w myśl którego jeśli na placu boju zostanie tylko jeden kandydat (lub wycofają się wszyscy), to trzeba rozpisać nowe wybory i cały proces przygotowań zacząć od początku.
Jak postąpiłby Marek Jakubiak? − Nie przesądzam niczego. Mam przekonanie, że organizowanie wyborów 10 maja jest obciążone pewnym ryzykiem, będziemy się zastanawiać nad ewentualnym nowym terminem. Ale ze mną się nikt jeszcze w tej sprawie nie kontaktował − mówi. − Już wiele razy miałem okazję się przekonać, że ludzie polityki mówią o zasadach, a na koniec okazuje się, że tych zasad nie ma. Dlatego podejrzewam, że nawet ta piątka między sobą się ostatecznie nie dogada, zwłaszcza jak zobaczą, że zarejestrowali się kolejni kandydaci − dodaje Jakubiak.
Opozycja prze do przełożenia terminu wyborów, ale rząd na razie twardo stoi przy terminie majowym. − Prezes Kaczyński naprawdę jest przekonany do 10 maja i do ostatniej chwili będzie się tego terminu trzymał − przekonuje nas osoba z rządu.
Jednym z koronnych argumentów opozycji − obok braku możliwości prowadzenia kampanii wyborczej − jest kwestia zapewnienia bezpieczeństwa członkom komisji obwodowych i wyborcom. We Francji 15 marca przeprowadzono I turę wyborów lokalnych, w których udział wzięło ok. 20 mln obywateli. Teraz okazało się, że u części członków komisji wyborczych wykryto koronawirusa.
Argumentem dla PiS jest to, że w Polsce, mimo pandemii, przy zachowaniu środków ostrożności odbyły się wybory przedterminowe lub uzupełniające. W ostatnią niedzielę w Jarosławiu, gdzie wybierano wójta, wyborcom zapewniono jednorazowe długopisy i rękawiczki. Podłogi, stoły czy klamki dezynfekowano co dwie godziny, pomieszczenia wietrzono, a osobom czekającym w kolejce nakazano trzymać odstęp. Członkowie komisji zostali wyposażeni m.in. w rękawiczki i maseczki. Frekwencja, wobec apeli o niewychodzenie z domu, okazała się zaskakująco duża. W wyborach wójtów w gminie Wierzchlas wyniosła ponad 9 proc., w gminie Jarosław ponad 28 proc. Stosunkowo dużą frekwencją cieszyły się wybory uzupełniające do rad w trzech kolejnych gminach (według stanu na wczoraj rano): Biała Piska − 20,68 proc., Pątnów − 21,50 proc., Smyków − 43,10 proc.
Ale choć PiS trzyma kurs na termin majowy, to nie można wykluczyć, że końcu nastąpi zmiana decyzji. Gdyby rząd zdecydował się na wprowadzenie stanu klęski żywiołowej czy wyjątkowego, by odsunąć wybory − jak podkreśla konstytucjonalista dr hab. Ryszard Piotrowski – zamroziłoby to kampanię wyborczą w danym stadium. − Dlatego byłoby rozsądne wprowadzić taki stan w momencie, gdy lista kandydatów jest już zamknięta. Gdyby przyjąć koncepcję, że zaczynamy od początku, to przekreślamy wartość wysiłku włożonego w zebranie podpisów − podkreśla.