Ataki rosyjskiej propagandy na Polskę za jej rzekomy współudział w wywołaniu II wojny światowej, antysemityzm i niewdzięczność wobec sowieckich wyzwolicieli będą trwały do końca stycznia. Obejmą przypadającą na 17 stycznia 75. rocznicę wkroczenia wojsk radzieckich do ruin Warszawy i 27 stycznia, gdy Władimir Putin wspólnie z izraelskim premierem Binjaminem Netanjahu będą czcić w Jerozolimie Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. Później fala osłabnie, by powrócić w przeddzień obchodów 75. rocznicy Dnia Zwycięstwa, który Rosjanie obchodzą 9 maja.
Skąd o tym wiemy? Bo rosyjska polityka historyczna działa na zasadzie sinusoidy. Ataki ostatnich dni są może najsilniejsze, ale nie są pierwsze. Wbrew tweetowi Radosława Sikorskiego to nie jest tak, że „kiedyś prezydent Putin honorował Polskę na Westerplatte i w Katyniu, teraz wyzywa od kolaborantów”. I Sikorski powinien o tym pamiętać, bo podczas poprzedniej fali ataków w 2009 r. – które wprawdzie nieprzeszkodziły w podjęciu próby poprawy relacji z Rosją – był ministrem spraw zagranicznych.
W przeddzień 70. rocznicy ataku Niemiec na Polskę Służba Wywiadu Zagranicznego (SWR) wydała zbiór dokumentów pod tytułem „Sekrety polskiej polityki zagranicznej 1935–1945”, które miały dowodzić tezy o owocnej współpracy Warszawy z Hitlerem. – Polska wzięła bezpośredni udział w rozbiorze Czechosłowacji, za zgodą III Rzeszy snuła agresywne plany w stosunku do Litwy i – jeśli sądzić na podstawie wypowiedzi różnych polityków – nie odmówiłaby wspólnej wojny z Niemcami przeciwko ZSRR – mówił wtedy rzecznik SWR Siergiej Iwanow (przypadkowa zbieżność nazwisk z byłym ministrem obrony).
Równolegle na stronie SWR pojawiła się notatka, w której określano Józefa Becka, przedwojennego szefa polskiej dyplomacji, mianem niemieckiego agenta. Kanał Rossija puścił film, w którym rosyjscy oficerowie opowiadali, jakoby Polska zamierzała razem z III Rzeszą zaatakować ZSRR (propagandyści jakoś nie wyjaśniają, dlaczego tak się nie stało, mimo wielu propozycji Berlina). A Natalija Narocznicka jako szefowa istniejącej w latach 2009–2012 komisji ds. przeciwdziałania próbom fałszowania historii na szkodę interesów Rosji, według starego pomysłu Katynia-bis, przypisywała Polakom wymyślenie koncepcji obozów koncentracyjnych dla jeńców bolszewickich w 1920 r. (ta teza też wkrótce może się znów pojawić).
Fala z 2009 r. też nie była pierwsza. W 2004 r. Rosjanie rozpoczęli podobną kampanię w okolicach 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, a potrwała ona do 60. rocznicy pokonania III Rzeszy. Politolog Natalija Jelisiejewa pisała, że Armia Krajowa „działała metodami przestępczymi, sięgając po terror, morderstwa i grabieże, przy czym działania nacjonalistów były skierowane nie tylko przeciw wojskom radzieckim, ale i cierpiała od nich ludność polska”, zaś szef senackiej komisji spraw zagranicznych Michaił Margiełow i poseł Wiktor Iluchin relatywizowali odpowiedzialność ZSRR za Katyń.
Kampanie lat 2004–2005 i 2009 r. miały też swoje zaczepienie w wydarzeniach bieżących. Pierwsza z nich nasiliła się, gdy Aleksander Kwaśniewski zaangażował się w rozwiązanie kryzysu na Ukrainie podczas pomarańczowej rewolucji, co uderzyło w rosyjskie interesy nad Dnieprem. Druga miała miejsce niedługo po wojnie w Gruzji, której Warszawa udzieliła wsparcia politycznego. Tym razem wydaje się, że tematyka podejmowana przez Kreml ma na celu podsycenie na nowo polsko-izraelskiego sporu o historię. Wszystko zgodnie z bon motem zmarłego w 1932 r. historyka Michaiła Pokrowskiego, że „historia to polityka skierowana w przeszłość”.