Nowa Komisja Europejska ruszy najwcześniej 1 grudnia. Proces nominowania zaległych komisarzy ma się zacząć dopiero w tym tygodniu.
Ursula von der Leyen jako przewodnicząca KE od początku boryka się z trudnościami, jakich do tej pory nie miał żaden z jej poprzedników. Nowi komisarze mieli wprowadzić się do Berlaymont, siedziby KE w Brukseli, 1 listopada. To jednak nie nastąpiło. Nowa KE będzie miała opóźnienie co najmniej o miesiąc. To pokazuje, że proces powoływania najważniejszego ciała w UE nie jest pozbawiony słabości.

Raz: nieprzewidywalny europarlament

Nowa KE nie może rozpocząć prac, dopóki jej składu nie zaakceptuje Parlament Europejski. Tym razem europosłowie powiedzieli „nie” aż trzem kandydatom na komisarzy. Wobec tego von der Leyen musiała poprosić stolice o nowe osoby i rozpocząć proces ich powoływania od początku.
Odsyłanie kandydatów z kwitkiem to odwet za pominięcie europarlamentu przy obsadzaniu najważniejszych stanowisk przez przywódców krajów członkowskich, w tym posady przewodniczącego KE, która wbrew utartym wcześniej zwyczajom trafiła do von der Leyen.
Najgłośniej za odejściem od dotychczasowych ustaleń opowiadał się francuski prezydent Emmanuel Macron i to on najbardziej został przez europosłów ukarany. Jego kandydatka Sylvie Goulard była dwukrotnie grillowana w czasie wysłuchań przez deputowanych, którzy potem i tak odesłali ją do domu. Natomiast kandydaci z Rumunii i Węgier zostali wyeliminowani z gry na wcześniejszym etapie przez komisję prawną, która nie zaakceptowała ich oświadczeń majątkowych.
Ale nie chodzi wyłącznie o zemstę i prężenie muskułów. – Trudniejszego Parlamentu Europejskiego nie było. Dzisiaj trudno o składanie większości i tak już będzie do końca kadencji – mówi nam unijny dyplomata.
Do tej pory wystarczyło, że dogadali się ze sobą chadecy z socjalistami, dwie frakcje, które miały w europarlamencie przewagę. Kres ich dominującej pozycji przyniosły w maju wybory europejskie. To oznacza, że teraz każda sprawa w europarlamencie wymaga współpracy trzech i więcej grup politycznych. Powołanie nowej KE jest pierwszym i jak do tej pory najbardziej doniosłym przykładem dużych rozbieżności wśród sił politycznych. Jak podkreśla nasz rozmówca, sytuacja w europarlamencie to konsekwencja zmian politycznych, jakie następują w krajach członkowskich.
– Instytucje unijne i sposób ich powoływania były planowane na dobrą pogodę. Jeszcze traktat lizboński był przyjmowany, kiedy Unia Europejska działała niczym perpetuum mobile. Ale te same mechanizmy w momencie uciążliwego deszczu nie do końca się sprawdzają. Teraz to widzimy, chociaż na razie powodów do dużego niepokoju jeszcze nie ma – podkreśla dyplomata. I dodaje, że w przypadku dużego impasu ostatecznością byłoby odejście od zasady „jeden kraj, jeden komisarz”.
Trzej zalegli kandydaci na komisarzy będą musieli przejść sprawdzenie pod kątem konfliktu interesów. Z nieoficjalnych informacji wynika, że komisja prawna w europarlamencie ma się tym zająć w środę i czwartek. Następnie odbędą się zaległe wysłuchania w komisjach sektorowych. Dopiero potem cała izba w głosowaniu plenarnym zdecyduje, czy akceptuje nową KE, czy nie. To oznacza, że instytucja w nowym składzie rozpocznie prace najwcześniej 1 grudnia.

Dwa: kryzys polityczny w jednym z krajów

Problem w tym, że jeden z krajów członkowskich, którego kandydat został utrącony, ma teraz poważny problem ze wskazaniem kolejnego. Przechodząca kryzys rządowy Rumunia boryka się z wyłonieniem nowego gabinetu (o kandydacie na komisarza nie wspominając). Wczoraj rumuński parlament miał decydować w sprawie powołania nowego rządu.
Do zamknięcia tego numeru nie były znane wyniki głosowania, wiadomo jednak, że proponowanemu gabinetowi Ludovica Orbana, wokół którego zjednoczyła się rumuńska opozycja, brakowało sześciu głosów poparcia. Rumuńskie media spekulowały, że nowy gabinet zdecyduje się poprzeć sześciu posłów z Partii Socjaldemokratycznej, której rząd przed miesiącem nie otrzymał wotum zaufania.
Viorica Dăncilă, do niedawna premier, a jeszcze wczoraj pełniąca obowiązki szefowej rządu, zaproponowała w zeszłym tygodniu jako kandydata na komisarza socjalistę Victora Negrescu. Von der Leyen nie zgodziła się jednak na niego i poprosiła o wyznaczenie innej osoby, która znajdzie szersze poparcie w Bukareszcie. To pokłosie sporu socjaldemokratów z prezydentem Klausem Iohannisem, ich największym politycznym przeciwnikiem. Nie wyraził on zgody, by stanowisko komisarza zostało obsadzone na ostatniej prostej przez ustępujący rząd. Konflikt zaognia to, że Rumunia jest tuż przed planowanymi na niedzielę wyborami prezydenckimi.

Trzy: trudny rozwód z Brukselą

Kolejnym problemem może być brexit. Wielka Brytania miała opuścić UE 31 października, ale po raz trzeci przedłużyła członkostwo w Unii, tym razem do końca stycznia. Kolejne opóźnienie oznacza, że Londyn powinien przysłać swojego urzędnika do Brukseli. Tak przynajmniej uważa von der Leyen, która wcześniej zapowiadała, że w przypadku kolejnego przedłużenia poprosi Brytyjczyków o kandydata na komisarza. Tymczasem premier Boris Johnson kilkukrotnie deklarował, że nie ma zamiaru nikogo nominować.