W ostatnich latach PRL działania polskiego i amerykańskiego wywiadu przypominały grę w szachy, gdzie każdy ruch miał znaczenie.
Luty 1985 r. Z PRL w atmosferze skandalu zostaje wydalony agent CIA Frederic Myer. W ramach retorsji Amerykanie wyrzucają czterech naszych „dyplomatów”. Na miejsce jednego z nich, do konsulatu w Chicago, kilka miesięcy później trafia Krzysztof S. Zostaje szefem rezydentury, czyli siatki wywiadowczej. Stanowisko przykrycia – zastępca szefa placówki.
Konsulat nie był, delikatnie mówiąc, miejscem lubianym przez Polonię. W 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, dochodziło przed nim do burzliwych demonstracji. Pierwsza, zorganizowana przez Kongres Polonii Amerykańskiej i organizację „Pomost”, przyciągnęła 40 tys. osób – elewacja budynku została wówczas obrzucona balonami z czerwoną farbą. Późniejsze protesty, organizowane w kolejne miesięcznice stanu wojennego, odbywały się po przeciwnej stronie wielopasmowej Lake Shore Drive.
Magazyn DGP 6 grudnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
– Gdy przyjechałem do USA w 1985 r., konsulat przypominał oblężoną twierdzę – opowiada mi Krzysztof S.

Biuro Podróży FBI Tours

Rok 1986 przyniósł spore zmiany. Pierwszy sekretarz KPZR Michaił Gorbaczow zainicjował pieriestrojkę, która zakładała m.in. ocieplenie stosunków z Zachodem. W PRL ogłoszono z tego powodu amnestię, która objęła kilkaset osób. Zaś rezydentury w USA podjęły działania w ramach walki i porozumienia – tak określiło je kierownictwo wywiadu. Walki z tą częścią opozycji, która nie godziła się na kontakty z władzami, a porozumienie z tymi, którzy widzieli taką możliwość w przyszłości.
Rezydentura w Chicago otrzymała zadanie przekonania Kongresu Polonii Amerykańskiej, Polskiego Związku Rzymsko-Katolickiego, Związku Polek w Ameryce, że władzom Polski Ludowej autentycznie zależy na dialogu. Temu służyło poluzowanie polityki paszportowo-wizowej. Były też metody nieoficjalne: uruchomienie współpracowników, spotkania i rozmowy oficerów z działaczami i miejscową hierarchią, a także covert actions, czyli inspirowanie miejscowej prasy, anonimowe listy itp. Tymi działaniami sterował Wydział XII Centrali Wywiadu.
– FBI starało się śledzić wszystkie nasze ruchy – wspomina S. Rezydentura składała się z pięciu oficerów kadrowych i niemałego grona współpracowników, kontaktów operacyjnych. – Mieliśmy ludzi w przedstawicielstwie LOT-u, w Orbisie, Polskich Liniach Oceanicznych, spółkach polsko-amerykańskich, także wśród organizacji polonijnych i środowisk naukowych – dodaje. Spotykali się więc z przedstawicielami Kongresu Polonii Amerykańskiej, również z jego prezesem Edwardem Moskalem. – Ten człowiek drogo zapłacił za spotkania z nami, padł na niego cień oskarżeń o agenturalność. Ale to nieprawda – podkreśla S.
Czuć było nadciągające zmiany. Po sześciu latach przerwy, kiedy PRL nie miała w USA ambasadora, w 1988 r. stanowisko objął Jan Kinast. Na początku 1989 r., gdy w Polsce ruszały obrady Okrągłego Stołu, FBI doszło do wniosku, że warto podjąć próbę przygotowania na przyszłość źródeł, które działałyby w nowych politycznych realiach.
W styczniu 1989 r. konsulat zaplanował rutynowy dyżur w Los Angeles (Kalifornia) i Phoenix (Arizona). Mieli lecieć we trzech: konsul generalny Tadeusz Czerwiński, jego zastępca Krzysztof S. i młody, sprawny oficer wywiadu Andrzej Cz. S. musiał zmienić plany w ostatniej chwili. Biuro Departamentu Stanu przebukowało mu więc rejs na 8 lutego, odlot o 6.00 rano z lotniska O’Hare do Las Vegas (skąd mieli podjąć go konsulowie i razem pojechać do Phoenix). – Żartowaliśmy, że wyprawy organizuje nam Biuro Podróży FBI Tours. Bo każdy wyjazd musieliśmy im wcześniej zgłaszać, a rezerwację hoteli i biletów na trasie robiła nam komórka FBI w Chicago, nazwana dla niepoznaki Biurem Obsługi Departamentu Stanu – opowiada S.

„W Polsce jest bałagan”

Gdy tego dnia jechał na lotnisko, kierowca z konsulatu zwrócił uwagę, że mają silniejszą niż zwykle obstawę. Trzy auta zamiast pojedynczego ogona. Na lotnisku S. udał się do odprawy biletowej, gdzie z marszu dostał kartę pokładową. W samolocie zajął miejsce obok młodej kobiety, którą dobrze znał, bo należała do jednej z ekip obserwujących konsulat. Próbował zagadywać, ale rozmowa się nie kleiła. Trudno.
Gdy samolot osiągnął wysokość przelotową, agentka wstała i ustąpiła miejsca starszemu mężczyźnie. Przedstawił się jako zastępca szefa biura FBI w Chicago ds. kontrwywiadu Lance B. Pokazał legitymację. I zaczął rozmowę zgodnie z zasadami sztuki werbunkowej. – Wiemy, kim pan jest i jaką rolę pan pełni, obaj jesteśmy profesjonalistami, w Polsce jest bałagan, trzeba się porozumieć – zagaił. Następnie użył argumentu finansowego. Za przyjęcie oferty zaproponował S. znaczną kwotę w dolarach, sugerując, że suma może wzrosnąć. To była gotówka, od ręki. Żadnych przelewów czy czeków. Nie było tajemnicą, że pieniądze na ten cel pochodziły wówczas ze specjalnego budżetu prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wynagradzano z niego tzw. defectors (jak nazywano, zależnie od perspektywy, uciekinierów, dezerterów lub osoby, które zostały pozyskane przez służby).
Amerykanie od połowy lat 70. mieli kilka sukcesów w pozyskiwaniu polskich oficerów. Z dokumentów IPN, pismo z 1976 r.: „Andrzeja Kopczyńskiego delegowano na 6-tygodniowy kurs języka niemieckiego do Instytutu Goethego w Grafing koło Monachium. W przewidzianym terminie nie powrócił do Polski i nie nadesłał żadnego wyjaśnienia. Z uzyskanych przez Służbę Bezpieczeństwa MSW informacji wiadomo, że po opuszczeniu ośrodka szkolenia zwrócił się do władz RFN o udzielenie mu azylu politycznego, w związku z czym skierowany został do obozu dla uchodźców w Zinndorfie. Obecnie znajduje się w dyspozycji wywiadu amerykańskiego. Podczas przesłuchań ujawnił, że jest oficerem polskiego wywiadu i przekazał szereg ważnych informacji stanowiących tajemnicę państwową”. Jakich? Był absolwentem pierwszego rocznika, który ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach. Ujawnił program kształcenia w OKKW, a także zdekonspirował oficerów, z którymi studiował (m.in. Gromosława Czempińskiego i wszystkich kolegów z tego rocznika).

Kamień na poboczu

Służby PRL o środkach porównywalnych z budżetem amerykańskim nie miały co marzyć. Ale też miały sukcesy w wykrywaniu szpiegów. Najbardziej odtrąbiono ten z 1979 r., kiedy udało się wykryć kreta w Ludowym Wojsku Polskim. Był oferentem, czyli sam wyszedł z propozycją do Amerykanów.
Prowadził go Peter Burke, II sekretarz Ambasady USA. Przyjechał do Polski we wrześniu 1979 r., z żoną i małym dzieckiem, na pierwszą placówkę w kraju za żelazną kurtyną. Kontrwywiad od początku widział w nim funkcjonariusza CIA i objął stałą obserwacją. Po trzech miesiącach Burke został zatrzymany przy słupie telegraficznym obok szosy z Warszawy w kierunku Mińska Mazowieckiego. Sięgał po leżący na poboczu kamień – w umieszczonej w nim skrytce znajdowały się wojskowe materiały szpiegowskie. Burke w trybie pilnym opuszczał Polskę, a z całej historii powstał propagandowy materiał filmowy pokazujący trud działań Służb Bezpieczeństwa.
Niedługo później to służby PRL poniosły dotkliwe straty. Po ucieczce ze Szwecji ppłk Jerzy Koryciński, pracownik rezydentury w Sztokholmie, przekazał Amerykanom listę nazwisk oficerów wywiadu PRL. W tych informacjach był cenny trop. Mógł naprowadzić na Mariana Zacharskiego, który do 1981 r. zdołał kupić za pieniądze polskiego wywiadu dziesiątki tysięcy stron tajnych dokumentów, m.in. zawierających dane dotyczące radarów, systemów przechwytywania celów i naprowadzania rakiet stosowanych w ówczesnych amerykańskich samolotach bojowych.

Rok do Lizbony

Krzysztof S. miał w pamięci te wszystkie wydarzenia. – Dlaczego, twoim zdaniem, powinienem skusić się na tę ofertę – spytał Lance’a B. – Bo nie masz wyjścia. W Polsce, po politycznych zmianach, życia sobie nie ułożysz – padła szybka odpowiedź. – Prosto z Las Vegas lecę do Waszyngtonu. Jeśli się nie dogadamy, z Departamentu Stanu pójdzie wniosek o uznanie cię za persona non grata. A pamiętasz, że już raz prawie z Ameryki wyleciałeś – ciągnął dalej oficer FBI, powołując się na wydarzenie z jesieni 1987 r., kiedy to polski kontrwywiad nakrył na gorącym uczynku oficera CIA – M. (ten sam człowiek, w latach dwutysięcznych wróci do pracy w Warszawie na wysokie stanowisko w ambasadzie). Rząd polski wystosował do amerykańskiej ambasady żądanie, by M. opuścił kraj. Reakcja USA była natychmiastowa: w takim razie ze Stanów wyjeżdża Krzysztof S. – Sytuację udało się załagodzić. To, zresztą, nie było mądre zagranie z naszej strony. M. i tak kończył pobyt w Polsce. Więcej byśmy zyskali, obserwując go – wspomina S.
W samolocie sięgnął po podobny argument. Wtedy, w 1989 r., też za cztery miesiące wracał do kraju. – Moje mieszkanie było na podsłuchu, Lance B. doskonale wiedział, że zastanawiałem się co dalej. Myślę, że mieli na mnie pomysł. Liczyli, że ujawnię nasze dane operacyjne w USA oraz zgodzę się na pozostanie współpracownikiem CIA po powrocie do Polski – ocenia. Na koniec S. rzucił w kierunku Lance’a B.: – A tak z ciekawości, jaką opinię na temat planu zwerbowania mnie miał oficer CIA, z którym wcześniej konsultowaliście przedsięwzięcie?
Pytanie miało sens, bo tego typu operacje służby wywiadu i kontrwywiadu zwykle omawiały ze sobą, oceniając szanse powodzenia. – Przekaż konsultantowi, że na razie się przeliczył, ale niech zapuka do nas w stosownym czasie – dodał. Zaskoczony Lance nie odpowiedział. Po czterech godzinach lotu mężczyźni rozstali się we w miarę przyjaznej atmosferze. S. napisał notatkę z wydarzenia, sprawa została wyciszona. Dyplomatyczny skandal w 1989 r. w trakcie obrad Okrągłego Stołu nie był na rękę nikomu.
Krzysztof S. już niedługo miał się dowiedzieć, że owym konsultantem był oficer CIA John Edward Palevich, doświadczony funkcjonariusz, który nie ukrywał, że w trakcie wieloletniej służby miał na „odcinku polskim znaczące wyniki werbunkowe”.
Rok później, wczesną wiosną 1990 r., ten sam Palevich zapukał do drzwi Ambasady RP w Lizbonie. To był już… stosowny czas. CIA miało dla polskich służb zupełnie inną ofertę. Rozpoczęła się operacja „Dialog”, czyli dogadywania się obu wywiadów po tej samej stronie barykady i w nowych politycznych realiach.
Andrzej Kopczyński był absolwentem pierwszego rocznika, który ukończył Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu w Starych Kiejkutach. Ujawnił Amerykanom program kształcenia w OKKW, a także zdekonspirował oficerów, z którymi studiował, m.in. Gromosława Czempińskiego