- Bardziej odczują samotność ci, którzy lubili spacery po galeriach handlowych i w ten sposób zaspokajali potrzebę bycia w tłumie. Widzieli innych ludzi, bez potrzeby głębszej relacji. Sam tłum - mówi dr Leszek Mellibruda, psycholog społeczny, profesor wizytujący Centrum Studiów Zaawansowanych Politechniki Warszawskiej.
Magazyn DGP 20.03.2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Jak bardzo potrzebujemy dziś siebie nawzajem?
My, ludzie, mamy różne potrzeby zaspokajania pierwotnych instynktów społecznych. A dziś, ze względu na bezpieczeństwo, narzucono nam zwiększenie dystansu społecznego do innych. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ten dystans ma dla nas spore znaczenie i, podobnie jak wśród zwierząt, pełni ważne funkcje w komunikowaniu się. Proksemika, nauka zajmująca się badaniami wzajemnego wpływu relacji przestrzennych, opisuje cztery podstawowe dystanse dotyczące człowieka. Pierwszy, intymny, czyli do 45 cm mierzony od skóry, dopuszczamy tu osoby najbliższe, małżonków, partnerów, dziecko. Następnie, od 45 cm do 120 cm, jest strefa prywatna, do której wejście mają przyjaciele, zwykle ci najlepsi. Kolejny, od 120 cm do 260 cm, przestrzeń społeczna, zarezerwowana dla dalszych znajomych i do załatwiania spraw oficjalnych, przemieszczania się. Na koniec mamy dystans publiczny, powyżej 3 m, dla ludzi obcych, ale też szefów w biurach, dyrektorów w korporacjach.
I nagle te strefy, przypisane człowiekowi od lat, poszły w odstawkę. Słyszymy, że w miarę bezpieczny jest dystans powyżej 2 m, a najlepiej, żebyśmy zostali w domach.
Ze względu na zagrożenie koronawirusem większość naszych instynktownych reakcji musimy powstrzymać i kontrolować. Pojawia się wątpliwość, jaki dystans jest bezpieczny: 1,5 m, 2–3? Istnieje potężny nacisk, by się tym zmianom poddać w imię wspólnego dobra. Politycy chwalą nas, że jesteśmy odpowiedzialni, bo bez protestów podporządkowaliśmy się ograniczeniom. Że zmiany narzucone przez zagrożenie tak łatwo przyswoiliśmy i odseparowaliśmy się od siebie.
Jako antywzór pokazuje nam się Francuzów, którzy buntują się przeciwko zamykaniu kawiarni i restauracji. Albo Włochów, którzy za zlekceważenie ryzyka płacą dziś ogromną cenę.
Dla zrozumienia tych zachowań trzeba oderwać się od naszego myślenia, że to przejaw głupoty. To raczej opór przed zmianą nawyków społecznych i stadnych potrzeb. Francuzi, Włosi czy Hiszpanie mają potrzebę wyrażania się w sposób pełen ekspresji. W dużo większym niż my stopniu zmierzają do bezpośredniego, fizycznego kontaktu. Takie nawyki są trudne do przezwyciężenia w krótkim czasie, atmosfera zagrożenia jest zbyt słabym bodźcem. Wolność osobista, niezależność są tam wyżej cenione niż np. w Niemczech, gdzie naród jest karny. Być może dlatego mówimy teraz o niemieckim i włoskim modelu rozprzestrzeniania się koronawirusa.
Nie jestem pewna, czy nam tak łatwo przyszło zwiększenie dystansu. Wiele osób w mediach społecznościowych narzeka na samotność.
Pustkę w relacjach personalnych wypełnia świat wirtualny. Ludzie kontaktują się ze sobą, pisząc czy mówiąc do kamery. Mamy złudzenie kontaktu bezpośredniego, ale osobisty on nie jest. Są badania, które pokazują, że nasze mózgi zaczynają reagować na wirtualną rzeczywistość na równi z tą z krwi i kości. Ikona uśmiechniętej buźki uruchamia te same fragmenty mózgu, co uśmiech na twarzy osoby znajdującej się przed nami. Krótko mówiąc: odseparowanie od świata za oknem testujemy na sobie od lat.
I to jest niepokojące?
Jak się przyzwyczaimy do emotek zamiast żywych reakcji, to może się okazać, że z czasem brak kontaktu osobistego przestanie nam doskwierać.
Włosi wychodzą na balkony i urządzają koncerty. Ktoś śpiewa, ktoś wali pokrywkami od garnków, ktoś gra na gitarze. Nieważne, czy składnie. Ważne, że razem.
Powtórzę: jesteśmy inni niż Włosi. Tam więzi społeczne budowane są szerzej, w oparciu o relacje sąsiedzkie. U nas podstawą jest rodzina. Nie spodziewam się, by na blokowiskach naszych miast doszło w najbliższych dniach do gremialnego śpiewania.
Mieliśmy już akcję wspólnego bicia braw dla pracowników służby zdrowia.
Bo dostaliśmy wzorzec, podpatrzyliśmy takie zachowanie na Facebooku. Wątpię, by starczyło nam spontaniczności, by przekuć to w szersze, narodowe działania. Okazywanie wdzięczności, jak pewnie było w tym przypadku, to potężna atawistyczna reakcja. Badacze historii ludzkości powiedzą, że to dzięki niej powstawały cywilizacje. To stan psychiczny, który uruchamiał się w fazie życia społecznego w tzw. hordach pierwotnych, kiedy ludzie mordowali się w obronie terytorium. Gdy w końcu pojawiały się jednostki gotowe zaprowadzić ład i spokój, budowały potęgę właśnie na poczuciu wdzięczności.
Czym się dziś kierujemy?
Reagujemy lękowo. Gdy strach jest silny, uruchamiają się w nas dwa skrajne mechanizmy, oparte na psychobiologii. Działaj albo uciekaj – w obecnej sytuacji: zabarykaduj się. Daj jak najwięcej z siebie innym lub skoncentruj się na sobie. Skrajne myślenie w kategoriach poświęcenia się, zwłaszcza dla rodziny, powoduje spore perturbacje. To problem np. rodziców, którzy uważają, że szczególnie dziś powinni maksymalnie zwiększyć kontrolę dla ochrony własnych dzieci. Zapominając, że stanowią wzór dla dziecka, również i w tym, jak zajmują się sami sobą. Dojrzałość jest wyznaczana zrównoważeniem tych postaw.
A propos dzieci, w mediach społecznościowych wiele jest relacji osób zobligowanych do telepracy. I ich deklaracji, że z pociechami u boku jest to kłopotliwe.
Byłoby dobrze, gdybyśmy ten czas przeznaczyli na naukę siebie od nowa. To szczególnie cenna uwaga dla osób, które mają w sobie sporo krytycyzmu i doszły do przekonania, że są zachowania i wartości, nad którymi mogą popracować. Dziś jest ku temu sprzyjająca okoliczność. Zwrócić uwagę na proste codzienne czynności, być bardziej przytomnym w relacjach. Życie funduje nam trening mindfulness (uważności) w praktyce. Czyli reakcję na bodźce tu i teraz.
DGP
Jak taki trening przeprowadzić w warunkach kwarantanny?
Są sytuacje, gdy rodzice wybuchają, nie mogąc sobie poradzić z napięciem. To przejaw powszechnego zjawiska niecierpliwości. Wiele osób, z racji mentalnego funkcjonowania, nieświadomie tworzy w sobie silne poczucie presji. Ci ludzie zawsze gdzieś się spieszą; jestem zagoniony, nie teraz, później. Z tej presji uwalniają się zwykle poprzez okazywanie emocji negatywnych. Do tego jest wśród nas niemała grupa, która dobrze funkcjonuje wyłącznie w stanie euforii. Gdy jej nie ma, jest nuda. Sami więc prowokujemy sytuacje, w których coś się dzieje. Nie potrafimy zanurzyć się w świat prostych doznań. Skrajnymi przykładami wiecznych poszukiwaczy wrażeń są ludzie skaczący na bungee lub podejmujący się zadań niemal ponad ich siły. Niecierpliwość staje się drogą do skanalizowania tych napięć. Do tego potrzebny jest pretekst. Inna osoba czy dziecko, które przeszkadza w zdalnej pracy. Wybuchamy i czujemy się usprawiedliwieni, bo w końcu przeszkodzono nam w robieniu ważnych, „wielkich rzeczy”. I właśnie teraz ci ludzie mają okazję, by spróbować złapać dystans, również do siebie samych.
Jak?
Przynajmniej raz, dwa razy dziennie, czasem na 5 minut wyizolować się z sytuacji i zastanowić, co ja robię. Wiąże się to z samokontrolą negatywnych emocji. Ale nie można z nią przesadzić. W błędzie są ci, którzy uznają: skoro jestem wybuchowy, to muszę wzmocnić samokontrolę. To będzie przymuszanie się do działań, do których nie jesteśmy przekonani. Lepiej zastanowić się, co dają mi niechciane reakcje. Co we mnie zaspokajają? A wręcz jakie mam z tego korzyści – pamiętając, iż w psychologii istnieje takie zjawisko jak „korzyści negatywne”.
I to może być początkiem wielkiej zmiany?
Dobrym towarzyszem takich działań jest nastawienie zadaniowe. Przygotowujemy plan na kolejne dni, w co bawić się z młodszym dzieckiem, jak pomóc w zdalnej nauce starszemu. Ale zadaniowość powinna dotyczyć też szerszych ram, jak organizacja czasu. Zwykle osoby działające na co dzień pod presją, podkreślające, jak bardzo są zagonione, mają z tym problem. Ważne, by zajmowanie się bliskimi i pracę nad sobą włączyć do harmonogramu działań na kolejne etapy izolacji.
Pytanie, czy w ogóle lubimy siebie i potrafimy być ze sobą?
Zacznijmy od prostej zasady: pomyśl i zapisz. Mózg inaczej pracuje, gdy widzi zadania, a nie tylko myśli o nich. Zanotowanie naszych planów to ważny krok w mikrozmianie na najbliższe dni. Ale czy lubimy siebie? Tu pojawia się zasada związana głęboko z psychologią zmiany, w psychologii mówimy o trójnogu zmian (trzech kolejnych fazach). Zmiana skuteczna zaczyna się od tego, czego nie robić. To mindfulness w praktyce, czyli czego nie czynić, skoro dotąd nie wychodziło. Na przykład nie będę się złościć na dzieci, a jak mnie przezwycięży ta złość, to wypiję herbatę, zrobię 10 przysiadów, ostatecznie wycofam się i wrócę za 10 minut do tematu. To również zasada, by nie przejmować się drobiazgami, nie brać za dużo na siebie. Druga faza zmiany sprowadza się do tego: co robić, bo dotąd wychodziło, co kontynuować. Zabawy z dzieckiem w rysowanie szły nam nieźle? Do dzieła, idźmy w to. Rower w lesie? OK. I dopiero na końcu jest trzecia faza, czyli wprowadzanie nowości. Rewolucja, zmiana zachowań. Tylko taka sekwencja zdarzeń gwarantuje skuteczność. Niestety, wiele osób zaczyna od końca, bo tak jest najprościej. To błąd.
Czy to jest sprawdzian dla nas, naszych rodzin i relacji, jakie udało nam się dotąd wypracować?
Jestem przeciwny takim wnioskom. Sytuacja jest nadzwyczajna. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do skrajnego niebezpieczeństwa. Nie do tego powoływaliśmy rodziny. Próba oceny naszego stanu posiadania może też prowadzić do pochopnych wniosków, że źle wychowaliśmy dziecko, nie najlepiej ułożyliśmy sobie relacje z partnerem. Nasza zwykła codzienność bywa inna. Teraz nadarza się okazja, by pogłębić solidne pokłady rodzinne. Tak, by owe więzi dostały potężny cement, który je wzmocni, gdy pojawi się konieczność mierzenia z innymi trudnymi okolicznościami.
Niektórzy mówią: doceńcie swoje rodziny, my ich nie mamy, a samotność jest przejmująca.
Są osoby z głębszą refleksją po traumie i rozstaniu w niedalekiej przeszłości. Jest w nich autorefleksja związana z przewartościowaniem zdarzeń. Takie osoby szczególnie mocno przeżywają lęki, silne emocje, z depresją włącznie. O nich pomyślało Polskie Towarzystwo Psychologiczne, publikując apel do wszystkich psychologów, by udzielali pomocy online każdemu, kto potrzebuje kontaktu. By ogłosili swoją gotowość, podając godziny, namiary, tak by ludzie, którzy chcą porozmawiać o swoim nastroju, mieli taką możliwość. Największym problemem jest lęk. Sporo osób nauczyło się nie rozpoznawać go w sobie. Dodatkowo ich wewnętrzny mechanizm przetwarza lęk na agresję. Dlaczego? Bo w zwyklej codzienności łatwiej akceptujemy poirytowanych niż lękliwych. Lęk jest wstydliwością, oduczyliśmy się go okazywać.
Ale przymusowe odosobnienie zapewne się przedłuży. Jesteśmy na to gotowi?
Po etapie zadaniowym, kiedy każdy dostał role, pojawi się etap zniecierpliwienia. Że to za długo trwa, że skończyły nam się pomysły. Dla wielu osób niezadowolenie jest motywem mobilizującym. Po etapie rozczarowania zaczyna się era nowych perspektyw. To jest właśnie wspomniana trzecia faza zmiany, gdy odkrywa się rzeczy, których nie robiliśmy wcześniej. Uznajmy, że właśnie dostaliśmy miodowy miesiąc od codzienności.
Czy w jego efekcie mamy szansę stać się lepsi?
Niektórzy tak. Ale to raczej jednostki, mniejszość. Największe doświadczenia ostatnich dwóch dekad, jak śmierć papieża Jana Pawła II czy katastrofa smoleńska, miały być dla wielu osób inspirujące, oczyszczające. Takie deklaracje padały. Ale po powrocie do normalności o nich zapominaliśmy. Na szczęście refleksja staje się udziałem coraz szerszego grona. Nie dla wszystkich świat jest spłaszczony do wyłącznie materialnych wartości. Ci ludzie, widząc zmianę, aktywnie się do niej adaptują. Widzą więcej, czują głębiej i myślą inaczej niż większość.
I wracamy do samotności.
Bardziej odczują ją ci, którzy lubili spacery po galeriach handlowych i w ten sposób zaspokajali potrzebę bycia w tłumie. Widzieli innych ludzi, bez potrzeby głębszej relacji. Sam tłum. Ale być może znajdą się i tacy, którzy odkryją, że odrobina samotności jest wpisana w nasze istnienie jako coś dobrego. Autorefleksja, wyciszenie. Izolacja może być odkryciem, że samotność nie zawsze jest tragiczna, smutna. Zależy od nas, czym ją wypełnimy.